Jak co roku, stało się nieuniknione – Manchester City nie wygra Ligi Mistrzów. Tym razem Obywatele musieli uznać wyższość Realu Madryt. Złośliwi powiedzą, że nad Pepem ciąży klątwa. Inni, że jeśli mimo upływu lat i wydawanych milionów funtów wciąż nie może sięgnąć po zwycięstwo w Champions League, nie jest wcale tak dobrym trenerem. Mi zwyczajnie go szkoda. Hiszpan od sezonu 2010/11 czeka na triumf w tych prestiżowych rozgrywkach, a za każdym razem „coś” musi pójść nie tak. Czy to dwukrotnie zasada bramek na wyjeździe, czy pudła Sterlinga. Ostatnio porażka w samym finale, na odejście z klubu Aguero. Teraz wyrzuceni po bramkach Realu w samej końcówce, gdy wydawało się, że nic nie może już wyrwać im awansu. Pewnych rzeczy, nie da się po prostu przeskoczyć…
Geniusz taktyczny
Ilekroć City odnosi istotną porażkę, w przestrzeni publicznej pojawiają się liczne głosy, że Guardiola znów przekombinował. Ilekroć City przegrywa mecz, winnych szuka się nie w piłkarzach, rywalach, a w trenerze. Niesamowicie irytuje mnie ocenianie menedżerów tylko przez wzgląd na wynik, a w przypadku Pepa to zjawisko rośnie do ogromnych rozmiarów. Na każdy mecz, w którym Hiszpan przedobrzy taktycznie, zdarza się dziesięć, w których wymyśli prawdziwą maestrię i przeważy losy rywalizacji. Jednak przy tych wszystkich sukcesach, wielu pamięta jedynie porażki. Na ostatnie cztery sezony Obywatele wygrywali Premier League aż trzy razy i zmierzają po kolejny tytuł. Absolutna dominacja w najsilniejszej lidze świata musi robić wrażenie, zwłaszcza patrząc na całokształt pracy Pepa. Jeden rok pracy wystarczył mu na zbudowanie giganta, który w Anglii jest poza zasięgiem każdego poza Liverpoolem.
Można mówić o milionach przepalanych na Etihad, ale to Guardiola buduje wielu piłkarzy i dopiero on czyni z nich gwiazdy światowego formatu. Z Kevina De Bruyne stworzył pomocnika kompletnego. Z przeciętnego Joao Cancelo, kupionego w transakcji łączonej z Danilo, ulepił najlepszego lewego obrońcę świata, a z pewnością najbardziej uniwersalnego. Bernardo Silva chce odejść z klubu będąc niezadowolonym z minut na skrzydle? W porządku, może przejść do środka pola, gdzie uwolni swój ukryty potencjał i będzie mógł grać jeszcze więcej. Cała formacja obronna. Wychowanek Phil Foden włączony jak kluczowy element jedenastki. Mahrez, potrafiący zachwycać nie tylko jako największa gwiazda, ale i element większej układanki. Można tak tylko wymieniać dalej, ale wniosek jest jeden – głowa Pepa jest pełna wielu pomysłów, nowych, nieszablonowych rozwiązań. Kevin jako fałszywa dziewiątka? Prawo-nożny Cancelo włączający się do rozegrania z lewej strony? Zmiana pozycji, płynność gry, zupełnie nowe zadania na boisku. Dla Hiszpana to chleb powszedni.
Przeklęta Liga Mistrzów
Wygrana Champions League w Manchesterze City to prawdziwa sól w oku Guardioli. Za każdym razem, gdy wydaje się, że to ten sezon, coś musi pójść nie tak. I mimo, moim zdaniem, bardzo dobrego planu na oba mecze z Realem, znów wszystko wypadło Obywatelom z rąk.
Pierwszy mecz był prawdziwym arcydziełem w wykonaniu Pepa. Przyciśnięcie Królewskich na własnej połowie, kontrola nad meczem. Dzieląc boisko na trzy tercje, piłka była na części Manchesteru tylko przez 17% czasu gry. Środkowa i Realu, kolejno 44% i 39%. Mimo tego i lepszej jakości sytuacji, z Etihad City wyciągnęło tylko jedną bramkę przewagi. Wyciąganie pojedynczym piłkarzom braku skuteczności, przy tak fenomenalnym wykańczaniu innych (patrz Bernardo Silva) i zrzucanie na to odpadnięcie City, nie jest czymś co można rozpatrzyć na poważnie. Pokazuje to chociażby statystyka Expected Goals (bramki oczekiwane, przypomnienie redaktora). To co zadecydowało w samej końcówce tej rywalizacji, była niesamowita mentalność Realu Madryt. Gdy Rodrygo strzelił bramkę w 90 minucie, czuć było w kościach, że gospodarze doprowadzą do dogrywki.
Jeśli przeanalizujemy sobie bramki strzelone przez podopiecznych Carlo Ancelottiego, znajdziemy się w miejscu, z którego ciężko obwiniać menedżera. Przebitka w środku pola, wrzutka do Benzemy i genialne wykończenie Francuza. Później 37-letni Fernandinho występujący z przymusu na prawej obronie (zawieszenie Cancelo, kontuzje Walkera i Stonesa) gubi krycie Viniciusa, nie ratując się koniecznym faulem. Karny Benzemy, spowodowany pechową interwencją Laporte. W rewanżu ostatnie 5 minut ataków Realu, na cofnięte City. Czy można było tego uniknąć pressingiem i atakami? Pewnie w jakimś stopniu tak. Ale to nie wina Pepa, że Mendy na kilka minut przez końcem wybił piłkę z linii, a Cortouis wyciągnął strzał Grealisha koniuszkami palców.
Zawiniły zmiany?
O tym pisał więcej już mój redakcyjny kolega (tekst TUTAJ), ale pokrótce przedstawię też własną opinię. W trakcie rewanżu zeszli kontuzjowany Walker i słabo wyglądający De Bruyne. W ich miejsce pojawili się Gundogan i Zinchenko, bez których nie byłoby bramki na 1-0. Grealish dał powiew świeżości którego brakowało zmęczonemu Jesusowi. Jedyne, do czego mógłbym się przyczepić, to zdjęcie Mahreza kosztem Fernandinho na 5 minut przed końcem regulaminowego czasu gry. Jednak i tu ciężko obwiniać Guardiolę. Algierczyk poza bramką, był niewidoczny i wyłączony z gry przez większość spotkania. Mógł dostać zmianę wcześniej, ale Hiszpan wyczekał, pozwalając mu na strzelenie bramki. Po jego zejściu ofensywa była bezzębna, na ławce został tylko przeciętny Sterling, ale Manchester od finału dzieliło kilka minut. Gospodarze naciskali, trzeba było bronić. A to, że obrońcy nie wytrzymali presji napędzającego się Realu, to już inny temat.
Możecie mówić co chcecie, ale 51-latek, to najlepszy trener naszego globu, może obok Jurgena Kloppa. Co prawda przegrał mecz z Realem, ale taktycznie ogrywał Ancelottiego. Przed City niezwykle ważne 4 spotkania w Premier League, które trzeba wygrać, by nie oglądać się na Liverpool. A upragnione zwycięstwo w Lidze Mistrzów jeszcze przyjdzie. Może w przyszłym sezonie, gdy na Etihad trafić ma w końcu topowy napastnik, w postaci Erlinga Haalanda?