Po meczu z Holandią kibic kadry mógł być w euforii. W piątek reprezentacja Polski zagrała najlepszy mecz pod wodzą Jana Urbana oraz jeden z najlepszych w ostatnich latach. Można było nawet stawiać tezę, że byliśmy zespołem lepszym. Wyjazd na Maltę – mimo zwycięstwa – ostudził nastroje wokół reprezentacji. Był dokładną odwrotnością poprzedniego starcia. Obejrzeliśmy najgorszy występ zespołu pod wodzą Jana Urbana. Mimo przystępowania do spotkania w roli faworyta, trudno powiedzieć, że na murawie to Polska była lepszą drużyną.
To nie był mecz o nic
Przed pierwszym gwizdkiem sędziego było wiadome, że nasze miejsce w grupie się już nie zmieni i zagramy w barażach o awans na Mistrzostwa Świata. Niemniej jednak, nie graliśmy o nic. Zwycięstwo znacząco zwiększało nasze szanse na pierwszy koszyk w losowaniu baraży. W przypadku jego braku – Walia wyprzedziłaby nas w przypadku wygranej nad Macedonią Północną. Przy ograniu Malty pierwszy koszyk mogliśmy stracić jedynie przez zmiany pomiędzy drużynami. Gdyby bezpośredniego awansu nie wywalczyli sobie Niemcy, Dania lub Austria (w każdym przypadku są na to małe szanse; Niemcy dziś zapewnili już sobie 1. miejsce w grupie), wówczas spadniemy do drugiego koszyka. To był więc mecz, w którym wynik miał znaczenie. Jan Urban miał tego świadomość, co było widać w wyborach personalnych. Nicola Zalewski i Piotr Zieliński, którzy byli zagrożeni zawieszeniem na pierwsze spotkanie barażowe znaleźli się w wyjściowym składzie. Z podstawowej jedenastki na ławce usiadł tylko Matty Cash oraz Kamil Grabara.
Zupełnie inne wnioski w kontekście wagi tego spotkania mozna było wyciągnąć obserwując podejście reprezentantów Polski. Nie wyglądaliśmy na zespół, który wyszedł na boisko z pełną motywacją. Od początku meczu oglądaliśmy zupełnie inną drużynę niż ta, która w piątkowy wieczór biegała po murawie Stadionu Narodowego. Mniej skoncentrowaną, nie trzymającą tej samej dyscypliny taktycznej w grze bez piłki, z gorszym nastawieniem mentalnym na wysiłek i poświęcenie.
Dwie inne dyscypliny sportu
Gra przeciwko Holandii, a gra przeciwko Malcie to prawie jak dwie inne dyscypliny sportu. Oczywiście nasi wczorajsi rywale pod względem jakości kadrowej są nieporównywalnie gorsi od piątkowych przeciwników. Biorąc jednak pod uwagę poprzeczkę oczekiwań wobec kadry, którą dostosowuje się do oponenta, zespołowi Jana Urbana łatwiej przeskoczyć ją grając z silniejszym zespołem. Reprezentacja Malty nie zamurowała się, ale zostawiała zdecydowanie mniej przestrzeni za linią obrony oraz w bocznych sektorach boiska. To zmusiło naszych kadrowiczów do częstszego szukania akcji kombinacyjnych czy operowania na mniejszej przestrzeni, w czym czujemy się znacznie gorzej niż w kontrataku. Podopieczni Jana Urbana mieli problem z wejściem z piłką w pole karne, o czym świadczy statystyka strzałów. Łącznie oddaliśmy 18 uderzeń, ale większość (10) była zza pola karnego, a tylko cztery leciały w światło bramki. W liczbie kontaktów z piłką byliśmy nieznacznie lepsi od Malty (24 do 23).
Na szybkie ataki również były okazje, ponieważ gospodarze w pewnych fragmentach meczu starali się zakładać wysoki pressing, więc przestrzeń się pojawiała. To właśnie w takich sytuacjach byliśmy najgroźniejsi. W ataku pozycyjnym mamy z kolei wyraźne problemy, a aż strach pomyśleć co by było, gdyby zabrakło Piotra Zielińskiego. Pomocnik Interu zanotował najwięcej kontaktów z piłką, wykreował najwięcej szans i zanotował najwięcej podań w tercję ataku z ogromną przewagą nad drugim w tej statystyce zawodnikiem (Zieliński 22, Kamiński i Kiwior 6). Nasz pomysł na rozegranie, gdy rywal nie pressował opierał się na podaniu piłki do Zielińskiego, aby on w jakiś sposób napędził atak. Niemal tylko on starał się mijać drugą linię rywala podaniem, ściągać na siebie uwagę obrońców, aby dać kolegom więcej przestrzeni. Na lewym skrzydle mógł podobać się Michał Skóraś, ale w środku wszystko zależało od Piotra Zielińskiego. To dzięki niemu strzeliliśmy trzy gole, ponieważ miał udział przy każdym z nich.
Reprezentacja Polski zagrała najgorszy mecz w defensywie
To był bez wątpienia najgorszy występ reprezentacji Polski w defensywie za kadencji Jana Urbana. Gdybyśmy nawet nie brali pod uwagę siły przeciwnika, nikt nie stworzył tylu sytuacji w pięciu poprzednich meczach, co Malta w poniedziałkowy wieczór. Według serwisu Fotmob mecz z Maltą był dla nas statystycznie najgorszy pod względem liczby straconych goli, współczynnika oczekiwanych bramek straconych (2,37 xGC) oraz liczby big chances przeciwnika (5). 10 strzałów Malty to nie jest wysoki wynik, ale jeśłi już zauważymy, że osiem uderzeń było celnych, a dziewięć z pola karnego i porównamy z poprzednimi meczami to okazuje się, że wcześniej pod wodzą obecnego selekcjonera nie mieliśmy gorszego wyniku. Występ z Maltą był tym bardziej niepokojący, że wcześniej, od debiutu Urbana, defensywa była bardzo dobrze poukładana.
W podejściu do Malty była oczywiście spora różnica w porównaniu do spotkania z Holandią, przeciwko której mogliśmy ustawić się nisko na własnej połowie, zacieśnać przestrzeń i licznie chronić pole karne. Przeciwko Malcie, gdy musisz wygrać, poniewaz remis będzie rozczarowaniem, a może nawet kompromitacją musisz z kolei grać wysokim pressingiem i dążyć do jak najszybszego odzyskania piłki. W tym elemencie mamy jeszcze wiele do poprawy. Nie mając w środku pola świetnych motorycznie piłkarzy, ani zwrotnych środkowych obrońców, którzy też dobrze potrafią wychodzić ze strefy ułożenie skutecznego wysokiego pressingu nawet z takim przeciwnikiem jak Malta nie jest proste.
Wyjazd na Maltę ostudził nastroje wobec reprezentacji Polski po lekkiej euforii, która zapanowała po występie z Holandią. Minione zgrupowanie dobrze oddaje pozycję w jakiej znajduje się kadra Jana Urbana. Ma bardzo dobrze wypracowany konkretny sposób gry, ale nie jest na tyle elastyczna, aby dostosować się do przeciwnika.
