„Tylko piłkarz szczęśliwy może zrobić z piłką rzeczy niemożliwe”. Takie słowa Fernando Santos skierował około ćwierć wieku temu do Grzegorza Mielcarskiego, kiedy obaj panowie współpracowali ze sobą jako trener i zawodnik w FC Porto. W momencie, gdy PZPN podpisał kontrakt z 68-letnim szkoleniowcem Mielcarski w wielu programach i wywiadach przytaczał tą wypowiedź. Cytat inspirujący, dający do myślenia, ale też cytat, o którym sam Fernando Santos chyba zapomniał. Bo reprezentanci Polski pod jego wodzą na boisku wyglądali na nieszczęśliwych (żeby nie napisać mocniej). Selekcjoner nie zrobił nic, aby ich uszczęśliwić. I dlatego oni nie robili z piłką rzeczy niemożliwych.
Fernando Santos nie potrafił uszczęśliwić piłkarzy
Na sam początek zaznaczmy, że Fernando Santos znalazł się w bardzo trudnych warunkach, aby uszczęśliwić piłkarzy. Kiedy rozpoczynał pracę w Polskim Związku Piłki Nożnej sprawiał wrażenie gościa, który bagatelizował wyzwania. Mówił, że prawdziwe problemy to on miał na stanowisku selekcjonera reprezentacji Grecji. A to co jest w Polsce? Przecież to tylko burza w szklance wody. Sprawiał wrażenie trenera, który dzięki ogromnemu doświadczeniu zapanuje nad tym wszystkim i uspokoi atmosferę wokół kadry po aferze premiowej. Niemniej jednak, wokół reprezentacji wybuchł prawdziwy pożar, którego żaden selekcjoner nie potrafiłby zgasić.
Tuż przed debiutem Fernando Santosa na nowym stanowisku „Przegląd Sportowy” opublikował wywiad z Łukaszem Skorupskim, w którym bramkarz odsłania kulisy afery premiowej mówiąc, że kłócili się o pieniądze. Potem było już tylko gorzej. Nie będziemy znowu przytaczać tutaj wszystkich mniejszych i większych afer, jakie w ostatnim czasie uderzyły w wizerunek PZPN, ale w każdym razie – selekcjonerowi mogło się z tego wszystkiego odechcieć. Fernando Santos pewnie nie raz pomyślał sobie: „cholera, w co ja się wpakowałem”. Nie pomogła również porażka z Mołdawią w Kiszyniowie, za którą w głównej mierze powinniśmy obwiniać piłkarzy, którzy przy korzystnym wyniku na drugą połowę wyszli – jak to Jan Bednarek przyznał – będąc już myślami na wakacjach.
Tak rozbitą mentalnie grupę, do której od kilku lat przez większość czasu selekcjonerzy tłukli, że nie potrafią grać jak najlepsze reprezentacje, której kapitan kilka dni przed zgrupowaniem zarzucił brak osobowości, w której poszczególne jednostki – co nie trudno wyczytać w ich wypowiedziach – grają w strachu przed krytyką trudno ocalić. Reprezentacja Polski w meczach z Wyspami Owczymi i Albanią grała właśnie tak, jak mogliśmy się tego spodziewać.
Selekcjoner nie wykazał inicjatywy
To, że Fernando Santos nie potrafił uszczęśliwić piłkarzy nie jest w tym najgorsze. Miał trudne zadanie, nie wyszło – trudno. Czynnikiem, który powinien ostatecznie skreślić selekcjonera w oczach PZPN-u jest jego motywacja. Fakt, że mu się po prostu nie chciało. Portugalczyk nawet nie spróbował uszczęśliwić piłkarzy. Abstrahując już od składanych deklaracji na pierwszej konferencji prasowej o angażowaniu się w szkolenie, wprowadzanie młodych piłkarzy, identyfikacji z naszym krajem i posiadaniu polskiego asystenta, z których selekcjoner się nie wywiązał – z jego strony nie było widać chęci. Jasne, ma taki styl prowadzenia zespołu, że piłkarzy trzyma na dystans, jednak swoimi działaniami nie zrobił nic, dzięki czemu kadrowicze poczuliby się pewniej. Nic, co – znowu padnie to sformułowanie – uszczęśliwiłoby zawodników.
Do roli selekcjonera należy odwiedzanie piłkarzy między zgrupowaniami. Rozmawianie z liderami tej kadry o wspólnej wizji. Oglądanie meczów na żywo (z poziomu trybun można dostrzec o wiele więcej niż z kamery telewizyjnej) i szukanie nieoczywistych postaci, którzy będą pasowali do kadry. Choć Fernando Santos pojawił się na kilku meczach Ekstraklasy to już te ważniejsze spotkania omijał (jak choćby mecz Legii z Midtjylland, a na Łazienkowską ma przecież rzut beretem). Można było odnieść wrażenie, że przeciętny kibic ma większą wiedzę o polskiej piłce od selekcjonera i jego sztabu. Na potwierdzenie takiej tezy można przytoczyć historię z Wszołkiem, który dla Santosa był prawym obrońcą, a także informacje Tomasza Włodarczyka z portalu „Meczyki” donoszącego, że przed meczem z Albanią Matty Cash był zaskoczony pytaniem o to, czy zagra na skrzydle. Rozmowa na ten temat podobno wyglądała tak, jakby sztab nie zdawał sobie sprawy, że na tej pozycji Cash gra ostatnio w Aston Villi.
Dobrze płatna emerytura
Z perspektywy czasu możemy ocenić, że Fernando Santos pracę w Polsce potraktował jak dobrze płatną emeryturę. Dostając ofertę spojrzał, że to reprezentacja, która kwalifikowała się na każdy z czterech ostatnich wielkich turniejów, że grupę eliminacyjną na EURO 2024 ma banalną, że jest tu jeden wybitny i kilku niezłych na tle europejskim piłkarzy. Wystarczyło wynegocjować dobrze płatny kontrakt i Santos mógł już być zadowolony z dobrze płatnej posady na koniec trenerskiej kariery. Mógł uznać, że ze swoim doświadczeniem będzie w stanie osiągać wyniki zbliżone do poprzedników. Skala wyzwań, o wiele większa niż zakładał, jednak go przerosła.
To nie tak, że Fernando Santos wszystko zrobił źle i każdy jego pomysł był nietrafiony. Trzeba mu oddać, że dostrzegł coś w Bartoszu Salamonie, który rozegrał świetny mecz z Albanią w marcu, ale pech chciał, że został zawieszony. Ustawienie Tomasza Kędziory na środku defensywy było nieoczywiste i w meczu z Niemcami 29-latek mógł się podobać (później już mniej). Miłym gestem dla młodych zawodników było zaproszenie na treningi podczas czerwcowego zgrupowania, które rozpoczęło się wcześniej, niż planowano. Do momentu porażki z Mołdawią wydawało się, że Fernando Santos panuje nad sytuacją. Blamaż w Kiszyniowie okazał się tąpnięciem, które zatopiło całą kadrę.
Można mówić, że piłkarze zawiedli Fernando Santosa, bo te eliminacje powinniśmy zakończyć kwalifikacją na EURO nawet bez trenera. Niemniej jednak, selekcjoner nie zrobił nic, aby piłkarze go nie zawiedli. Nie budował ich pewności siebie. Rzadko z nimi rozmawiał. Szedł na łatwiznę. Dlatego nie powinniśmy się dziwić, że w chwili próby naszej reprezentacji trudności sprawiały najprostsze działania. Szczęśliwy piłkarz potrafi zrobić z piłką rzeczy niemożliwe, ale zawodnik nieszczęśliwy nie potrafi zrobić z piłką nawet rzeczy podstawowych. A Fernando Santos właśnie taką dostał kadrę – nieszczęśliwą. I taką ją też pozostawił.