Paulo Sousa od początku pracy z naszą kadrą eksperymentuje. Zmienia, kombinuje, szuka optymalnego zestawienia. Oczywiście, nie ma w tym nic złego. Każdy selekcjoner czy też trener klubowy na starcie swojej kadencji chce sprawdzić wszystkich dostępnych zawodników i przekonać się, którzy pasują do jego filozofii gry, a którzy nie. Kto będzie kluczowym elementem w układance, kto zadaniowcem wchodzącym na kilkanaście minut, a z kogo może zrezygnować. Jak dotąd reprezentacja Polski pod wodzą Portugalczyka była jedną wielką niewiadomą. Jednak wtorkowy mecz z Albanią – choć nie najlepszy w naszym wykonaniu – był pierwszym sygnałem, że w zespole pomału zaczyna być widoczna stabilizacja.
Reprezentacja Polski nieprzygotowana na Euro
Przed obecnym zgrupowaniem, po 11 meczach wciąż nie wiedzieliśmy jaki jest nasz podstawowy skład. W większości spotkań wytypować prawidłową jedenastkę było niemal tak trudno jak trafić szóstkę w totolotka. Sousa zaskakiwał kibiców, dziennikarzy i być może też samych piłkarzy. Problemem był jednak kompletny brak stabilizacji, która w budowie drużyny często okazuje się jednym z najważniejszych czynników. Każdy klub czy też reprezentacja powinien mieć wypracowane pewne automatyzmy i określone schematy, dzięki którym zawodnicy wiedzą jak zachować się w określonej boiskowej sytuacji. To właśnie głównie dzięki nim i zrozumieniu poszczególnych zawodników drużyna jest dobrze zorganizowana i nie popełnia prostych błędów. W grze naszej kadry, ze względu na dużą liczbę rotacji i ciągłe mieszanie przy wyjściowej jedenastce, przez pierwsze pół roku pracy Sousy niestety ciężko było zauważyć coś podobnego.
Dlatego też nadal ciężko zrozumieć decyzję Zbigniewa Bońka o zatrudnieniu nowego selekcjonera na pół roku przed mistrzostwami Europy. Wiadomo było przecież, że Sousa będzie chciał wprowadzić własny styl gry, na co będzie potrzebne sporo czasu. Pięć meczów, które dostał portugalski trener przed turniejem to zdecydowanie za mało na wdrożenie do nowego zespołu swojej filozofii. Można było mieć obawy, że na Euro pojedziemy nieprzygotowani. I rzeczywiście tak się stało.
Rewolucja z meczu na mecz
Portugalczyk podczas samego turnieju nie miał wyklarowanej jedenastki i wciąż kombinował przy wyborze personaliów. Do tego nie pomogły mu kontuzje Krzysztofa Piątka, Arkadiusza Milika i – w mniejszym stopniu – Arkadiusza Recy. Mimo wszystko, ciężko zrozumieć choćby decyzję o wystawieniu w pierwszym meczu na Słowację jednego napastnika, skoro w każdym wcześniejszym spotkaniu na boisku było dwóch lub nawet trzech snajperów. Albo postawienie od pierwszej minuty na Karola Linettego, który wcześniej za kadencji Sousy zagrał tylko 34 minuty w dwóch meczach towarzyskich, a na pierwsze zgrupowanie nawet nie dostał powołania. Mimo, że wybór ten ostatecznie się obronił (Linetty zdobył bramkę), to jednak głównie przez porażkę ze Słowakami odpadliśmy z turnieju już po fazie grupowej.
Oczywiście, za nieudane Euro nie można winić jedynie Paulo Sousy. Jednak Portugalczyk swoimi decyzjami też raczej nie pomógł zespołowi. Oczywistym był fakt, że obecnemu selekcjonerowi naszej reprezentacji trudno będzie w tak krótkim czasie odmienić drużynę o 180 stopni. Sousa z reprezentacji nie zachwycającej stylem gry, choć solidnej w defensywie stworzył taką, która co prawda gra odważniej, strzela więcej goli, ale popełnia też sporo prostych i niewymuszonych błędów. Kierunek, w jakim podążał nowy selekcjoner dobry, ale w grze jego zespołu brakowało pozytywnego pierwiastku ekipy Jerzego Brzęczka. Pragmatyzmu, wyrachowania i przewidywalności. A ciągle mieszając w składzie raczej nie był bliski, aby to zmienić.
Pierwszy sygnał stabilizacji
Już na początku swojej kadencji Portugalczyk pokazał, że nie boi się odważnych decyzji. Na pierwszy mecz z Węgrami odstawił on od podstawowej jedenastki Kamila Glika, ostoję defensywy pod wodzą Brzęczka. Ponadto ustawił drużynę w hybrydowym ustawieniu z trójką stoperów podczas budowania akcji oraz czwórką obrońców w trakcie bronienia. Następnie również często zaskakiwał, wystawiając choćby trzech napastników w kolejnym meczu z Andorą. Sousa tak naprawdę z meczu na mecz dokonywał rewolucji w podstawowej jedenastce. Wyjątkiem było jedynie Euro, kiedy to na mecz ze Szwecją zrobił tylko jedną zmianę w stosunku do wcześniejszego bardzo dobrego spotkania z Hiszpanią. Wówczas Jakuba Modera zastąpił wracający po zawieszeniu za czerwoną kartkę Grzegorz Krychowiak.
Przed wtorkowym meczem z Albanią można było się zastanawiać czy Sousa znów zaskoczy czy jednak postawi na sprawdzone nazwiska. Remis na Stadionie Narodowym z Anglią był jednym z najlepszych meczów reprezentacji pod wodzą Portugalczyka. Reprezentacja Polski zagrała wówczas podobnie jak na mistrzostwach Europy w meczu z Hiszpanami. Dlatego też przciwko Albanii Sousa postawił na niemal identyczną jedenastkę, jaka wyszła we wrześniu na mecz z Anglikami. Jedynym nieobecnym był pauzujący za kartki Karol Linetty, a jego miejsce zajął Piotr Zieliński. Była to jednak dość oczywista roszada, gdyż zawodnik Napoli był nieobecny na poprzednim zgrupowaniu, a sam Paulo Sousa w pomeczowym wywiadzie przyznał, że jest on kluczowym piłkarzem w zespole. Ponadto w fazie defensywnej – podobnie jak przeciwko Anglii – polski zespół grał w ustawieniu 5-3-2.
Zbudować zespół na baraże
Obecny selekcjoner naszej kadry zaufał tym, którzy go nie zawiedli w starciu z Anglią, a oni w kluczowym meczu o zachowanie szans na awans odpłacili się zwycięstwem. Oczywiście, gra naszej kadry była dość przeciętna i wygrana ta rodziła się w bólach. Mimo to, po takim meczu jest też sporo pozytywów. Reprezentacja Polski po raz pierwszy za kadencji Sousy zachowała czyste konto z poważnym rywalem. Trójka stoperów Dawidowicz, Glik i Bednarek rozumie się coraz lepiej, a ustawienie z piątką z tyłu w obronie wydaje się być tym docelowym nawet ze słabszymi przeciwnikami.
Reprezentacja Polski Paulo Sousy to oczywiście wciąż nie jest projekt skończony. Dzięki zwycięstwu z Albanią nasza kadra prawdopodobnie zagra w barażach o awans na przyszłoroczne mistrzostwa świata. Dlatego też jak na razie nie ma się czym specjalnie zachwycać. Przed startem eliminacji to był obowiązek i plan minimum. Do meczów barażowych zostało niecałe pół roku i selekcjoner już pomału musi zacząć się na te spotkania przygotowywać. Wypracowanie automatyzmów i zrozumienia w grze polskiego zespołu jest do tego niezbędne. Stabilizacja to jeden z elementów, którego jak dotąd brakowało, i który musi jak najszybciej wprowadzić do kadry Paulo Sousa. Żeby w marcu znowu się nie okazało, że do baraży o mundial znów podejdziemy nieprzygotowani. Dokładnie tak jak na Euro.
Fot. ChinaImages/Depositphotos