Wisła Kraków przed meczem zajmowała 9. miejsce w tabeli, mając na koncie trzy zwycięstwa, pięć remisów i dwie porażki. Nie są to wyniki, które zadowalają kibiców „Białej Gwiazdy”. Nie bez powodu tak naprawdę od początku sezonu mówi się o zwolnieniu Radosława Sobolewskiego. Patrząc na wyniki Wisły, można zauważyć, że zespół gra w kratkę i nie wiadomo, do końca jakiej Wisły w danym spotkaniu się spodziewać. Jej najlepszą wersję mieliśmy ujrzeć w sobotnie popołudnie w meczu z trzynastym tabeli Zniczem Pruszków. Goście w delegacji wygrali tylko jedno spotkanie. Faworyt tego spotkania był tylko jeden. Bez wątpienia byli nimi podopieczni Radosława Sobolewskiego.
Powolne rozkręcanie się
Początek pierwszej połowy pokazywał przewagę gości. To piłkarze Znicza tworzyli sobie bardziej klarowane sytuacje i wyglądali na ludzi, którzy wiedzą, co chcą osiągnąć swoją grą. W przeciwieństwie do Wisły, która grała tak jakby bez pomysłu. Ataki wyglądały na bardzo nieprzemyślane i apatyczne. Piłka sama do bramki nie wpadnie. Gospodarze swoją nieporadnością przypominali swoim kibicom to, o czym się ostatnio mówi, czyli o braku rozwoju tej drużyny. A kamyczkiem do ogródka była stracona bramka w 22. minucie, której autorem był Shuma Nagamatsu.
Wisła po tym straconym golu ruszyła na swoich rywali z dwojoną siłą. Ataki stawały się coraz bardziej niebezpieczne, lecz pierwszą bramkę udało się gospodarzom zdobyć z kontrataku. Goście za bardzo się odsłonili i zostawili dziurę w formacji obronnej. Jeden błąd, dwa szybkie podania i w 37. minucie Goku doprowadził do remisu. W doliczonym czasie gry piłkarzom Znicza Pruszków odłączono prąd. Nie da się inaczej tego opisać, co zrobiła obrona tej drużyny. W samej końcówce pierwszej połowy dali sobie wbić dwa gole, których autorem był Angel Rodado.
Wisła tak naprawdę w końcówce pierwszej części spotkania ustaliła wynik całego meczu. Goście strasznie się pogubili i wyglądali na ludzi, którzy nie mają zamiaru się podnieść. Podopieczni Radosława Sobolewskiego znakomicie wykorzystywali błędy swoich rywali i dobijali ich kolejnymi golami. Biała Gwiazda nie grała wybitnego futbolu, jednak trzeba oddać gospodarzom, że był to futbol niezwykle skuteczny. Piłka nożna to gra błędów, a te Wisła wykorzystywała bezlitośnie i schodziła na przerwę z bardzo komfortowym wynikiem.
Skuteczna do bólu Wisła
To nie było tak, że Znicz Pruszków się tylko bronił. Wręcz przeciwnie. Tak naprawdę na przestrzeni całego spotkania goście cały czas tworzyli sobie sporo sytuacji. Brakowało jednak skuteczności i jakości, jaką prezentowała Wisła. Podopieczni Radosława Sobolewskiego znakomicie wykorzystywali błędy w obronie swoich rywali oraz przeprowadzali zabójcze kontry. Kolejną taką udało im się zamienić w 60. minucie, a strzelcem gola był Angel Baena.
Wisła miała to czego brakowało Zniczowi. Jakość i skuteczność. Te dwa elementy dzisiaj zdecydowały o zwycięstwie Wisły. Niekoniecznie musiało ono być aż tak przekonujące, lecz goście w pewnych momentach sami sobie warzyli piwa i zostawali za to od razu karceni. Nie spoczęli jednak na laurach i nie zamierzali pozostać przy jednym trafieniu. W 83. minucie swojego drugiego gola w tym meczu strzelił Shuma Nagamatsu. Jednak wynik 4:2 nie utrzymał się zbyt długo, bo nie upłynęła nawet minuta, a kolejnym golem dla Wisły odpowiedział Miki. Jakby tego było mało, w doliczonym czasie kolejne trafienie dorzucił jeszcze Goku.
A piłkarze Radosława Sobolewskiego kolejny raz udowadniają, że potrafią przeplatać bardzo dobre mecze z tymi słabszymi. Co jakiś czas taka wygrana musi się im przytrafić. Szkoda tylko, że nie potrafią tego robić regularnie zawodnicy Białej Gwiazdy. Wisła pnie się w tabeli pierwszej ligi, lecz musi czekać na wyniki pozostałych swoich rywali. Gra momentami może napawać optymizmem, a zwłaszcza skuteczność, lecz kibice Wisły życzyliby sobie większej regularności. A tej niestety na przestrzeni całego sezonu brakuje. Nie wiadomo jaką wersję Wisły zobaczymy po przerwie reprezentacyjnej.