Po początku spotkania ciężko było wierzyć w to, że Jagiellonia Białystok na koniec dnia będzie świętować zdobycie trzech punktów. Cud to byłoby wyolbrzymienie, ale niewątpliwie była to spora niespodzianka. FC Kopenhaga wyszła najmocniejszym składem, jasno dając do zrozumienia, kto jest faworytem na Parken. Mimo przewagi na placu gry przegrali jedną bramką. Co pokazał mecz w stolicy Danii? Zapraszamy na subiektywne wnioski.
Skutecznie w obronie, skutecznie w ataku
Solidna obrona i wykorzystanie swoich szans. To był klucz do zwycięstwa w tym meczu. Od razu nasuwa się słynny cytat Adama Nawałki, który na jednej z konferencji prasowych podczas zgrupowania kadry mówił o pracy „zarówno w ofensywie jak i defensywie”. Białostoczanie zadbali o oba te aspekty. Oddali w tym meczu cztery strzały – trzy były celne, a dwa z nich skutkowały bramkami. Dwa błyski z przodu w wykonaniu Afimico Pululu oraz Darko Churlinova wystarczyły. Dołożyli do tego dobrą postawę formacji defensywnej i dającego coś od siebie bramkarza. Tytaniczną wręcz pracę wykonali w tym meczu Adrian Dieguez oraz Sławomir Abramowicz. Pierwszy grał tak, jak na lidera obrony przystało. Blokował, odbierał, powstrzymywał. Wsadzał nogę, gdzie się tylko dało, nieraz wyręczając swojego kolegę z bramki. A 20-latek między słupkami po prostu robił to, co do niego należy. Skutek był taki, że linia obrony wytrzymała napór gospodarzy, a pękła tylko raz – po golu ze stałego fragmentu.
Solidnie mimo braków
Trzeba przyznać, że to właśnie w tyłach drużyny z Białegostoku było najwięcej zmartwień przed meczem. W wyjściowej jedenastce zabrakło dwóch kluczowych zawodników. Taras Romańczuk pojawił się na boisku dopiero po przerwie, zaś Mateusz Skrzypczak w ogóle nie był brany pod uwagę w kwestii występu. Kuba Seweryn ze Sport.pl na swoim X-ie uspokajał, że to kwestia drobnego urazu uda.
Romańczuk zastąpił na boisku Jesusa Imaza (o powodach tej roszady później) i dodał jakości. Nie dość, że wspomagał kolegów z defensywy w odpieraniu ataków przeciwnika, to dołożył jeszcze kluczowe podanie w doliczonym czasie gry, po którym Pululu zgrał piłkę z pierwszej do Churlinova.
Trochę inaczej ma się sprawa ze Skrzypczakiem. Dieguez pod jego nieobecność dźwignął presję, lecz Dusan Stojinović nie zawsze gwarantował pewność siebie. W pamięci zapadło mi niefrasobliwe wybicie piłki głową w swoim polu karnym, po którym Mohamed Elyounoussi strzelił gola. Słoweńca uratowała pozycja spalona rywala. Później także obyło się bez straty bramki, gdy pod presją przeciwnika Stojinović niecelnie zagrał piłkę pod swoim polem karnym. Następnym razem takie błędy mogą wiązać się z większymi konsekwencjami.
Rzut rożny to był tylko smutny finisz
Właśnie, błędy. Bramka zdobyta przez Pantelis Hatzidiakos w 12. minucie padła po rzucie rożnym, jednak całe zagrożenie miało genezę trochę wcześniej. Problemy zaczęły się od głupiej straty niedaleko własnej bramki Marcina Listkowskiego. Ratować sytuację musiał Adrian Dieguez, po czym mieliśmy rzut wolny, a następnie felerny korner. Greckiemu obrońcy nikt szczególnie nie przeszkadzał przy wywalczaniu sobie pozycji do strzału, ale znów wyróżnił się Listkowski. Moim zdaniem krok w tył i Polak zdołałby strącić tę piłkę. Tego jednak nie zrobił, a futbolówka dotarła do stojącego kawałek za nim Hatzidiakosa. Zawodnik Jagiellonii później grał przyzwoicie, a także zaliczył mały udział przy bramce Pululu na 1:1. Mimo wszystko stracona bramka to wynik przede wszystkim jego dwóch błędów. Są one małe, lecz później mogą decydować o wyniku końcowym. Całe szczęście tutaj tak się nie stało.
Jagiellonia miała słabe punkty, ale udało się je wyeliminować
Jak wspomniałem, były gracz Lecce potrafił poprawić swoją grę. Byli jednak zawodnicy, którzy ewidentnie grali poniżej oczekiwań. W wywiadzie pomeczowym trener Jagiellonii, Adrian Siemieniec przyznał, że zmiana Jesusa Imaza była zaplanowana. „Imaz i Taras? Zaplanowałem, że grają każdy po 45 minut. Pierwszy raz w życiu tak zrobiłem. Po prostu decyzja strategiczna”. Będąc szczerym, to Imaz nawet bez zaplanowania tej zmiany powinien zostać zdjęty. Kapitan Jagi nie dojechał na to spotkanie, co zresztą zdarzało mu się także w poprzednich meczach europejskich pucharów. Wygląda to tak, że Hiszpan nie daje rady grać na takim poziomie. Jego decyzje są często nietrafne i spóźnione, a sam sprawia wrażenie, jakby wszystko dookoła niego działo się za szybko.
Drużyna z Podlasia nie może sobie pozwolić, aby w przyszłych meczach mieć na boisku zawodnika, który nie daje nic od siebie. Szczególnie że mocno przeciętny występ zaliczył także jego rodak – Miki Villar. To są przyczyny tego, że Jagiellonia tworzyła sobie mało sytuacji pod bramką rywala.
Przebłyski piłkarzy ofensywnych
Trenerowi Siemieńcowi udało się jednak uratować sytuację, gdyż trafił ze zmianami. W połączeniu z dobrze grającym tego dnia Pululu i mającym smykałkę do gry ofensywnej Joao Moutinho dało to właśnie zwycięstwo 2:1. Napastnik Jagiellonii wykonał tytaniczną pracę w utrzymywaniu piłki i starciach fizycznych z obrońcami kopenhaskiego klubu. Zadanie miał utrudnione, gdyż nie miał wsparcia w Imazie. Czapki z głów, że potrafił do tego jeszcze dołożyć sprytnego gola piętką. Przy trafieniu dogrywał mu portugalski lewy obrońca, który w następnym swoim podłączeniu podaniem do przodu napędził groźny atak białostoczan. Na koniec pochwalić jeszcze wypada Darko Churlinova, który pojawił się na boisku po przerwie i w najważniejszym momencie meczu zdołał zachować zimną krew.
Zwycięstwo z najcięższym na papierze rywalem w terminarzu Ligi Konferencji może cieszyć, ale Jagiellonia Białystok ma jeszcze trochę do poprawy. W meczu z FC Kopenhaga udało jej się lekko oszukać przeznaczenie i mimo bycia słabszym, biorąc pod uwagę całokształt, wygrać spotkanie. Jagiellonia nie może bowiem cały czas jechać na solidnej obronie i liczeniu na przebłyski piłkarzy ofensywnych. Bo i jedno, i drugie potrafi zawieść.