Mecze reprezentacji Polski z faworytami przez ostatnie lata przebiegały według podobnego schematu. Rywale pokazywali wyższą kulturę gry nad naszą kadrą, przejmowali posiadanie piłki i nie dawali nam wyprowadzić kontrataku. Były oczywiście wyjątki, jak spotkania z Hiszpanią na EURO oraz z Anglią za Paulo Sousy, czy z Francją w 1/8 finału Mistrzostw Świata w Katarze pod wodzą Czesława Michniewicza, jednak zazwyczaj w takich meczach przypominaliśmy sobie jak dużo dzieli nas od europejskiej czołówki. Przez większość czasu w meczu z Holandią było podobnie, natomiast po końcowym gwizdku w społeczeństwie może być znacznie więcej optymizmu.
Jan Urban pozostał przy trójce obrońców
Niekończąca się debata w temacie reprezentacji Polski dotyczy liczby obrońców w podstawowej jedenastce. Po zwolnieniu Michała Probierza zapowiadano, że z Janem Urbanem na kierownicy wrócimy do gry czwórką obrońców, natomiast nowy selekcjoner również postawił na trzech stoperów oraz wahadłowych. 3-osobowy blok obronny stanowili Przemysław Wiśniewski, Jan Bednarek i Jakub Kiwior. Na wahadłach ustawieni zostali Nicola Zalewski i wracający do kadry Matty Cash. Dwójkę w środku tworzyli Bartosz Slisz i Piotr Zieliński, a z przodu za plecami Roberta Lewandowskiego operowali Sebastian Szymański oraz Jakub Kamiński. Decyzja Jana Urbana mogła być podyktowana aspektami defensywnymi. Holendrzy za plecami naszych pomocników ustawiali pięciu zawodników, więc przy piątce naszych defensorów nie mili przewagi liczebnej w linii ataku.
Pomysł na papierze mógł być sensowny, natomiast w pierwszej połowie nie było widać poprawy w grze defensywnej w porównaniu do ostatnich miesięcy. Nadal dość łatwo dawaliśmy rywalom wchodzić w nasze pole karne. Mimo bardzo wąskiego ustawienia reprezentacja Oranje i tak potrafiła minąć naszą linię pomocy, skupić uwagę w środkowej strefie boiska i otworzyć boczne sektory boiska, gdzie Cody Gakpo czy Denzel Dumfries mieli sporo miejsca. Jan Urban w wywiadzie pomeczowym dla TVP Sport zwracał natomiast uwagę na zbyt pasywną grę w odbiorze, sugerując, że często brakowało doskoku do zawodnika z piłką.
Deja vu z ostatnich lat
Kibice kadry przez ponad godzinę mogli przeżywać deja vu z meczów z silniejszymi przeciwnikami z ostatnich lat. Piłkarze reprezentacji Polski głównie biegali za piłką na własnej polowie. Nie chcieli podchodzić wysokim pressingiem. Wyszli na mecz z założeniem szukania szans po kontrataku, ale takich okazji było niewiele, a jeśli już się pojawiały, były to indywidualne zrywy zakończone niedokładnym zagraniem pod polem karnym przeciwnika. W wyprowadzeniu piłki nie mieliśmy pomysłu na minięcie wysokiego pressingu Holandii. Nasz najlepszy piłkarz, Robert Lewandowski był kompletnie odcięty od podań i nie potrafiliśmy wykorzystać jego atutów. Kamil Grosicki w rozmowie z TVP Sport po ostatnim gwizdku trafnie nazwał to cierpieniem. Czymś, do czego reprezentacja Polski w starciach z lepszymi piłkarsko przeciwnikami powinna już przywyknąć.
Wszystko wskazywało na to, że będzie to podobny mecz do tych, po których cała opinia publiczna nawoływała do zwolnienia Jerzego Brzęczka, gdy byliśmy tłem dla Włochów czy właśnie Holandii w starciach Ligi Narodów. Reprezentacja Ronalda Koemana wymieniła blisko trzy razy więcej podań od Polaków. Gdyby ograniczyć tą statystykę tylko do połowy atakowanej Holendrzy mieli 6,5-krotnie wyższy wynik. Ich wskaźnik celności podań wynosił 94%, co rzadko zdarza się w najlepszych ligach. Gospodarze mieli ogromną przewagę w kulturze gry i utrzymywaniu się przy piłce, a mecz toczył się niemal przez cały czas na naszej połowie.
Moment zwrotny
Wczorajszy mecz z Holandią nie zakończył się jednak tak, jak większość potyczek z topowymi europejskimi zespołami. W Rotterdamie nastąpił moment zwrotny, do którego przyczynił się nowy selekcjoner reprezentacji Polski. Jan Urban podjął nieoczywiste decyzje o zmianach, które odwróciły bieg meczu. Paradoksalnie najlepiej zaczęliśmy grać wówczas, gdy z boiska zeszło trzech liderów reprezentacji za kadencji Michała Probierza – Robert Lewandowski, Piotr Zieliński oraz Nicola Zalewski. Zejście kapitana kadry było podyktowane powrotem do gry po urazie, pomocnik Interu od dłuższego czasu ma problem z regularną grą, a Zalewski – choć miał dobre momenty w tym meczu – był słabym punktem w defensywie i grał nieodpowiedzialnie. Ciężko powiedzieć, że nasza kadra zasłużyła na gola w tym spotkaniu, natomiast padł on po lepszym fragmencie gry zespołu, gdy częściej zaczęliśmy przenosić piłkę na połowę rywala.
ALEŻ PETARDA!
— TVP SPORT (@sport_tvppl) September 4, 2025
ALEŻ CUDEŃKO!
Matty Cash wyrównuje w Rotterdamie!
📲 Oglądaj mecz #NEDPOL ▶️ https://t.co/IhNoZZmAJt pic.twitter.com/v0O5d95Uyn
Najlepszym fragmentem meczu naszej kadry był jednak ostatni kwadrans (licząc z doliczonym czasem), przy stanie 1:1. W końcówce można było się spodziewać nawałnicy na bramkę Łukasza Skorupskiego, a Oranje oddali tylko jedno uderzenie, które zresztą zostało zablokowane. Paweł Wszołek pojawił się na boisku, gdy trzeba było gonić wynik, natomiast okazał się bardzo ważnym graczem w kontekście utrzymania (korzystnego) rezultatu. Nicola Zalewski miał problemy w pojedynkach ze znacznie silniejszym Denzelem Dumfriesem. Holendrzy często wykorzystywali także przewagę ich prawego wahadłowego nad Polakiem w grze w powietrzu szukając dośrodkowań z lewego skrzydła na dalszy słupek na wbiegającego Dumfriesa. Pojawienie się Wszołka na boisku uszczelniło naszą lewą stronę i wyłączyło z gry największy atut rywali (Dumfriesa).
Debiut Jana Urbana zakończył się pozytywnie, ale nowy selekcjoner najprawdopodobniej ma świadomość ile jeszcze czeka go pracy. Ten mecz udało się odwrócić na naszą korzyść, jednak przez ponad godzinę obraz gry nie był dla nas optymistyczny.