Pierwsze starcie dwumeczu pomiędzy Manchesterem City i RB Lipsk zakończyło się wynikiem remisowym. Mimo że drużyna „Obywateli” do rewanżu przystąpiła w roli zdecydowanego faworyta, niemiecki zespół wierzył w szansę sprawienia niespodzianki. Okazało się jednak, że wieczór nadziei zmieni się w show jednego piłkarza. Erling Haaland pokazał, że potrafi znajdować się w odpowiednim miejscu i czasie, a gdy już poczuje słabość rywala, jest w stanie dokonywać wielkich rzeczy.
Emocje skończyły się tak naprawdę po pół godziny gry
Najpierw Erling Haaland strzelił gola z rzutu karnego, następnie dobił potężne uderzenie Kevina De Bruyne. W 3 minuty Manchester City rozstrzygnął rywalizację. Paradoksalnie jednak, współbohaterem tych wydarzeń okazał się prowadzący mecz Slavko Vincic. Słoweński arbiter odgwizdał jedenastkę po zagraniu ręką Benjamina Henrichsa. Czy decyzja sędziego była sprawiedliwa? No cóż, nie był to karny z gatunku „ewidentnych”. Lipsk został wyprowadzony z równowagi i chwilę po wznowieniu gry otrzymał kolejny cios. Chwila słabości przyniosła bolesne konsekwencje. Nigdy nie dowiemy się „co by było gdyby”, ale kontrowersyjna decyzja okazała się zapalnikiem do odpalenia norweskich fajerwerków.
Oczywiście, Lipsk w tym momencie mógł jeszcze wierzyć w szansę odrobienia strat. Kiedy jednak interweniujący poza polem karnym Ederson nie obejrzał czerwonej kartki (nie odgwizdano nawet faulu!), wiara w niemieckim zespole znacząco spadła. Przed zmianą stron przy rzucie rożnym najprzytomniej w polu karnym zachował się Haaland, który skompletował klasycznego hat-tricka. Wydawało się, że piłkarze Pepa Guardioli nie wkładają w ten mecz wielkiego wysiłku, a i tak prowadzili 3:0. To musiało podłamać ich przeciwnika.
Haaland mógł napisać historię Ligi Mistrzów, ale zszedł w 63. minucie
Marco Rose zdawał sobie sprawę, że szans na odrobienie strat nie ma. Tym bardziej że Manchester City wyczuł strach rywala. Na początku drugiej połowy obserwowaliśmy istny trening strzelecki. Najpierw trafieniem popisał się İlkay Gündoğan, ale do 57. minuty zobaczyliśmy dwa kolejne gole Haaalanda. Gdy Norweg opuścił boisko, temperatura rywalizacji wyraźnie ochłodziła się i zmieniła w czekanie na końcowy gwizdek. Te przerwał De Bruyne, który w doliczonym czasie gry ustalił rezultat spotkania na 7:0. Paradoksalnie, zdjęcie z boiska Erlinga Haalanda najprawdopodobniej uratowało Lipsk przed wyższym pogromem. Możemy zastanawiać się, czy Guardiola powinien w takim momencie oszczędzać swojego gwiazdora? To był taki wieczór, w którym Norweg mógł napisać historię futbolu i strzelić więcej niż 5 goli.
Niemiecki zespół wyglądał jak bokser, który zaliczył potężny nokdaun, ale dalej musi walczyć, czekając na dobicie. W pewnym momencie piłkarze Marco Rose przyjmowali ciosy, nie mając żadnej odpowiedzi. Manchester City miał szczęście, że w kluczowej sytuacji arbiter odgwizdał karnego, ale pokazał też, że znakomicie potrafi zarządzać wynikiem. Dziś jeden zespół grał w piłkę i strzelał gole, drugi mógł to jedynie podziwiać i szukać motywacji na rewanż w kolejnej edycji Champions League.