ŁKS Łódź udowodnił, że można grać lepiej, a i tak przegrać mecz. Wystarczy nie wykorzystywać swoich okazji, a w końcówce meczu sprezentować rywalom rzut karny. Właśnie tak się stało, a Miedź wygrała 1:0. Także ona nie grała wybitnie, a mankamenty jej gry (i nie tylko) wymieniamy w naszych pomeczowych wnioskach.
1. „Gorący ziemniak” w wykonaniu gości
Miedź Legnica przez długi czas, szczególnie na początku meczu, sprawiała wrażenie kompletnie niezainteresowanej dłuższym utrzymaniem się przy piłce. Wychodząc z własnej tercji defensywnej prawie nigdy nie udawało jej się cierpliwie zbudować ataku pozycyjnego. Miedź albo traciła piłkę już po kilku podaniach, albo nawet nie bawiła się w grę po ziemi i zwyczajnie wybijała „na uwolnienie”. Brakowało jej dokładności i pomysłu, co wykorzystywał ŁKS. Pressing Rycerzy Wiosny, nawet jeśli nie był niesamowicie intensywny, sprawiał przyjezdnym spore problemy. Z tego powodu akcje łodzian były wyprowadzane wprost seryjnie – nawet po stracie piłki następowały szybkie odbiory i ponowienia ataków.
Oczywiście nie oznacza to, że podopieczni Ireneusza Mamrota byli pozbawieni jakichkolwiek okazji na zagrożenie bramce Aleksandra Bobka. Czasem udawało im się przemieścić pod pole karne, głównie po szybkich kontrach i wykorzystując dezorganizację defensywną ŁKS-u. Były to jednak próby okazjonalne i niezwieńczone dobrymi uderzeniami. W fenomenalnej sytuacji był na przykład Juliusz Letniowski, który nie dość, że nie zdobył gola po fenomenalnym dośrodkowaniu, to jeszcze główkował nieczysto. Otworzyć wynik mógł również Kamil Antonik, ale on z okolic pola karnego uderzył minimalnie niecelnie. Byłby to w zasadzie koniec listy groźnych akcji Miedzi, gdyby nie sprezentowany im rzut karny w końcówce meczu. Wykorzystał go Adnan Kovačević, dzięki któremu Miedź wygrała to spotkanie.
Kovacević z jedenastu metrów! ✅
— Betclic 1 Liga (@_1liga_) February 23, 2025
👉 Oglądaj wszystkie mecze na https://t.co/h0mGO3VcHt, w aplikacji mobilnej lub Smart TV 📺 pic.twitter.com/zo6DuzMXaQ
Zwycięstwo nie było jednak zasłużone i byłoby wręcz niemożliwe do odniesienia, gdyby nie wynikająca z głupiego zagrania ręką Łukasza Wiecha jedenastka. Nawet, gdy Miedź grała dłużej piłką, to najczęściej w kluczowym momencie brakowało jej celności. Co do zasady, posiadanie piłki Miedzi albo szybko się kończyło, albo było skrajnie bezproduktywne. ŁKS wydawał się drużyną konkretniejszą, ale nie zdołał zamienić tego na jakiekolwiek bramki. Miedź więc wygrywa i, choć robi to z pomocą szczęścia, to najważniejszy jest przecież satysfakcjonujący rezultat końcowy.
2. ŁKS grał falami
Występ ekipy trenera Jakuba Dziółki można byłoby przedstawić w formie amplitudy. Raz mocno naciskali na przeciwników, by później nadszedł fragment bardziej wycofanej, spokojniejszej gry. Wynikało to z potrzeby zarządzania siłami i rozkładania ich zarówno na atak, jak i na obronę. Pytanie jednak, czy nie byłoby warto nieco zmienić proporcje i w większym stopniu skupić się na strzelaniu bramek. To zupełnie nie szło Ełkaesiakom, którzy byli bliżej otwarcia wyniku, ale wciąż czegoś brakowało. A to kolejne dośrodkowania w pole karne były nieco zbyt głębokie, a to strzały bronił Jakub Wrąbel. Nie było ich zresztą niesamowicie wiele – ŁKS przez cały mecz zmusił golkipera Miedzi do interwencji ośmiokrotnie.
Ozdoba pierwszej połowy meczu #ŁKSMIE 🪄 pic.twitter.com/ZPBWZcQJmA
— Betclic 1 Liga (@_1liga_) February 23, 2025
Może w grze łodzian pojawiały się ładne zagrania, takie jak to powyższe, ale często była to po prostu sztuka dla sztuki. Sama dobra organizacja gry i optyczna wyższość nad rywalami punktów nie daje. Przeciwko Miedzi nie dała nawet jednego „oczka”, co jest ogromnym rozczarowaniem. Miedź była do pokonania, a porażka w tym meczu oddala od ligowych baraży. Nadwyręża też cierpliwość fanów, którzy przez pełne 90 minut głośno dopingowali i wierzyli w zwycięstwo. W „nagrodę” dostali najwyżej kilka groźnych akcji w wykonaniu swoich ulubieńców i spektakl o bardzo wątpliwej atrakcyjności.
3. Nowe „wzmocnienia”… nie wzmocniły drużyn
Na murawie pojawiło się wielu graczy, którzy dołączyli do obu ekip w zimowym okienku transferowym. W barwach gospodarzy byli to Sebastian Rudol, Koki Hinokio, a także wchodzacy z ławki Gustaf Norlin, Marko Mrvaljević i Kacper Terlecki. Może poza Japończykiem, który parę razy popisał się swoim ponadprzeciętnym wyszkoleniem technicznym, żaden z nich nie pokazał się z bardzo dobrej strony. Zawiódł chociażby Mrvaljević, który dołączył do Rycerzy Wiosny z ukraińskiego klubu Weres Równe. W poprzedniej kolejce to on uratował remis ŁKS-u, gdy jako rezerwowy zdobył bramkę na 2:2. Teraz nie tylko nie zanotował trafienia, lecz także nie miał okazji, w których byłoby to możliwe. To jednak także wina partnerów, którzy nie potrafili obsłużyć go nawet, gdy dobrze poruszał się po boisku.
Do słabej postawy nowych graczy ŁKS-u dopasowali się także ci będący nowymi nabytkami klubu z Dolnego Śląska. Należeli do nich Gustav Engvall, a także zawodnicy, którzy dostali od trenera po kilka lub kilkanaście minut gry: Mateusz Bochnak, Tomasz Walczak i Wojciech Hajda. Wszyscy ci gracze byli na boisku… i to właściwie tyle, co można o nich powiedzieć. Oby niedługo ci zawodnicy się rozkręcili, bo jak na razie nie zapracowali na miano prawdziwych wzmocnień.