Mecz Inter – Arsenal mógł być hitem, ale nie dla niedzielnego kibica

Środowy wieczór z Ligą Mistrzów oznaczał, że widzowie Telewizji Polskiej mogli obejrzeć starcie Inter – Arsenal. Mecz rozgrywany na Stadio Giuseppe Meazza wyróżniał się swoim prestiżem wśród wszystkich środowych starć, gdyż obie drużyny po trzech dotychczasowych meczach były niepokonane (każda dwa zwycięstwa i remis). Ten status utrzymała tylko włoska ekipa, lecz biorąc pod uwagę całokształt pojedynku, to ciężko wskazać drużynę, która była faktycznie lepsza.

Zamknięty mecz

Chodzi głównie o to, że obie drużyny miały swoje sytuacje, jedne lepsze, drugie gorsze. Patrząc w statystyki, można odnieść wrażenie, że Arsenal stłamsił piłkarzy Interu (13 rzutów rożnych do 0!), ale równie dobrze gospodarze mogli wygrać wyżej, niż 1:0.

REKLAMA

Mowa na przykład o sytuacji, którą już w 2. minucie meczu miał Denzel Dumfries. Dobre dośrodkowanie od Piotra Zielińskiego trafiło do Holendra, a ten po opanowaniu futbolówki uderzył zewnętrzną częścią stopy w poprzeczkę. Nie rozpoczęło się szybko, ale Inter zyskał przewagę psychologiczną. Mediolańczycy przejęli inicjatywę w początkowych fazach meczu, na co graczom Arsenalu ciężko było znaleźć receptę.

O tyle dobrze, że defensywa Kanonierów utrzymywała koncentrację i potrafiła powstrzymać atak, zanim przerodził się w coś groźniejszego. Wszyscy zdawali sobie sprawę z umiejętności rywali, przez co cały mecz był bardzo zamknięty. Dużą wagę przywiązywano do taktyki, przesuwania i trzymania szyku. Niewiele brakowało, a do przerwy utrzymałby się bezbramkowy remis. Nie udało się, bo Mikel Merino w doliczonym czasie gry dostał piłką w rękę we własnym polu karnym, za co sędzia główny podyktował jedenastkę. Rzut karny na gola zamienił Hakan Çalhanoğlu, a chwilę później István Kovács zaprosił wszystkich do szatni na 15 minut odpoczynku.

Wynik się nie zmienił

Arsenal był świadomy swojej sytuacji, więc po powrocie na plac gry zaczął grać ofensywniej. Już na początku Gabriel Martinelli trafił w boczną siatkę, a w 58. minucie Dumfries wybijał piłkę z linii bramkowej po uderzeniu głową Gabriela Magalhãesa. Niepowodzenie nie podłamało londyńczyków, zaś tchnęło ich jeszcze bardziej. Próbowali więc swoich sił na przeróżne sposoby, uciekali się nawet do rozwiązań rodem z polskiej Ekstraklasy. Kai Havertz zastosował bowiem uderzenie nazywane w naszym kraju „centrostrzałem”, z którym sporo problemów miał Yann Sommer. Szwajcar zdołał w ostateczności odbić piłkę na rzut rożny.

Niedługo później z boiska zszedł Piotr Zieliński. Nie był to wybitny występ Polaka, ale ciężko wskazać kogokolwiek, kogo można by było w ten sposób wyróżnić, gdyż głównym założeniem taktyki była praca zespołu na wspólny efekt. Mimo to określiłbym ten mecz jako solidny w wykonaniu Piotrka. Lepsze to, niż obejrzenie tych 90 minut z ławki, jak Jakub Kiwior.

Im dalej w las, tym gospodarze grali coraz defensywniej. Dwie blisko ustawione formacje: defensywna i pomocy, grające szczelnie i kompaktowo. Świetna asekuracja w praktycznie każdej sytuacji, poświęcenie w blokowaniu strzałów oraz ogrom wykonanej pracy. Simone Inzaghi mógł czuć się dumny z postawy swojego zespołu, bo udało się jego zawodnikom zneutralizować wszystkie mocne strony rywali.

Efekt był jeden – Inter wygrywa skromnie po golu tureckiego piłkarza z rzutu karnego i pozostaje jedną z sześciu niepokonanych jeszcze drużyn w tej edycji Ligi Mistrzów. Mikel Arteta wraz ze swoim zespołem przegrywa trzeci mecz w ciągu ostatnich tygodni, choć patrząc na ich sytuacje – zasłużyli na, chociażby tę jedną bramkę.

Inter Mediolan – Arsenal 1:0 (Çalhanoğlu 45+3′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,739FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ