Spotkanie Aston Villi z Manchesterem United stało pod znakiem topora wiszącego nad głową Erica ten Haga. Rywal Czerwonych Diabłów należał do tych poważnych, więc Holender miał duże powody do niepokoju. Gospodarze dopiero co odprawili z kwitkiem Bayern Monachium, a mało drużyn na świecie punktuje lepiej niż podopieczni Unaia Emery’ego na Villa Park. Na dodatek piłkarze gospodarzy mówili przed meczem, że po dwóch porażkach z United w poprzednim sezonie, jest w nich dłuży głód rewanżu.
United i Villa nie chciały trzech punktów
Jednak hitowy mecz 7. kolejki nie był pełen fajerwerków. Emery zostawił piłkę do dyspozycji podopiecznych ten Haga i liczył na kontry. Trudno mu się dziwić, skoro z kontuzjami wypadli mu przed chwilą McGinn, Onana i Ramsey. United z piłką za wiele nie zrobiło więc spotkanie, delikatnie mówiąc, nie zachwycało. Nawet kiedy Villa miała piłkę, to czekała na własnej połowie, aż United zacznie pressować, żeby wykorzystać stworzoną przestrzeń.
Żadnej drużynie nie zależało, żeby wrzucić wyższy bieg. Dopiero gdy ktoś wygrywał indywidualny pojedynek, to otwierały się wolne strefy, a gra przyspieszała. Dlatego najbardziej wyróżniali się piłkarze, którzy potrafią wkręcić rywala w ziemię, czyli Rashford, Rogers i Philogene. Jednak to nie ich wejścia mogły okazać się gamechangerem, a kontuzje. Już w pierwszej połowie przez problemy zdrowotne murawę musieli opuścić Ezri Konsa i Harry Maguire. Tylko, że to również za wiele nie zmieniło. Kibice głośniej zrobili się dopiero przy wejściu Jhona Durana i strzale w poprzeczkę z wolnego Bruno Fernandesa.
Ten Hag uratowany
Na Villa Park byliśmy świadkami typowego, brzydkiego spotkania na 0-0. Ale spotkania, które uratowała Erica ten Haga. Chociaż większość kibiców Czerwonych Diabłów wolałaby pewnie, żeby ich ulubieńcy przegrali, byle Holender nie był już dłużej zatrudniony na Old Trafford.