Po 10 kolejkach Korona w końcu znalazła się poza strefą spadkową, w której znajdowała się od trzeciej serii gier. Piłkarze Kamila Kuzery przegrali tylko jedno z pięciu ostatnich spotkań w PKO BP Ekstraklasie i choć przed tym meczem utrzymywali się „nad kreską” tylko dzięki lepszemu bilansowi bramkowemu, to można powiedzieć, że zaczęli łapać wiatr w żagle. Kibice Korony liczyli na domowe zwycięstwo, zwłaszcza że rywalem była sąsiadująca w ligowej tabeli — Warta Poznań. Podopieczni Dawida Szulczka szukali przełamania, z racji tego, że w trzech ostatnich spotkaniach odnieśli trzy porażki, nie strzelając przy tym żadnego gola.
Spokojne granie z obu stron
Po pierwszym kwadransie spotkania można było śmiało stwierdzić, że lepiej wyglądają goście. To Warciarze prezentowali większą chęć do gry. Nie stwarzali sobie jednak sytuacji. Sam pressing to nie wszystko. Sprawiali wrażenie ludzi, którzy chcą ten mecz wygrać, lecz nie wiedzą do końca jak się do tego zabrać. Biegali często bez celu, tak jakby ktoś im powiedział pierwszy raz jak tworzyć sobie dane sytuacje. Wiedzieli, że bieganiem mogą sprawić zagrożenie swojemu przeciwnikowi, lecz trzeba to robić mądrze. Brakowało krótko mówiąc pomysłu na to spotkanie przyjezdnym, czego dowodem jest brak celnego strzału w pierwszej części spotkania.
Co do Korony, to gospodarze przeczekali słabszy moment. Odparli „ataki” swoich rywali i z biegiem czasu zaczynali wrzucać coraz wyższy bieg. Atakowali na pewno mniej ślamazarnie od swoich rywali. Tworzyli dość groźne sytuacje, lecz nie były one niebezpieczne. Reasumując, pierwsza połowa była bardzo ospałym widowiskiem z obu stron. Mecz momentami tylko przypominał piłkarskie spotkanie. Bardziej można powiedzieć, że był to wytwór „meczopodobny”, z lekkim wskazaniem na podopiecznych Kamila Kuzery. Brakowało konkretów i zaangażowanie. Kibice mieli nadzieję, że druga połowa będzie po prostu ciekawsza.
Ożywienie w drugiej połowie
Druga połowa na szczęście przyniosła ożywienie w grze obu zespołów. Dodatkowo błąd obrony Korony Kielce w 50. minucie wykorzystał Mateusz Kupczak i Warta wyszła na prowadzenie. Wystarczyła chwilowa nieuwaga i drużyna, która nie przeważała, a była ją bez wątpienia Warta strzeliła pierwsza gola. Mecz dzięki temu bardziej się otworzył. Gospodarze ze zdwojoną siłą ruszyli na swoich rywali. Przez to zaczęły tworzyć się luki w obronie, które znakomicie znajdowali goście, tworząc sobie dość groźne sytuacje.
Spotkanie w żadnym stopniu nie przypominało tego z pierwszej połowy. Na szczęście, chciałoby się rzec. Koronie brakowało konkretów w atakach. Zaczęli dodatkowo gubić się w szeregach obronnych. Druga połowa nie była już lepsza w ich wykonaniu. Brakowało momentami agresji i jeszcze większego ryzyka. Goście po golu spokojnie kontrolowali przebieg wydarzeń na boisku, bezpiecznie cofając się pod swoją bramkę, dodatkowo czekając na kolejne szanse. I kiedy wydawało się, że podopieczni Dawida Szulczka wywiozą z Kielc 3 punkty, Martin Remacle rzutem na taśmę, w doliczonym czasie gry doprowadził do wyrównania.