Pogoń z pewnością chciałaby kończyć rok kalendarzowy w górnej części tabeli PKO BP Ekstraklasy. Już jakiś czas temu wiadomo było jednak, że raczej nie będzie to możliwe. Klub ze Szczecina jest w słabej dyspozycji i gra w kratkę. W rezultacie po 17 meczach ligowych znajdował się on dopiero w środku tabeli. Ostatnie tygodnie to jednak awans do ćwierćfinału Pucharu Polski, a także triumf nad Lechią Gdańsk i cenny remis z Jagiellonią w Ekstraklasie. Nastrój przed świętami Bożego Narodzenia mógł być jeszcze lepszy po meczu z Koroną Kielce, w którym Pogoń interesowało tylko zwycięstwo. Korona powiedziała: „Sprawdzam”. No i sprawdziła, że Pogoń nie zasługuje na nic więcej, niż mizerny 1 punkcik… Bo – dla Portowców to najwyraźniej zaskoczenie – do wygranych potrzeba strzałów. I już w tym momencie wiemy, że z wygranych Pogoni nici…
Pogoń walczyła z rywalami i z murawą
Bardzo przyjemnie oglądało się boiskowe poczynania Portowców. Od pierwszych minut starcia w Kielcach atakowali oni rywali w konsekwentnym i często skutecznym pressingu. Z kolei gdy Korona miała piłkę, widzieliśmy zaangażowanie prawie całej drużyny w działania defensywne. Wszystko wyglądało naprawdę solidnie, ale nie było esencji futbolu – groźnych akcji i bramek. Minuty mijały, a zespół gości – choć wyraźnie lepszy technicznie i posiadający kontrolę nad meczem – był zachowawczy, a może nawet ospały. Podsumowanie całej pierwszej połowy: strzał z około 30 metrów Kamila Grosickiego, który przeleciał lata świetlne nad bramką Xaviera Dziekońskiego… Oczywiście były groźniejsze okazje, jak na przykład wyłożenie piłki Efthymiosowi Kolourisowi wprost przed opuszczoną bramką przez wspomnianego przed momentem Grosika. Tu akurat do zachowania 36-letniego Polaka nie można mieć żadnych obiekcji, za to nie popisał się jego kolega, który nie potrafił uderzyć celnie. Jeśli nawet takich akcji Pogoń nie potrafiła zamienić na trafienia, nie było mowy o zmianie wyniku.
Można szukać pewnego usprawiedliwienia problemów, a mianowicie bardzo złego stanu murawy na kieleckiej Exbud Arenie. To jednak kiepska wymówka, bowiem nawet gdy podłoże uniemożliwia kombinacyjną grę (co niestety w Ekstraklasie wciąż zdarza się stanowczo zbyt często), wciąż można szukać pewnych alternatyw. Robiła to Korona, która próbowała zagrozić przeciwnikom chociażby strzałami z dystansu, takimi jak bardzo dobre uderzenie Wiktora Długosza obronione przez Cojocaru. Z kolei Pogoń po prostu klepała piłkę w środkowej strefie i obserwowała jak ta koziołkuje na nierównościach. Obserwowaliśmy także wrzutki z najróżniejszych pozycji, często nieprzygotowane i w związku z tym niecelne. Nawet, gdy udało się wypracować okoliczności sprzyjające celnym wrzutkom, było z nimi różnie. Poziom niechlujności Grosickiego czy Bichakhchyana był wprost porażający. Im obu niewiele wychodziło, bo co prawda nie można było odmówić im zaangażowania, ale efektów naprawdę brakowało.
Po przerwie było jeszcze gorzej
W drugich 45 minutach w grze Pogoni było jeszcze więcej błędów, niepotrzebnych fauli i braku jakiegokolwiek przyspieszenia. O Koronie także nie można powiedzieć, by ta w dużej mierze korzystała na słabej dyspozycji przyjezdnych ze Szczecina. Koronie pasował bezbramkowy remis, a podopieczni Jacka Zielińskiego przede wszystkim nie chcieli stracić bramki. Mieli jednak również własne okazje, lecz brakowało im zimnej krwi przy wykończeniu. Czasem odnieść można było wrażenie, że sami robią sobie pod górkę, skoro czasem zamiast po prostu strzelać szukali kolejnych niepotrzebnych zagrań.
Braki Korony wciąż były jednak widoczne. Drużynę Jacka Zielińskiego dało się zaskoczyć mniej oczywistym podaniem czy bardziej dynamicznym ruchem bez piłki. Problem w tym, że Pogoń bardzo rzadko miała ochotę z tego skorzystać. Pewne starania podejmował Kolouris, ale to zdecydowanie nie był jego dzień. Raz mógł ruszyć z rajdem, gdy otrzymał zagranie omijające całą defensywę kielczan, ale źle przyjął sobie piłkę i wywalczył tylko rzut wolny. W kolejnej sytuacji wykorzystał swoje warunki fizyczne, wzbił się w powietrze i dotarł do dośrodkowania. I tym razem zabrakło jednak ostatniego, a zarazem najważniejszego elementu. Po dotarciu do piłki należałoby jeszcze zrobić z nią coś pożytecznego, a to Kolourisowi (ale i wszystkim jego partnerom) przychodziło z ogromnymi trudnościami. Wystarczającym przykładem tej niemocy jest 0 (słownie: zero) celnych strzałów Pogoni przez cały mecz. Zero uderzeń w światło bramki drużyny, która miała walczyć o zwycięstwo to z pewnością wynik, który nie powala na kolana.
Na szczęście teraz przed drużyną z województwa zachodniopomorskiego przerwa zimowa. Widzimy dwa pozytywy wynikające z tego faktu. Po pierwsze, będziemy mogli odpocząć od antygry podobnej do tego, co Pogoń zaprezentowała w starciu z Koroną Kielce. Po drugie, przypominamy piłkarzom Pogoni, że Orliki są w większości otwarte cały rok, niezależnie od warunków atmosferycznych. Zalecamy więc regularne ich odwiedzanie i ćwiczenie strzelania. Jak dobrze pójdzie, to może przynajmniej co dziesiąty strzał piłkarzy Pogoni faktycznie będzie leciał w bramkę przeciwnego zespołu…