Nie liczy się styl, a skuteczność. Jagiellonia 13. raz z rzędu bez porażki!

W piątkowy wieczór na Chorten Arenie Jagiellonia Białystok mierzyła się ze Śląskiem Wrocław. Pół roku temu to spotkanie można by było określić mianem hitu kolejki, starciem na szczycie. Z kolei dziś zapowiadało się bardziej na takie z rodzaju „Dawid kontra Goliat”. Białostoczanie są obecnie w niebywałej formie – przed konfrontacją z wrocławianami mieli serię 12 meczów o stawkę bez porażki. Zachwycają zarówno w Polsce, jak i w Europie, a co do tego przed startem sezonu wielu miało wątpliwości, czy wręcz obawy. Inaczej mają się sprawy na Dolnym Śląsku. WKS jest pogrążony w kryzysie i chaosie. Nie potrafi choćby nawiązać do minionego sezonu, a w dodatku zwolnił niedawno Jacka Magierę. Wyjazd na Podlasie nie wydawał się dla wrocławian odpowiednim momentem na przełamanie.

To jest zespół ze strefy spadkowej?

Wrocławianie rozpoczęli ten mecz zaskakująco dobrze. Od pierwszego gwizdka Karola Arysa przycisnęli gospodarzy i w przeciągu kilkudziesięciu sekund oddali dwa strzały. Chwilę później odpowiedzieli mistrzowie Polski. W dogodnej sytuacji znalazł się Lamine Diaby-Fadiga. Francuz, choć miał koło siebie niepilnowanego kolegę, zdecydował się oddać strzał. Za swój egoizm zapłacił – Rafał Leszczyński obronił jego uderzenie. Po tym szalonym początku uspokoiło się na boisku, a piłka znalazła się po stronie podopiecznych Adriana Siemieńca. Rozgrywanie to jedno, a kreowanie akcji to zupełnie co innego. W 15. minucie kapitalne podanie dostał Mateusz Żukowski, który rozpędził się na skrzydle. Zszedł nieco do środka i oddał płaski strzał. Sławomir Abramowicz z trudem, ale obronił strzał, lecz była szansa na dobitkę. Do piłki dobiegł Petr Schwarz i umieścił ją w siatce. Gol by był, gdyby Czech ruszył dosłownie sekundę wcześniej – złamał linię spalonego.

REKLAMA

Wydawało się przed meczem, że Jagiellonia zdominuje przyjezdnych z Dolnego Śląska. A tu niespodzianka – podopieczni Michała Hetela grali z białostoczanami jak równy z równym. W stosunku do porażki z Górnikiem już po kilku minutach był progres – wrocławianie mieli na swoim koncie celny strzał. Kibice przy Słonecznej na nudę nie mogli narzekać, gdyż obydwa zespoły czynnie szukały sposobności na wymierzenie ciosu i zmianę wyniku. Raz atakowała Jaga, raz Śląsk – i to wrocławianie otworzyli wynik. W 33. minucie Piotr Samiec-Talar błysnął boiskową inteligencją, odnalazł Arnaua Ortiza. Hiszpan pięknie przymierzył w kierunku bramki i zdjął pajęczynę z prawego górnego rogu. To pierwszy mecz Ortiza od 6 października i trzeba przyznać, że w widowiskowy sposób odwdzięczył się Hetelowi za zaufanie.

To nie ta sama Jagiellonia, co w Europie, choć skuteczności nie brakuje

Śląsk, choć zapracował sobie na tego gola, to zbyt wcześnie udał się mentalnie do szatni. Jaga niemal natychmiast skarciła za to wrocławian. W 39. minucie Adrián Diéguez rozmontował podaniem ospałą defensywę Śląska, João Moutinho podał do Lamine’a Diaby-Fadigi, a francuski napastnik płaskim uderzeniem ograł Leszczyńskiego i mecz zaczął się od nowa. Trzeba to sobie powiedzieć wprost – tego gola wrocławianie mogli, a wręcz powinni byli uniknąć – strzał Francuza nie należał do najsilniejszych. To była ostatnia ważniejsza akcja tej połowy, do przerwy remis.

Początek drugiej połowy był również wyrównany. Próbowały i walczyły obydwa zespoły, lecz efektywniejszy był ten ze stolicy Dolnego Śląska. Podopieczni Michała Hetela stanęli przed kolejną szansą na objęcie prowadzenia w 58. minucie. Żukowski po raz kolejny wykazał się szybkością i przebojowością, posyłając podanie na dobieg do Samca-Talara. Wychowanek Śląska wprawdzie umieścił piłkę w siatce, lecz po raz drugi w tym spotkaniu radość wrocławian ukrócił sędzia liniowy – 23-latek znalazł się na spalonym. Jaga męczyła się z rywalem. Gdyby tylko wrocławianie mieli nieco lepsze wyczucie czasu, to gospodarze przegrywaliby już 1:3. Ale było inaczej, i to nie Śląsk wysunął się na prowadzenie. W 70. minucie białostoczanie wyprowadzili koronkowy atak, podaniami rozbili obronę Śląska. Darko Czurlinow podał do Jesúsa Imaza, a Hiszpan zrobił to, co umie najlepiej – Leszczyński nawet nie zareagował.

Zasłużony punkt Śląska

Śląsk musiał przycisnąć w końcówce. Każdy punkt jest dla WKS-u obecnie na wagę złota, tym bardziej przywieziony z tak nieprzyjaznego terenu, jak Białystok. Wrocławianie robili wszystko, co mogli, lecz lepsza od nich była defensywa Jagi. Aż w końcu ten ośli upór przyjezdnych w końcu się opłacił. W 88. minucie Schwarz dostarczył piłkę w pole karne, przyjął ją Sylvester Jasper. Bułgar oddał strzał z dość ostrego kąta, który został odbity przez Abramowicza. Piłka znalazła się w powietrzu, doskoczył do niej Jakub Jezierski i 20-latek strzelił gola wyrównującego.

Nie było ku temu wcześniej żadnych przesłanek, lecz to był naprawdę wyrównany i zacięty mecz. Jaga miała przejechać się po pogrążonym w kryzysie Śląsku, a tu proszę, ciężarów białostoczanom nie brakowało. Można nawet przychylić się do tezy, że to Śląsk zasłużył bardziej na to zwycięstwo. Podopieczni Michała Hetela atakowali częściej, celniej i gdyby tylko lepiej pilnowali linii spalonego, to najpewniej przywieźliby z Podlasia komplet punktów. Z kolei w Jadze był odczuwalny brak Pululu, który świetnie uzupełnia się z Imazem. Jagiellonia tym samym utorowała drogę Lechowi do ucieczki, Śląsk natomiast pozostał na ostatnim miejscu, lecz z nadziejami na późniejszy awans w tabeli.

Jagiellonia Białystok – Śląsk Wrocław 2:2 (Diaby-Fadiga 39′, Imaz 70′ – Ortiz 33′, Jezierski 88′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,722FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ