W pięciu ostatnich ligowych meczach Man United zachował 3 czyste konta i stracił tylko dwa gole, a na rozkładzie miał naprawdę ciężkich rywali – trzech pucharowiczów (Tottenham, Chelsea, West Ham), rozpędzone Newcastle i Everton. Co więcej, sposób w jaki tracili te gole sugeruje, że przy odrobinie szczęścia statystyki wyglądałyby jeszcze lepiej. Jedno trafienie to rzut karny Jorginho, a drugie – fantastyczny strzał z dystansu Iwobiego. Jak to się stało, że kibice Czerownych Diabłów wreszcie mogą być spokojni o defensywę swojego zespołu?
Sezon temu był chaos
W poprzednich rozgrywkach formacją, która była krytykowana najczęściej w kontekście Manchesteru United była defensywa. Zespół prowadzony najpierw przez Ole Gunnara Solskjaera, a następnie Ralfa Rangnicka stracił 57 goli w lidze, co jest najgorszym wynikiem klubu w erze Premier League. Liczby były uwłaczające – więcej bramek w poprzednim sezonie straciło tylko 7 drużyn. Nawet Burnley, jeden ze spadkowiczów, mogło pochwalić się statystycznie lepszą defensywą. Manchester United był w rozsypce. Twarzą nieporadności strzeżenia dostępu do własnej bramki stał się Harry Maguire, ale po prawdzie winą powinniśmy obarczać cały zespół. Gra w defensywie to działanie kolektywne, na które składa się zsynchronizowana praca wszystkich jedenastu piłkarzy znajdujących się na boisku. A przy obecności Cristiano Ronaldo Manchester United przez większość czasu bronił w dziesięciu.
Choć wzrost liczby straconych goli w porównaniu z sezonem 2020/21, w którym Czerwone Diabły sięgnęły po wicemistrzostwo Anglii można upatrywać w Portugalczyku to podpunktów, które zsumowane w wielu meczach dawały obraz defensywnej katastrofy było znacznie, znacznie więcej. Od spadku formy ważnych zawodników przez braki na poszczególnych pozycjach. Po przejęciu zespołu przez Erika ten Haga również musieliśmy trochę poczekać na efekty. Holenderski szkoleniowiec rozpoczął od porażki z Brighton 1:2, a następnie jego zespół został ośmieszony przez Brentford, które strzeliło im 4 gole. Ten Hag szybko zmienił podejście na bardziej zachowawcze, ale kiedy przyszło im mierzyć się z rywalem z najwyższej półki, Manchesterem City to De Gea aż 6-krotnie musiał wyjmować piłkę z siatki. Po siedmiu rozegranych meczach Czerwone Diabły miały na koncie 14 straconych goli i tylko 4 kluby w tamtym momencie były pod tym względem gorsze.
Man United zyskał klasowego defensywnego pomocnika
Po wysoko przegranych derbach Erik ten Hag zdecydował się po raz pierwszy w wyjściowym składzie w meczu Premier League wystawić Casemiro. Brazylijczyk sprowadzany pod koniec letniego okienka transferowego miał być lekarstwem „na już”, ale dobre występy McTominaya sprawiły, że musiał trochę poczekać na swoją szansę. Sam początek? Jak z koszmaru. To on stracił piłkę przy golu dla Evertonu, jednak później Casemiro naprawił swój błąd samemu odbierając futbolówkę w środku i notując asystę. O ile w meczu z Evertonem o Brazylijczyku można było mówić zarówno w kontekście pozytywnym, jak i negatywnym tak w następnych spotkaniach – już w samych superlatywach. Manchester United zyskał zawodnika o charakterystyce, jakiej domagał się od co najmniej roku każdy fan tej drużyny i rekomendowała każda osoba śledząca angielską piłkę.
Najlepiej było widać to w spotkaniach o największym ciężarze gatunkowym, z potencjalnie najtrudniejszymi rywalami – z Chelsea i Tottenhamem. W poprzednim sezonie w niemalże każdym takim spotkaniu wracała dyskusja o braku balansu w środku pola Man United. O tym, że nie ma nikogo kto wziąłby na siebie ciężar za rozgrywanie akcji, a jednocześnie byłby odkurzaczem łatającym dziury w środku pola i zbierającym bezpańskie piłki. O tym, że Casemiro jest świetny w aspektach defensywnych wiedział każdy i zapewne nikogo nie dziwi, że w obu tych spotkaniach odzyskał najwięcej piłek w zespole (po 10) i wygrał najwięcej pojedynków (9 z Chelsea, 7 z Tottenhamem). Jednakże, Brazylijczyk zaskakująco dobrze sprawdza się w rozegraniu, o co były największe obawy podczas analizowania jego transferu do Manchesteru. W Realu tą robotę odwalali za niego Kroos i Modric, ale na Old Trafford zdążył już pokazać, że i w tych aspektach jest w stanie grać na najwyższym poziomie.
Nikt już nie powie, że jest za niski na Premier League
Pojawienie się w składzie Casemiro rozwiązało problem nie tylko na pozycji defensywnego pomocnika. Jego obecność pozwala też na większą swobodę w ataku dla grającego obok niego pomocnika, a także ułatwia grę stoperom, którzy mają przed sobą coś (a raczej kogoś) w rodzaju tarczy ochronnej. Sama linia obrony również została latem wzmocniona. Pomimo głosów, że z tym wzrostem i tak słabymi warunkami fizycznymi Lisandro Martinez nie poradzi sobie w Premier League Erik ten Hag zdecydował się sprowadzić gracza, z którym współpracował w Ajaxie. Pierwsze mecze rzeczywiście potwierdzały opinie wielu ekspertów. Argentyńczyk wyglądał na nieco zagubionego, a trenerzy rywali sami przyznawali, że jednym z założeń taktycznych było posyłanie górnych piłek na rosłego napastnika, który ustawiał się w taki sposób, aby toczyć pojedynki powietrzne z Martinezem. Erik ten Hag uparcie jednak stawiał na Argentyńczyka i wyszło na jego. Dziś śmiało możemy mówić o Martinezie jako o jednym z najlepszych środkowych obrońców Premier League.
Od kilku tygodni jego wzrost już nikomu nie przeszkadza. Co więcej, można odnieść wrażenie, jakby gorsze warunki fizyczne rozwinęły w nim wiele atutów, dzięki którym jest klasowym obrońcą. Argentyńczyk świetnie czyta zamiary rywala i niemal zawsze znajduje się w dobrym miejscu i czasie, aby przerwać akcję. Jest stoperem grającym bardzo agresywnie, lubiącym przykleić się do napastnika i nie dać mu się obrócić. W Ajaxie nazywano go „rzeźnikiem z Amsterdamu” i po pierwszych miesiącach gry w Anglii wiemy już dlaczego. Lisandro Martinez nie gra brutalnie, ale jest bardzo nieprzyjemny dla rywali. Czerownym Diabłom brakowało lidera linii obrony, którym stał się Argentyńczyk. Formacja defensywna często za bardzo się cofała i zostawiała miejsce i czas napastnikom rywali, aby ci obrócili się przodem do bramki. Teraz Martinez dba o to, aby wszystkie akcje kasować jak najszybciej.
Oczywiście, to nie wszystkie czynniki, przez które Man United usprawniło defensywę.
Tekst zatytułowaliśmy „o dwóch takich, którzy naprawili defensywę Man United” mając na myśli zawodników, ale ogromna zasługa w tym także Erika ten Haga. W ostatnich tygodniach coraz lepiej funkcjonuje pressing, a zespół potrafi dłużej utrzymywać się przy piłce, co automatycznie przekłada się na mniejszą liczbę okazji podbramkowych przeciwnika. Manchester United jest po prostu zespołem lepiej poukładanym taktycznie i wielu zawodników, którzy zawodzili w poprzednim sezonie zanotowało progres. Bardzo dobrze spisuje się Diogo Dalot. Pomału formę odzyskuje też Luke Shaw. Raphael Varane do momentu kontuzji tworzył zgrany duet z Lisandro Martinezem. Nawet David de Gea nie jest już bramkarzem przyspawanym do linii bramkowej tylko stara się czytać grę i coraz częściej widzimy go wychodzącego poza pole karne.
Choć Erik ten Hag jest trenerem wyznającym ofensywną filozofię to wie, że fundamentem, na którym buduje się zespół jest defensywa. Holenderski trener stworzył dobrze działający kolektyw, aczkolwiek trudno wyobrazić sobie, że bez Casemiro i Lisandro Martineza defensywne liczby zespołu byłyby równie dobre.
***
Kibiców Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej