Liverpool wygrywa, ale traci Alissona. Słodko-gorzki mecz na Selhurst Park

Liverpool, czyli lider Premier League i Crystal Palace, czyli drużyna ze strefy spadkowej angielskiej ekstraklasy. Takim starciem powitała nas sobota na Wyspach Brytyjskich. Zespół z Londynu w tym sezonie jeszcze nie wygrał i miał nadzieje na przełamanie właśnie przed własną publicznością. Dokonać się tego nie udało, choć w drugiej połowie napędzili trochę strachu Liverpoolowi.

Duży spokój Liverpoolu

Pełna kontrola – tak można określić pierwszą połowę w wykonaniu ekipy Arne Slota. 73% posiadania piłki, przewaga w strzałach i innych kluczowych statystykach. Dali się zaskoczyć tylko na początku i na koniec. Piłka wpadła nawet do bramki Alissona w ciągu pierwszych sekund meczu, ale Eddie Nketiah był na ewidentnym ofsajdzie. Brazylijczyk w doliczonym czasie musiał jeszcze zebrać się do obrony strzału Ismaïli Sarra i to by było na tyle ze starań Crystal Palace. Zdecydowanie więcej konkretów mieliśmy pod bramką Deana Hendersona, choć patrząc na rozmiar przewagi boiskowej, to i tak nie była to zatrważająca liczba. Już pierwsza sytuacja zakończyła się bramką. Diogo Jota zaskoczył stoperów Orłów i wykorzystał dogranie w pole karne od Cody’ego Gakpo. Błąd popełnił Trevor Chalobach, który dał się wyprzedzić Portugalczykowi we własnym polu karnym.

REKLAMA

Liverpool prowadził od 9. minuty, więc grał z większym spokojem. Kolejne sytuacje piłkarzy Slota to strzały z dystansu Trenta Alexandra-Arnolda oraz Kostasa Tsimikasa. Ze strzałem Anglika poradził sobie Henderson, zaś uderzenie Greka zostało zablokowane przez obrońcę. W 34. minucie świetną sytuację na drugiego gola miał Jota, ale źle dostawił stopę i piłka poleciała w kierunku linii bocznej. A szkoda, bo strzelec pierwszej bramki stanął przed naprawdę doskonałą okazją dzięki podaniu z prawej strony od Ryana Gravenbercha. Obie sytuacje Joty były pokłosiem biernej postawy defensorów Crystal Palace, którzy tylko przyglądali się zawodnikom i piłce, zamiast agresywnie skrócić pole gry i zaatakować futbolówkę. A to było oczywiste proszenie się o kłopoty.

Liverpool traci Alissona

Liverpool od razu po wyjściu z szatni wziął się do roboty, aby zwiększyć rozmiary prowadzenia. Próbował Mohammed Salah, niecelnie główkował Jota, lecz na tablicy wyników wciąż było 0:1. To mogło się źle skończyć dla The Reds, bo w 64. minucie tylko interwencja Alissona uratowała ich od utraty bramki. Później znów Brazylijczyk musiał wyręczać swoich kolegów po strzale z dystansu Eberechiego Eze. Ożywienie Crystal Palace było spowodowane wejściem Jean-Philippe’a Matety. Francuz przy obu sytuacjach wystawiał piłkę kompanom do strzału.

Piłkarze z Anfield stracili kontrolę nad spotkaniem, ale to było najmniejsze zmartwienie holenderskiego szkoleniowca. W 77. minucie po wybiciu piłki na ziemi położył się Alisson i było wiadome, że bramkarzowi przydarzyła się kontuzja. Najprawdopodobniej chodziło o uraz mięśnia dwugłowego, z którym Brazylijczyk miał problemy w poprzednim sezonie. Za niego na boisku pojawił się Vítězslav Jaroš i Liverpool stanął przed ciężkim zadaniem dowiezienia korzystnego wyniku. Mieli trochę szczęścia, bo Eze w tym sezonie nie potrafi strzelać bramek. Dowodzi tego sytuacja zmarnowana w 83. minucie, kiedy będąc oko w oko z bramkarzem, trafił prosto w niego. A debiutujący czeski golkiper między innymi dzięki tej interwencji zachował czyste konto.

Liverpool finalnie bramki nie stracił i skromnie, bo skromnie, ale wygrał mecz na Selhurst Park. Dzięki temu pozostaną na pozycji lidera Premier League przynajmniej do następnej kolejki. Piłkarze Arne Slota radzą sobie dobrze na wszystkich frontach i pytanie, jak długo utrzymają taką dyspozycję.

Crystal Palace – Liverpool 0:1 (Jota 9′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,702FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ