W każdym klubie, w którym dotychczas pracował Ange Postecoglou drugi sezon był tym przełomowym. W Brisbane Roar, Yokohama F Marinos i Celticu wygrywał tytuł mistrza kraju. Z kolei z reprezentacją Australii w drugim roku pracy sięgnął po Puchar Azji. Nie udało mu się jedynie zdobyć żadnego trofeum z Melbourne Victory, gdyż w trakcie drugiego sezonu objął kadrę Socceroos. Po obiecującym pierwszym sezonie na Tottenham Hotspur Stadium kibice mieli prawo oczekiwać, że podobna sytuacja będzie miała miejsce w północnym Londynie. Po pierwszym miesiącu drugiej kampanii jest jednak zupełnie inaczej. W czterech meczach Spurs zdobyli tylko cztery punkty i bliżej im do strefy spadkowej niż miejsc gwarantujących Ligę Mistrzów.
Słaby początek
W pierwszych czterech kolejkach nowego sezonu Premier League mniej punktów od Kogutów zdobyło tylko sześć drużyn. Niemniej jednak na tym etapie sezonu nie warto zwracać większej uwagi na to, co pokazuje tabela. Po pierwsze dużą rolę odgrywa tutaj terminarz i rywale, z jakimi dany zespół się mierzył. Po drugie w piłce nożnej spory wpływ na wyniki poszczególnych spotkań ma szczęście. Nie zawsze wygrywa ta drużyna, która grała lepiej i stworzyła więcej sytuacji. Na przestrzeni całego sezonu zwykle się to wyrównuje, jednak zdarzają się okresy, kiedy piłka nie chce wpaść do siatki i przegrywasz tylko i wyłącznie w wyniku braku skuteczności.
Niską pozycję Tottenhamu można po części tłumaczyć tymi dwoma czynnikami. Spurs mają już za sobą mecze z Arsenalem, wicemistrzem poprzedniego sezonu i głównym kandydatem do odebrania tytułu mistrzowskiego Manchesterowi City, oraz Newcastle, które ubiegłe rozgrywki skończyło na siódmym miejscu. Dodatkowo oba te zespoły w trwającej kampanii jeszcze nie poniosły porażki. Z drugiej strony ekipa Postecoglou mierzyła się też z dwoma zespołami, które w tym sezonie jeszcze nie wygrały – Leicester i Evertonem. Usprawiedliwianie się więc trudnym terminarzem nie bardzo ma sens.
Więcej pozytywów Postecoglou może znaleźć w tym, że jego drużyna na boisku wcale nie wygląda tak źle, jak wskazuje miejsce w tabeli. Według portalu Understat Tottenham zasłużył na prawie trzy punkty więcej niż zdobył w rzeczywistości. Jedynie Wolves i Southampton mają pod tym względem mniej szczęścia. We wszystkich dotychczasowych spotkaniach zespół Postecoglou miał wyższe posiadanie piłki, oddał więcej strzałów i częściej uderzał też w światło bramki. Generalnie w każdym z tych czterech meczów prowadził grę i miał względną kontrolę nad spotkaniem.
Czy Tottenham nie ma szczęścia?
Mimo to, Koguty nie potrafiły częstszego utrzymywania się przy piłce przełożyć na konkrety pod bramką rywala. Wyraźnie wyższy wskaźnik xG (goli oczekiwanych) zanotowali jedynie w wyganym 4:0 spotkaniu z Evertonem (2,61 – 0,65). W pozostałych meczach współczynnik ten był dość wyrównany – przeciwko Leicester (1,41 – 1,03), Newcastle (1,63 – 1,59) i Arsenalowi (0,79 – 1,12). Oczywiście w zależności od portalu statystycznego wartości te mogą się różnić. Jednak pokazują one, że wyniki Tottenhamu w tym sezonie nie były przypadkowe. Koguty z przebiegu gry mogły w tych meczach wyciągnąć więcej, jednak to nie brak skuteczności czy szczęścia jest ich głównym problemem. Zresztą w tabeli na bazie punktów oczekiwanych Spurs są dopiero na dziewiątym miejscu.
Problemy ekipy Postecogolu z kreowaniem dogodnych sytuacji w ataku pozycyjnym najlepiej obrazują statystyki. Tottenham ma najwyższe średnie posiadanie piłki (67%, drugi Manchester City 62%) oraz wskaźnik Field Tilt (określa procentową liczbę kontaktów z piłką w tercji ofensywnej w porównaniu do przeciwnika; 77%). Zespół Postecoglou jest też liderem w liczbie dośrodkowań. Pod względem kontaktów z piłką w polu karnym i tercji ofensywnej lepszy jest tylko Manchester City. W liczbie oddanych strzałów Spurs są na czwartym miejscu, pod względem uderzeń z pola karnego piątym, a jeżeli chodzi o strzały celne drugim. Niemniej jednak, więcej „dużych szans” (10) stworzyło sobie aż osiem zespołów, a trzy kolejne tyle samo. Pod względem xG Spurs są na dziesiątym miejscu, a gdyby uwzględnić tylko sytuacje z otwartej gry dopiero na dwunastym.
Problemy w ataku pozycyjnym
Wszystkie te bolączki były widoczne w niedzielnych derbach z Arsenalem. Tottenham również częściej był przy piłce i oddał więcej strzałów. Niemniej jednak, w ataku pozycyjnym nie potrafił wykreować zbyt wielu dogodnych sytuacji. Mikel Arteta nie mając do dyspozycji trzech podstawowych środkowych pomocników nastawił zespół nieco bardziej defensywnie. Kanonierzy oddali piłkę Tottenhamowi i rzadko stosowali wysoki pressing. Ustawiali się zwykle w niskim bloku, skupiając się na odcięciu podań do środka. Spurs zmuszeni byli do gry skrzydłami i wielu dośrodkowań, z którymi obrońcy Arsenalu nie mieli większych problemów. Tak naprawdę najlepsze sytuacje Tottenham tworzył po odbiorach na połowie rywala, kiedy Arsenal nie zdążył się jeszcze zorganizować w defensywie.
Oczywiście Kanonierzy w ubiegłych rozgrywkach byli najlepiej broniącym zespołem w Premier League i z kolejnych wyjazdów regularnie wywożą czyste konta. Niemniej jednak, dla Tottenhamu bardzo podobnie wyglądały mecze z Newcastle oraz Leicester (z wyjątkiem pierwszych 30 minut), które nie bronią już tak dobrze. Mając niekorzystny wynik Koguty również zostały wówczas zmuszone do gry w ataku pozycyjnym przeciwko nisko ustawionej defensywie, jednak nie były w stanie stworzyć większego zagrożenia.
Sposób na Tottenham
Ekipa Postecoglou we wszystkich tych spotkaniach utrzymując się przy piłce na połowie przeciwnika miała optyczną przewagę. Aczkolwiek była to jedynie pozorna kontrola. Na taki scenariusz ich rywale byli przygotowani. Znając słabości Tottenhamu pozwalali im na posiadanie piłki i konstruowanie ataków pozycyjnych, chcąc w ten sposób wykorzystać również wolne przestrzenie na ich połowie po odbiorze piłki. W taki sposób Spurs stracili bramkę przeciwko Leicester będąc na prowadzeniu, a Arsenal wywalczył rzut rożny, po którym trafił do siatki. Natomiast analizując strzelone bramki jedynie trzy z sześciu zostały wypracowane w wyniku ataku pozycyjnego. Jedna z nich to gol samobójczy Dana Burna, a druga uderzenie z dystansu Yvesa Bissoumy o wartości 0,06 xG.
Dotychczas Postecoglou swoje zespoły do perfekcji doprowadzał dopiero w drugim sezonie, kiedy już piłkarze w pełni przyswoili założenia jego stylu gry. W Tottenhamie, ze względu na większe umiejętności techniczno-taktyczne zawodników, stało się to znacznie wcześniej. W pierwszych 10 spotkaniach poprzedniego sezonu Spurs zdobyli aż 26 punktów. Z czasem jednak rywale zaczęli uczyć się stylu gry Kogutów, co było widoczne już pod koniec minionej kampanii. Coraz więcej zespołów zaczęło dostosowywać się do Tottenhamu i wykorzystywać ich słabe strony. Na początku trwających rozgrywek Postecoglou dalej trzyma się swojego planu, a jego zespół nadal trapią te same problemy. Oczywiście nic nie jest jeszcze przesądzone, ale początek drugiego sezonu Australijczyka nie wskazuje, aby miał on być dla Tottenhamu przełomowy.