Była połowa grudnia. Dzięki walce i atakowaniu do ostatnich minut, The Reds ograli właśnie Tottenham, który był wówczas na fali i wydawał się jednym z najpoważniejszych rywali do zdobycia mistrzostwa kraju. Już trzy dni później Liverpool rozgromił Crystal Palace aż 7-0, mimo, że największa gwiazda drużyny – Mohamed Salah, pojawiła się na boisku tylko na ostatnie 30 minut. Wydawało się, że to przełomowy moment sezonu, po którym bez problemów przyjdą 3 punkty na Anfield z West Bromem, a później scenariusz powtórzy się jeszcze z Newcastle i Southampton. Jednak zamiast tego Liverpool zdobył w tym czasie zaledwie 2 punkty strzelając (uwaga!) jednego gola. Co posypało się w układance Jurgena Kloppa, gdy wszystko wydawało się być idealne?
Problemy z tyłu
Wydawało się, że drużyna nauczyła się funkcjonować bez Virgila Van Dijka i Joe Gomeza. Jednak jakiego byście nie mieli zdania o Joelu Matipie, to Kameruńczyk był ostatnim nominalnym stoperem Liverpoolu mającym doświadczenie na wysokim poziomie, czego nie można powiedzieć o Williamsie czy Philipsie. Anglicy dopiero uczą się grać „w Premier League”, jednak zamiast być stopniowo wprowadzani do drużyny, to teraz z przymusu są często wrzucani na głęboką wodę. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak ofensywnie lubią grać Robertson i Trent Alexander – Arnold, przez co zostaje dużo luk w obronie. Wydawało się, że Klopp w końcu zaradził absencjom z tyłu, przesuwając do defensywy Fabinho. Jednak po upływie godziny gry z West Bromem, stało się coś rodem z koszmarów Niemca. Kontuzji doznał kolejny i już ostatni zdrowy doświadczony stoper. Gdy Matip zszedł z murawy na Anfield, The Reds brakowało kogoś kto pomógłby kolegom przy ustawianiu się i asekuracji. Jednym słowem – lidera. Wyczuł to też Sam Allardyce, który postanowił zaryzykować i nakazać swoim piłkarzom ataki i na odrobinę ryzyka. Opłaciło się to i niepewny Liverpool ostatecznie stracił bramkę po rzucie różnym, co kosztowało ich utratę stratę punktów. Następny mecz z Newcastle zakończył się bezbramkowym remisem. Jednak chyba każdy, kto oglądał to spotkanie albo chociaż spojrzał w statystyki, to wie, że brak straty bramki był dla The Reds niemal cudem przy takich sytuacjach Wilsona i Joelintona.
Mogło się wydawać, że w Nowym Roku w końcu może to ulec zmianie i Liverpool zainkasuje cenne 3 punkty. Co prawda w tabeli Southampton było na dość wysokiej pozycji, ale w swoich poprzednich 3 spotkaniach zdobyli zaledwie 2 punkty i jedną bramkę. Jurgen Klopp chcąc wystrzec się błędów zamiast wystawić obok Fabinho młodzików, to cofnął z drugiej lini Hendersona. Ale i to nie zdało rezultatu, bo już w drugiej minucie po rzucie wolnym piłka w sprytny trafiła pod nogi Ingsa, który wykorzystał wysokie ustawienie Alissona i go przelobował. Mimo, że Święci się cofnęli to nielicznymi kontrami łatwo przychodziło im tworzyć zagrożenie pod bramką rywala. Klopp był bezradny, Alexander – Arnold zaliczył najwyższą liczbę strat w całym sezonie Premier League. Jednak problemy defensywy to nie wszystko, a przykład Manchesteru United pokazuje, że mimo słabej postawy obrony można wygrywać nawet po stracie 2 bramek. Tymczasem Liverpool w meczu z Crystal Palace całkowicie się wystrzelał. W kolejnych 3 starciach The Reds oddali łącznie tyle celnych strzałów, co zdobyli bramek w spotkaniu z Orłami. Co się stało z ofensywą, która była w stanie strzelać niemal 90 bramek w sezonie we wszystkich ostatnich rozgrywkach Premier League?
Bezproduktywna ofensywa
Odpowiedź nie jest tu tak prosta jak ta z problemami na tyłach. W końcu po tym jak wypadł Jota, Liverpool w następnych dwóch meczach też potrafił strzelać. Portugalczyka mocno brakuje, ale przecież trafił pod skrzydła Kloppa całkiem niedawno a do tej pory trio Salah – Firmino – Mane radziło sobie wyśmienicie. Dużo by mówić, nawet mimo ostatnich wyników The Reds to nadal najskuteczniejsza drużyna w Premier League. Według mnie duży ma tu wpływ sposobu gry rywali w ostatnich spotkaniach: postawienie autobusu przed własną bramką i liczenie na kontry, z czego nieco wybiło się Newcastle, które nieco zaryzykowało dzięki czemu stworzyło kilka sytuacji. W zamian Salah i spółka mieli swoje okazje, ale albo je marnowali albo Darlow czynił w bramce Srok cuda. A co z dwoma pozostałymi meczami? Tu może być winna taktyka Jurgena Kloppa. Gegenpressing to owszem, świetna strategia, która pozwoliła wygrać z Palace, Wolves czy Spurs. Jednak inni menedżerowie w lidze dokładnie znają już pomysł Niemca na grę. Szybki odbiór piłki po stracie i natychmiastowy atak na bramkę nie działa, jeśli rywale stoją w okolicach własnej szesnastki i sami oddają piłkę dla Liverpoolu. W tej sytuacji gegenpressing nie jest już w stanie zastąpić klasycznej dziesiątki, której zwyczajnie brakuje The Reds. A Henderson czy ktokolwiek ze środka pola nie daje takiej kreatywności, nieszablonowych rozwiązań, które może zaoferować De Bruyne, Fernandes czy Grealish. Thiago mimo, że przeszedł już latem to przez problemy ze zdrowiem dopiero teraz zaczyna grać i jest cieniem piłkarza Bayernu, który potrafił czarować i zachwycał na boisku. Hiszpan potrzebuje zwyczajnie czasu, by wrócić do formy i spokojnie nauczyć się pomysłu na grę Kloppa.
Na domiar złego trójka z przodu nie jest już w takiej formie jak wcześniej, nie robią takiej różnicy udanym dryblingiem, strzałem, czy wyjściem na pozycje jak do tej pory. Gdy wcześniej był Jota, głodny gry i trofeów to wszyscy się nawzajem napędzali, by nie wypaść ze składu. Powodowało to frustrację, ale pozytywną, która dodawała rywalizacji. Firmino, Mane czy nawet Salah czasami zaczynali na ławce i to po prostu działało. Poza tym Jota też miał sam w sobie coś wyjątkowego, agresywność i chęć zdobywania bramki z każdej sytuacji, coś co miał w sobie Egipcjanin w poprzednich sezonach. Gdy dodamy do tego średnią formę Trenta, fakt, że Robertson nie zawsze znajduje się w swojej topowej formie to mamy gotowy przepis na problemy z grą u każdej formacji.
Co dalej?
Przed Liverpoolem Puchar FA a następnie być może kluczowy dla losów mistrzostwa mecz z United. Podopieczni Solskjeara mogą wyjść na prowadzenie w lidze już wcześniej, w zaległym meczu z Burnley więc ewentualna porażka może dla The Reds oznaczać 6 punktów straty do Czerwonych Diabłów. A niedługo po tym, kolejne ciężkie wyzwania, bo starcia z wracającymi na właściwe tory Tottenhamem i City. Liverpool potrzebuje nie tylko punktów ale i wzmocnień, choćby wypożyczenia jakiegoś stopera, bo bez zdrowego środkowego obrońcy zwyczajnie nie da się wygrać mistrzostwa. Klopp musi też znaleźć sposób, by trójka z przodu wzięła na siebie ciężar strzelania bramek i wróciła do wcześniejszej formy.
Jota, Gomez i Van Dijk. Żaden z nich nie wróci w najbliższym czasie a w klubie nie mają zwyczajnie ich zastępców. Bo kto? Stoperzy z akademii, Shaqiri albo Minamino, który nadal nie pokazuje tego, co w Salzburgu? Wzmocnienia potrzebne na wczoraj, ale nawet bez niech nie skreślałbym Liverpoolu. Nie z Mane, Salahem czy Robertsonem. Nie, jeśli nad wszystkim czuwa Klopp, który nieraz wyciągał już zespół z dołka.