Pod wodzą Mikela Aretety Arsenal w ostatnich latach przełamał wiele negatywnych serii i odczarował sporo złych zaklęć rzuconych na klub. Jeśli jednak jest coś, co nadal im nie wychodzi to mecze z Manchesterem City oraz wyjazdy do Liverpoolu. Dziś musieli zmierzyć się z tym drugim – w ostatnich pięciu sezonach z Goodison Park Kanonierzy przywieźli zaledwie 1 punkt.
Arsenalowi przyszło się zmierzyć z bardzo fizycznym zespołem
Ekipa Mikela Artety też jednak nie odstaje w tym aspekcie, jednak wystawienie Fabio Vieiry kosztem Kaia Havertza było nie tylko docenieniem formy Portugalczyk przez Artetę, ale także sygnałem, że The Gunners przyjechali zdominować rywali kulturą gry. Zabrać piłkę i schować ją do sejfu. To od początku spotkania się udawało, a najbardziej imponujące było w jak szybkim tempie goście odzyskiwali futbolówkę. Po stracie błyskawicznie zakładali pressing, a Everton wyprowadzając kontrę nie potrafił wymienić kilku podań.
Arsenal miał jednak problem. Od początku sezonu powtarza się w zasadzie to samo. Podopieczni Mikela Artety potrafią bardzo dobrze kontrolować mecz, pozbawić rywali dochodzenia do dobrych okazji strzeleckich, zepchnąć rywala w okolice własnego pola karnego, ale brakuje „kropki nad i” w postaci stwarzania sytuacji. Dziś w pierwszej połowie tylko 3 strzały i 0,18 xG. Everton próbował wprowadzić do tego meczu więcej chaosu, co czasem im się udawało, ale jednocześnie sami w swoich poczynaniach byli zbyt chaotyczni, przez co Sean Dyche – podobnie jak Mikel Arteta – nie mógł być zadowolony z realizacji planu nakreślonego na to spotkanie.
W drugiej połowie obraz meczu był podobny
Arsenal miał dużą przewagę terytorialną, ale nie mógł stworzyć sobie dogodnych sytuacji, natomiast Everton miał fragmenty, które mogły napawać optymizmem, aczkolwiek przez większość czasu ograniczali się do skutecznego bronienia blisko własnej bramki. Wreszcie Jordan Pickford skapitulował. Po krótkim rozegraniu rzutu rożnego i zamienienie go w zwykłą akcję piłkę w siatce umieścił Leandro Trossard, który w pierwszej połowie zmienił kontuzjowanego Martinelliego.
Everton po stracie bramki musiał podejść wyżej pressingiem. Arsenalowi takie podejście chyba jednak bardziej odpowiadało. Nie mieli problemu z utrzymaniem piłki pod naciskiem przeciwnika i łatwiej było im wykorzystać przestrzeń za linią obrony rywala, ale im bliżej było do końca ostatniego gwizdka tym Kanonierzy stawali się bardziej nerwowi. Everton natomiast oprócz posyłania dalekich podań na aferę w pole karne, gdzie na przedpolu królował David Raya debiutujący w Arsenalu nie miał nic do zaoferowania.
Everton 0:1 Arsenal (Trossard 69′)
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej