Aby wskoczyć na fotel lidera, przynajmniej do jutra, Jagiellonia musiała pokonać ŁKS na wyjeździe. Dla zespołu Kazimierza Moskala, znajdującego się po poprzedniej kolejce w strefie spadkowej każde punkty są na wagę złota. Dla białostoczan to wcale nie zapowiadała się łatwa przeprawa, ponieważ na własnym stadionie łodzianie punktują akurat nieźle – w trzech meczach zdobyli 6 punktów.
I to oni właśnie rozpoczęli strzelanie
Od początku spotkania nie było wyraźnej strony dominującej. Gospodarze swoich szans szukali przede wszystkim w błędach indywidualnych obrońców rywali. Najpierw Pirulo wykorzystał poślizgnięcie się Diegueza, następnie posadził na murawie kilku rywali, ale w bardzo dobrej sytuacji oddał fatalny strzał. Później Key Tejan wygrał walkę fizyczną z Miłoszem Matysikiem i strzał napastnika ŁKS-u znalazł drogę do siatki. Tejan wyprowadził zespół na prowadzenie, ale potem oddał Jagielloni to, co jej zabrał zagrywając piłkę ręką w polu karnym. Do jedenastki podszedł Afimico Pululu i pewnie pokonał Aleksandra Bobka.
Od tego momentu meczem zaczął rządzić totalny chaos. Sędzia musiał przerwać na chwilę zawody z uwagi na ograniczoną widoczność przez dym z rac. Później mieliśmy kolejną przerwę spowodowaną kontuzją obrońcy gospodarzy, Nacho Monsalve. Gdy zawodnicy wznowili grę więcej było starć i fauli niż czystej gry. Drugą żółtą kartkę otrzymał pomocnik ŁKS-u, Engjell Hoti, później na trybuny został odesłany szkoleniowiec gospodarzy, Kazimierz Moskal.
Przed łodzianami zapowiadało się długie drugie 45 minut
Po zmianie stron trudno było jednak odczuć, że Jagiellonia gra w przewadze jednego piłkarza. Mecz toczył się według typowego scenariusza, gdy drużyna będąca w czołówce stara się strzelić bramkę zespołowi będącemu w dolnych rejonach tabeli. Zespół Adriana Siemieńca prowadził grę na połowie rywala, ale bombardował bramki rywala. Mogły podobać się podania w strefę ataku od Adriana Diegueza, dużo pożytecznego robił Afimico Pululu, kiedy cofał się pod grę i to właśnie napastnik z Angoli trafił na 2:1. Po podaniu od Imaza w pole karne koncertowo nawinął Piotra Głowackiego i ze spokojem umieścił piłkę w siatce.
Kiedy wydawało się, że Jagiellonia osiągnęła już swój cel w polu karnym fatanie zachował się Adrian Dieguez, który sfaulował Piotra Janczukowicza. Do rzutu karnego podszedł Dani Ramirez i w 90. minucie wyrównał stan meczu. To jednak nie był koniec emocji w Łodzi. W doliczonym czasie gry Daniel Stefański podyktował rzut karny, ale po bardzo długiej analizie tej sytuacji na VAR zmienił swoją decyzję. Dla obu zespołów był to pierwszy remis w tym sezonie.