„Królewscy” po zwycięstwie z Napoli (4:2) podejmowali u siebie przedostatnią w tabeli Granadę. Real ostatnie spotkanie przegrał 24 września z Atletico. To dawało serię 12. spotkań bez porażki we wszystkich rozgrywkach. Z kolei piłkarze Granady ostatnie zwycięstwo w La Liga odnieśli 26 sierpnia. Faworyt tego meczu mógł być tylko jeden. Pewne i spokojne zwycięstwo piłkarzy Carlo Ancelottiego było w tym meczu formalnością. Chciałoby się rzec, że był to kolejny dzień w biurze dla zawodników Realu Madryt.
Spokojna gra Realu
Podopieczni Carlo Ancelottiego wiedzieli, że mierzą się w sobotni wieczór z przeciwnikiem z niższej półki (z całym szacunkiem). Taka jest prawda. Nie da się inaczej mówić o drużynie, która przed spotkaniem znajdowała się w strefie spadkowej. Dlatego „Królewscy” podeszli do tej rywalizacji bardzo spokojnie. Specjalnie nie forsowali tempa, a jednocześnie mieli wszystko pod kontrolą. Nie pozwalali swoim przeciwnikom na zbyt wiele. Kreowali sobie okazje i czekali na moment, w którym przeciwnik za bardzo się odsłoni i będzie można ten moment wykorzystać.
Taki nadarzył się w 26. minucie. Świetną akcję Realu Madryt wykończył Brahim Diaz. Gospodarze dopięli swego i tak naprawdę mogli dążyć do kolejnych goli. Tak też próbowali. Jednak brakowało w pewnych momentach koncentracji i zachowania zimnej krwi. Piłkarze Carlo Ancelottiego wiedzieli, że 1:0 to bardzo niebezpieczny wynik, dlatego dążyli do szybkiego zamknięcia meczu już w pierwszej połowie. To się nie udało, lecz kibice na stadionie doskonale zdawali sobie sprawę, że jedna bramka to zdecydowanie za mało i w drugiej części spotkania obejrzą więcej skutecznych akcji swojej ukochanej drużyny.
Granada skupiona była tylko na bronieniu
Goście przez cały mecz nie robili wręcz nic innego niż obrona własnej bramki. Real dominował na boisku i kwestią czasu było kiedy strzeli następnego gola. Nie da się cały mecz bronić przeciwko takiemu zespołowi, jakim jest Real Madryt. Było to spotkanie do jednej bramki. Granada tylko się modliła, żeby „Królewscy” już nie strzelali, a piłkarze Realu Madryt nie zamierzali odpuszczać. Mieli okazje poprawić sobie wyniki w klasyfikacji strzelców. Gdy tylko gospodarze wcisnęli mocniej pedał gazu pod bramką Granady, robiło się gorąco. Florentino Perez — jeden z głównych zwolenników Superligi z pewnością się zastanawiał w trakcie tego meczu „po co grać taki mecz”.
W 57. minucie udało się Realowi podwyższyć wynik spotkania. Brazylijczyk strzelił swojego 6. gola w tym sezonie. Granada wyglądała na zespół pogodzony z własnym losem. Goście nawet nie zamierzali podjąć prób zaatakowania swojego przeciwnika. Był to mecz 15. kolejki LaLigi, a piłkarze Granady wyglądali na ludzi, którzy już jakby wiedzieli, że spadną z ligi. Tak się nie da grać, jeśli myśli się o czymś większym. Żenujący występ.
Dla piłkarzy Realu to spotkanie wyglądało jak sparing. Mogli sobie poćwiczyć różne warianty gry ofensywnej. Tutaj nic złego nie mogło się wydarzyć. Tak naprawdę „Królewscy” wiedzieli to od momentu, gdy strzelili pierwszego gola w tej rywalizacji. Kolejny dzień w biurze. Oczywiście Real pozostaje na pozycji lidera ligi hiszpańskiej i wciąż ma tyle samo punktów, co druga w tabeli rewelacja sezonu — Girona.