Pod względem piłkarskim Manchester City był lepszy od Realu. Dłużej utrzymywali się przy piłce kontrolując wydarzenia boiskowe, lepiej zakładali pressing, tworzyli więcej okazji. Lepiej wyglądali pod kątem taktycznym i technicznym. Real był jednak skuteczniejszy. I dlatego sprawa awansu jest nadal otwarta. Kiedy wydawało się, że leżą już na deskach – zawsze się podnosili. Tak samo, jak na wcześniejszych etapach Ligi Mistrzów.
Comeback Realu w innym stylu
Manchester City potrafił zrobić coś, co nie udało się ani PSG, ani Chelsea. Nie dopuścili do fragmentów, w których Real poczułby krew i zdominowałby spotkanie. Zespołowi Carlo Ancelottiego to jednak nie przeszkodziło, aby zdobyć trzy gole. Real pojedynczymi akcjami wyprowadzał kolejne ciosy. Nie było ich wiele, ale skuteczność okazała się kluczowa, aby przed rewanżem na Bernabeu nadal być w grze o awans. Karim Benzema klasycznie pół-sytuację zamienił na gola, Vinicius po rajdzie zapoczątkowanym w okolicach linii środkowej zdobył bramkę, a ostatnie trafienie było efektem błędu Laporte’a, który nierozsądnie ułożył ręce przy wyskoku do pojedynku powietrznego w polu karnym.
To kolejny mecz Ligi Mistrzów, po którym możemy podkreślać to samo. Real ma niesamowitą mentalność. Żaden zespół nie potrafi tak dobrze wykorzystywać swoich momentów sprzyjających, jak Królewscy. Kiedy w 11. minucie spotkania Manchester City prowadził już 2:0 przy każdym innym przeciwniku moglibyśmy pomyśleć, że jest już po meczu. Ale nie w przypadku Realu. Choć wyglądali na totalnie zagubionych, defensywa nie dojeżdżała, a przy fazach przejściowych City miało autostradę do bramki – mogliśmy zakładać, że wkrótce i tak się podniosą. Że Benzema wykorzysta pierwszą-lepszą okazję, że Vinicius urwie się obrońcy, że Modric wyczaruje coś spektakularnego.
Czy Guardiola mógł coś zrobić lepiej?
Z punktu widzenia Pepa Guardioli – wszystko poszło po jego myśli. Katalończyk nie wymyślił nic nowego, aby zaskoczyć przeciwnika (czytaj: nie przekombinował). Jedynym zaskoczeniem mogło być wystawienie w pierwszym składzie Gabriela Jesusa, aczkolwiek po meczu z Watfodem, któremu strzelił 4 gole można było się spodziewać, że w nagrodę zagra w tym meczu. Guardiola musiał rozwiązać jeden problem – obsadę prawej obrony, czyli zawodnika, który miał zatrzymać Viniciusa, jednego z najgroźniejszych piłkarzy Realu. Walker jest kontuzjowany, a Cancelo pauzował za nadmiar żółtych kartek, więc zagrał tam John Stones. Anglik jednak dopiero wrócił do zdrowia po urazie i jeszcze przed przerwą musiał zejść z boiska, a jego miejsce zajął Fernandinho. Brazylijczyk wprawdzie zawinił przy drugim golu rywala, ale sam wypracował bramkę na 3:1 i generalnie rzecz biorąc Vinicius nie poszalał na lewym skrzydle.
Manchester City przez 90 minut chciał grać swoją grę. Utrzymywać się przy piłce na połowie rywala i możliwie jak najrzadziej oddawać ją rywalowi. Środki, jakie zastosował Guardiola, aby to osiągnąć są nam już dobrze znane z poprzednich meczów przeciwko mocniejszym rywalom. Pressing w ustawieniu 4-2-4/4-4-2, Bernardo Silva cofający się niżej, aby zespół był bardziej odporny na pressing rywala, Kevin De Bruyne szukający wolnych przestrzeni, aby móc obrócić się z piłką i napędzić akcję oraz boczni obrońcy mający duży wpływ na rozegranie.
Dobrym przykładem kontroli gry przy prowadzeniu był fragment zakończony golem Bernardo Silvy. Od 70. do 74. minuty Real zaliczył tylko 7 kontaktów z piłką, w tym żadnego na połowie przeciwnika. Natomiast piłkarze Manchesteru City w tym czasie mieli 9 kontaktów z piłką na własnej połowie przy 64 łącznie. Przez 5 minut piłkarze Guardioli nie schodzili z połowy Królewskich. Włączyli protokół całkowitej kontroli, gry na utrzymanie i próby utrzymania wyniku.
Manchester City też ma indywidualności
Oczywiście, to też nie tak, że starcie Realu z Manchesterem City powinniśmy postrzegać jako mecz indywidualności z kolektywem. Zdecydowanie nie. To Pep Guardiola ma lepszych piłkarzy do dyspozycji, jeśli chodzi o umiejętności techniczne, przez co to oni mieli „przewagę terytorialną” w tym spotkaniu, to oni lepiej wychodzili spod pressingu, to oni dłużej utrzymywali się przy piłce. Ponadto mają też jakość z przodu. Kevina De Bruyne długo męczył uraz odniesiony na EURO, ale kiedy doszedł do pełni zdrowia jest nie do zatrzymania. Gol, asysta, 3 wykreowane sytuacji i motor napędowy zespołu. Belg – podobnie, jak gwiazdy Realu – nigdy nie zawodzi w ważnych meczach.
Przewagą Manchesteru City jest również brak słabych punktów. Nawet, jak ktoś wypada to zmiennicy zazwyczaj stają na wysokości zadania. Temat prawej obrony poruszyliśmy wcześniej. Po przeciwnej stronie boiska biegał natomiast Zinchenko, który zagrał znakomite spotkanie. To był dla niego pierwszy mecz o tak wysokiej stawce w tym sezonie, a reprezentant Ukrainy nie wykonał żadnych błędnych ruchów. Miał niebagatelny wpływ na rozegranie, (zaliczył najwięcej kontaktów z piłką w zespole) zapewniał progresję piłki w strefę ataku i był pewny w defensywie.
Jeśli The Citizens zagrają na takim samym poziomie na Santiago Bernabeu – drugi finał Ligi Mistrzów z rzędu powinien paść ich łupem.