Real mistrzem Hiszpanii? Na pewno mistrzem walenia głową w mur

Dzieli je około 8 kilometrów na mapie Madrytu, a także zaledwie jeden punkt w ligowej tabeli. Real i Atlético – bo o nich mowa – to nie tylko kluby z jednego miasta, lecz także rywale w walce o mistrzostwo Hiszpanii. Ich bezpośrednie starcie było więc kibicowskim świętem, ale i wydarzeniem kluczowym dla obu ekip. O zwycięstwie mogły zadecydować detale, a wszelkie przedmeczowe przewidywania po prostu nie miały sensu. Obie drużyny są bowiem ostatnio w tak dobrej dyspozycji, że nie było podstaw do typowania. Wystarczyło tylko oglądać derby i nie mieć żadnych oczekiwań poza najważniejszym: wysokim poziomem i ogromnymi emocjami.

To Atlético mogło szybko otworzyć wynik

Goście już w pierwszych minutach meczu mieli wspaniałą szansę do strzelenia pierwszego gola madryckiego pojedynku. Cała akcja zaczęła się od udanego przechwytu Samuela Lino w środkowej strefie boiska. Brazylijczyk wykorzystał nieprecyzyjne przyjęcie piłki jednego z rywali, przejął ją i błyskawicznie ruszył w stronę bramki Królewskich. 25-latek nie był osamotniony i przed polem karnym zdecydował się podać do obiegającego go Antoine’a Griezmanna. Był to dobry wybór, ale można mieć spore zarzuty do sposobu jego wykonania. Zagranie było bowiem zbyt mocne i wyleciało poza linię bramkową boiska. A szkoda, bo gdyby nie zabrakło celności, podopieczni Simeone mieliby naprawdę dogodne okoliczności do wpakowania piłki do siatki.

REKLAMA

Kilkanaście minut później, po okresie bezskutecznego ataku pozycyjnego Realu, to Los Blancos doczekali się swojej okazji. Początek był bardzo podobny jak w przypadku Ataku Atleti, gdyż tym razem całe zagrożenie rozpoczęło się od odbioru Viniego. Ten postąpił jednak inaczej niż Lino. Nie chciał oddawać nikomu piłki, a zamiast podania zdecydował się na strzał. Ten był jednak dość mocno niecelny. Nie oglądaliśmy więc pięknego trafienia tuż sprzed pola karnego, lecz rozczarowujące pudło.

VAR sprzyjał Atlético

Los Colchoneros prezentowali się nieco słabiej od swoich przeciwników. Notowali sporo niepotrzebnych strat i nie potrafili przejąć inicjatywy. Jedyne, co wychodziło im naprawdę dobrze, to głęboka, cierpliwa obrona własnej bramki, dzięki której wiele fragmentów wymiany podań Realu było kompletnie bezowocnych. Atlético może nie błyszczało więc w ofensywie, lecz mogło czuć się spokojnie z tyłu i czekać na moment, w którym uda się zrobić coś ciekawego w tercji ofensywnej.

Taka chwila nadeszła po ponad 30 minutach gry, kiedy to Lino był faulowany w polu karnym Realu przez Aureliena Tchouameniego. Arbiter główny nie dostrzegł przewinienia, ale do akcji wkroczył VAR, a po jego interwencji nie mogło być żadnych wątpliwości. Drużynie przyjezdnych po prostu należał się rzut karny. Nie mogli pogodzić się z tym zawodnicy i kibice Królewskich, ale czasu na protesty czy rozpaczanie zwyczajnie nie było. Pozostawało jedynie liczyć na niecelne uderzenie bądź świetną interwencję Thibauta Courtouisa. Inne plany miał jednak Julián Álvarez. Argentyńczyk podszedł do ustawionej na jedenastym metrze futbolówki i bardzo pewnie, a może nawet odrobinę bezczelnie, uderzył ją w sam środek bramki. Leciutka podcinka kompletnie zmyliła bramkarza, a Álvarez był bohaterem pierwszej połowy meczu.

Real umie gonić wynik

Samo przegrywanie w derbach Madrytu nie musiało już oznaczać gigantycznych kłopotów Realu. Lider LaLiga potrafi bowiem gonić wynik. Na 8 sytuacji w tym sezonie, gdy Real tracił pierwszą bramkę w meczu, piłkarze Carlo Ancelottiego kończyli mecz bez punktów tylko trzykrotnie. Trzy razy mimo wszystko udawało im się odwrócić losy meczu i triumfować, a 2 razy takie spotkania przynosiły remisy. Bardziej niepokojące było to, że przez całą pierwszą część meczu Real niby miał przewagę optyczną, ale naprawdę na nic się to nie zdawało. Dość powiedzieć, że gospodarze nie mieli na koncie żadnego celnego strzału, a więc musieli zdecydowanie poprawić swoją grę.

I stało się! Real po wznowieniu gry objawił się fanom jako zupełnie inna drużyna. Pierwszy cios zadali w 50. minucie, gdy gola na 1:1 strzelił Kylian Mbappé. Oszołomiony przeciwnik był łatwiejszy do ponownego ukąszenia, co mogło udać się Jude’owi Bellinghamowi. Ten, ku swojej rozpaczy, główkował na tyle niefortunnie, że piłka trafiła w poprzeczkę i pozostała na placu gry. Real ewidentnie był jednak w kapitalnym momencie, a przełożenie tego na kolejne zdobycze bramkowe wydawało się tylko kwestią czasu.

Jan Oblak miał pełne ręce roboty

Gola na wagę wyjścia na prowadzenie próbowali zdobyć między innymi Mbappé, Rodrygo, Vinicius Júnior czy Lucas Vázquez. Żadnemu z nich nie udała się jednak ta sztuka, a bramkarz Atleti, Jan Oblak, obronił każdy z 7 celnych strzałów oddanych na jego bramkę po 50. minucie. To tylko jego świetna dyspozycja uchroniła Los Rojiblancos przed porażką, która była naprawdę blisko. To, że „było blisko”, to jednak tylko słaba wymówka, której Real absolutnie nie powinien wykorzystywać do wytłumaczenia remisu.

Patrząc na liczbę sytuacji i wyższość nad rywalami, gospodarze po prostu powinni przekuć ją na korzystniejszy rezultat. Nie udało się, a remis sprawia, że Real wciąż ma tylko jeden punkt przewagi nad drugim madryckim klubem. Remis jest też podaniem pomocnej dłoni Barcelonie, która w tej kolejce mierzy się z Sevillą i może zmnejszyć swój dystans do ścisłej czołówki. No cóż, pora popracować nad skutecznością, to podobnych problemów uda się uniknąć. Dopóki Real będzie prezentował bezradne walenie głową w mur przez większość meczu, remis przeciwko ekipie pokroju Atlético to chyba maksimum możliwości.

Real Madryt 1:1 Atlético Madryt (Kylian Mbappé 50′ – Julián Álvarez 35′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,732FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ