Huku nie było, bo nikt nie pompował balonika. Jest jednak gorycz, rozczarowanie i wstyd. Na usta cisną się same niecenzuralne słowa. W każdym kierunku. Od Zbigniewa Bońka, przez piłkarzy i lidera Roberta Lewandowskiego po selekcjonera Paulo Sousę. Każdemu można teraz coś wytknąć. To był kluczowy mecz dla dalszych losów turnieju. Porażka z teoretycznie najsłabszym rywalem mocno minimalizuje nasze szanse na wyjście z grupy. Dziś jednak przegraliśmy sami ze sobą.
Bez planu
Na szybko odwijam sobie w głowie wszystkie mecze na EURO. Na razie zagrało 18 drużyn. Ile z nich zagrało gorzej – w sensie byli słabiej zorganizowani i gorzej realizowali swój plan gry – niż my? Widzę dwie takie reprezentacje – Turcję i Rosję. W ich przypadku jednak mówimy o starciach z dwoma faworytami turnieju, odpowiednio Włochami i Belgią. W każdym zespole widać konkretny pomysł i plan na grę. Walia nie rozegrała dobrego meczu ze Szwajcarią, ale urwała punkt dzięki dobrej postawie w defensywie i golu po stałym fragmencie gry. Macedonia? Oglądałem tylko końcówkę, ale przy kilku kontratakach wyglądali, jakby wiedzieli, co mają grać.
Reprezentacja też z pewnym planem na ten mecz wyszła. W zasadzie – wyłączając mecz z Anglią – pomysł na mecz Paulo Sousy jest ten sam. Długo utrzymywać się przy piłce, cierpliwie rozgrywać i grać w miarę możliwości kombinacyjnie. Problem w tym, że ten plan nie działa. Próbujemy, ale te wszystkie trybiki w maszynie się nie zazębiają. Poszczególni piłkarze nie wchodzą na swój optymalny poziom. A piłkarsko przecież jesteśmy klasę wyżej od Słowacji.
Gra na alibi
Oglądając polską reprezentację w ostatnich latach notorycznie powtarza się jedna rzecz – brak podejmowania ryzyka. W pierwszej połowie podjęliśmy tylko cztery próby dryblingu, z czego jedna była udana. W drugiej połowie wyglądało to już lepiej, ale konkretów też wiele nie było. Nie ma zawodnika, który pociągnie grę. Nie ma lidera. Cierpimy na brak przebojowego skrzydłowego, który zrobiłby przewagę dryblingiem. Kamil Grosicki, kiedy jeszcze regularnie grał w piłkę był bardzo ubogi technicznie, ale próbował. Nie wyszło raz, drugi, trzeci, ale próbował. I dzięki temu liczby w kadrze ma naprawdę dobre. Puchacz dał przyzwoitą zmianę nie dlatego, że coś z tego było, ale dlatego, że po prostu próbował.
Jeszcze jedna kwestia – za kadencji Paulo Sousy tracimy bramki w bardzo głupi sposób, po prostych indywidualnych błędach. Pierwsza bramka Słowacji? Można rozliczać winę pomiędzy Bereszyńskiego, Jóźwiaka, Glika i Szczęsnego podobnie, jak robiliśmy to trzy lata temu po straconej bramce z Senegalem. Takie błędy za kadencji Jerzego Brzęczka nie miały miejsca. Sousa ma swoje za uszami, ale zawodnicy również go zawodzą. Być może wynika to z większego przestawienia wajchy w stronę ofensywy, być może ze zbyt dużej rotacji wśród obrońców, przez co nie ma wypracowanych zgrania i automatyzmów w nowym ustawieniu.
Czy to już koniec?
Chcę wierzyć, że nie. Teoretycznie zwycięstwo ze Szwecją przy jednobramkowej porażce z Hiszpanią może nam dać awans. Niemniej jednak, po tym co zobaczyłem dzisiaj – czarno to widzę. Co prawda pesymistą byłem już przed turniejem (obstawiałem 3 pkt zrobione na Słowacji i 3 miejsce w grupie), ale po zakończonym przed chwilą spotkaniu pesymizm jeszcze bardziej się pogłębia. Co gorsza, spodziewam się, że po porażce ze Słowacją Paulo Sousa jeszcze bardziej zamiesza w składzie. Portugalczyk na razie na siłę próbuje udowodnić całemu narodowi, że widzi więcej niż wszyscy (i być może rzeczywiście tak jest). Nie było meczu, w którym nie zaskoczył z wyborem personaliów. Niestety zespołowi brakuje zgrania. Efekt jest taki, że na razie Portugalczyk z reprezentacją polski mógł cieszyć się ze zwycięstwa tylko raz. Z Andorą.
Na koniec jeszcze krótki apel. Dopóki nie pojedziemy do domu nie zastanawiajmy się co by było, gdyby Jerzy Brzęczek pozostał na stanowisku. Możemy odwijać wyniki byłego selekcjonera w starciach z rywalami pokroju Słowacji, ale specyfika turnieju i ciężar meczu jest zupełnie inny.
fot.: Depositphotos