Za kadencji Stevena Gerrarda Aston Villa nie wygrała żadnego z 12 meczów przeciwko zespołom z Big Six. W lidze w 11 takich starciach wywalczyli zaledwie dwa punkty, do tego doszła jeszcze porażka w FA Cup. Unai Emery nie potrzebował wiele czasu, aby przebić wyniki poprzednika. Wystarczyło mu na to zaledwie pięć meczów w nowym klubie. Hiszpan na starcie nie miał łatwego zadania. Z pierwszych pięciu spotkań aż cztery rozgrywał przeciwko ekipom z Big Six. Dwa wygrał i dwa przegrał. W czterech takich starciach wywalczył już sześć punktów – trzy razy więcej niż jego poprzednik przez prawie rok.
Umiejętność dostosowania się do rywala
Na początek warto jednak zaznaczyć, że Gerrard miał sporo pecha w meczach z czołówką ligi. Co prawda, jego zespół notorycznie te spotkania przegrywał, jednak często prezentował się w nich całkiem przyzwoicie. Najlepszym przykładem będzie mecz ostatniej kolejki poprzedniego sezonu z walczącym o mistrzostwo Manchesterem City, kiedy prowadzili 2:0, a jednak The Citizens zdołali odrobić straty i zapewnić sobie tytuł. Z dziesięciu porażek w aż sześciu przegrywali tylko jedną bramką. Co więcej, ze wszystkich 12 spotkań w trzech mieli wyższy współczynnik goli oczekiwanych (xG), co oznacza, że nie zawsze stanowili tylko tło dla faworyzowanego rywala.
Niemniej jednak, pomimo, że The Villans z gry zasłużyli na więcej punktów, to i tak całościowo nie wygląda to najlepiej. To, że przez rok Gerrard nie mógł znaleźć sposobu, jak pokonać faworyta nie jest raczej przypadkiem. Angielski szkoleniowiec nie potrafił dostosować się do przeciwnika, zawsze stosując to samo ustawienie 4-3-2-1 (4-3-3 z wąsko ustawionymi skrzydłowi i wysoko grającymi bocznymi obrońcami). Dał się on poznać jako trener przywiązany do własnej filozofii, jednak często nie mający planu B. O ile w Rangers, gdzie jego drużyna niemal w każdym meczu była faworytem, to się sprawdzało, to w Aston Villi, w bardziej wymagającej lidze, potrzeba było czegoś więcej.
Emery ma plan na każdy mecz
Unai Emery z kolei jest zupełnie innym typem trenera. Hiszpan to maniak taktyczny, który przywiązuje wagę do najmniejszych szczegółów. Jak nikt inny potrafi on zneutralizować najmocniejsze strony rywala i znaleźć jego słabe punkty. Zresztą najlepiej świadczy o tym, jak jego drużyny radzą sobie w pucharach. Emery aż czterokrotnie zdobywał Ligę Europy (trzy razy z Sevillą i raz z Villarealem), a prowadząc Arsenal przegrał w finale tych rozgrywek. Ponadto, w poprzednim sezonie dotarł do półfinału Ligi Mistrzów po drodze pokonując Juventus oraz Bayern i stawiając trudne warunki Liverpoolowi. Pomimo, że w lidze 42-latek nigdy nie osiągnął sukcesu, to w rozgrywkach pucharowych, gdzie bardziej niż regularność liczy się konkretne przygotowanie pod przeciwnika, jest specjalistą.
Na Villa Park Emery szybko potwierdził to z czego jest znany. Już w pierwszym meczu jego zespół pokonał 3:1 Manchester United, dwa gole strzelając już w początkowych 11 minutach. Co prawda, następnie przyszły porażki z Czerwonymi Diabłami w Carabao Cup oraz – już po mundialu – w lidze z Liverpoolem. W międzyczasie The Villans pokonali jedną z rewelacji tego sezonu – Brighton. Podopieczni Emery’ego mieli w tym meczu zaledwie 35% posiadania piłki, jednak było to celowe zmuszenie przeciwnika do gry w ataku pozycyjnym. Mewy w całym meczu oddały zaledwie dwa celne strzały, a ich współczynnik xG wyniósł tylko 0,83.
Aston Villa z szóstką obrońców
W niedzielę, hiszpański szkoleniowiec po raz kolejny pokazał umiejętność dostosowania się do przeciwnika, ogrywając Tottenham 2:0. Bez piłki Aston Villa często ustawiała się nawet sześcioma zawodnikami w linii. Boczni pomocnicy mieli za zadanie wyłączyć wahadłowych Tottenhamu, przez co często cofali się głęboko do defensywy. Spurs, posiadając piłkę zazwyczaj tworzą pięcioosobową linię ataku (trójka napastników i dwóch wahadłowych), co sprawia problemy czwórce defensorów. Jednak dzięki cofnięciu skrzydłowych Emery rozwiązał ten problem. Podobny manewr Hiszpan zastosował już w końcówce meczu z Brighton, kiedy musiał bronić korzystnego rezultatu, a Roberto De Zerbi zmienił ustawienie na trójkę obrońców i wahadłowych.
Zresztą – podobnie jak przeciwko Mewom – w spotkaniu z Tottenhamem Aston Villa także oddała rywalom piłkę. Spurs zmuszeni byli do konstruowania ataków pozycyjnych, co za kadencji Antonio Conte nie jest ich najmocniejszą stroną. W poprzednim sezonie, kiedy na ławce trenerskiej The Villans siedział Steven Gerrard Koguty bezlitośnie wykorzystywały wolne przestrzenie za linią obrony. W efekcie Tottenham, mimo że nie rozegrał świetnego spotkania, wygrał aż 4:0. Teraz Emery nie pozwolił na to, ustawiając linię obrony średnio 40,1 metra od własnej bramki, ponad cztery metry niżej niż średnia w obecnym sezonie. Tottenham nie miał pomysłu jak sforsować szczelną defensywę The Villans. Oddali tylko dwa celne strzały, a współczynnik xG ich szanse wycenił na zaledwie 0,57 gola.
Aston Villa w roli faworyta
Jak dotąd w czterech ligowych meczach drużyna Emery’ego zdobyła aż dziewięć punktów, co daje średnio 2,25 na mecz. Pod wodzą Gerrarda w trwającej kampanii notowali średnio prawie 2,5 raza mniej (0,92 na spotkanie). Dorobek ten imponuje jeszcze bardziej, kiedy spojrzy się na rywali, z jakimi mierzył się były trener Villarrealu. Każdy z nich obecnie znajduje się w górnej połowie tabeli. Mimo wszystko, trzeba wziąć pod uwagę, że Emery prowadził zespół dopiero w czterech meczach, co nie jest jeszcze miarodajną próbą. Gdyby wziąć pod uwagę oczekiwane punkty bazujące na modelu xG różnica jest niemal znikoma (1,32 pod wodzą Gerrarda i 1,36 za Emery’ego).
Dlatego jak na razie trudno jeszcze oceniać pracę Hiszpana. Owszem – zważywszy na przeciwników – postęp jest widoczny gołym okiem. The Villans nie tylko poprawili grę w defensywie, ale też dzięki wypracowanym przed meczem schematom lepiej wychodzą spod pressingu czy kreują więcej sytuacji w szybkim ataku. Mimo to, we wszystkich tych meczach Aston Villa nie była faworytem i mogła rywalom oddać piłkę. W każdym spotkaniu za kadencji Emery’ego The Villans mieli niższe posiadanie piłki (najwięcej 47% przeciwko Liverpoolowi).
Dla 51-latka tak trudny terminarz na start mógł być paradoksalnie dobrą informacją. Jego Villarreal również znacznie lepiej grał przeciwko mocniejszym rywalom, kiedy nie był faworytem. Natomiast z niżej notowanymi ekipami, kiedy musiał prowadzić grę, często tracił punkty. Za kadencji Gerrarda największym problemem był brak wykorzystania potencjału ofensywnego. Aston Villa często męczyła się w ataku pozycyjnym i nie miała pomysłu na sforsowanie defensywy przeciwnika. Dotychczas pod wodzą Emery’ego – pomimo bardzo dobrego startu – jeszcze nie wiemy czy ten kłopot zostanie rozwiązany. Odpowiedzią będą dopiero mecze z teoretycznie mniej wymagającymi rywalami.