Joao Saldanha – jak dziennikarz został selekcjonerem?

W chwili powstawania tego tekstu reprezentacja Polski znowu stoi przed wyborem nowego selekcjonera. Wyobrażacie sobie, aby Cezary Kulesza nagle podjął zaskakującą decyzję, aby to zaszczytne stanowisko powierzyć któremuś z dziennikarzy? Taka historia miała miejsce pod koniec lat 60-tych w Brazylii, kiedy to Joao Saldanha przejął kadrę narodową. Co więcej, człowiek ten położył podwaliny pod – jak uważają Brazylijczycy – najlepszą reprezentację w historii kraju. Poznajcie historię Joao Saldanhii – dziennikarza, który został selekcjonerem.

REKLAMA

Piłkarz, dziennikarz, trener

Joao Saldanha nie był zupełnie przypadkowym wynalazkiem. Gdybyśmy mieli podobną sytuację nakreślić w Polsce… to nie tak, że – dajmy na to – Mateusz Borek nagle zostałby selekcjonerem. Generalnie w naszym kraju bardzo trudno znaleźć osobę, która przeszłaby podobną drogę. Joao Saldanha był piłkarzem, ale o jego karierze niewiele wiadomo. Nie była to długa przygoda i w całości poświęcona Botafogo. Już wtedy Saldanha sporo poświęcał się swojej drugiej pasji, czyli dziennikarstwu, a także ukończył studia prawnicze. Po zakończeniu kariery piłkarskiej został jednak dziennikarzem. Zajmował się nie tylko piłką nożną, ale także polityką. Wkrótce po II Wojnie Światowej (jako że Saldanha urodził się w 1917 roku to możemy wnioskować, że w okolicach 30. roku życia skończył karierę piłkarską i zajmował się już dziennikarstwem) pisał m.in. o nazistowskich obozach koncentracyjnych.

Na gruncie sportowym Joao Saldanha był przede wszystkim znany ze swojego ostrego pióra i ciętego języka, czym zapracował sobie na przydomek „Joao sem Medo”, co oznacza „Nieustraszony Joao”. Brazylijczyk nie szczędził krytyki swojemu byłemu zespołowi, w którym grał, czyli Botafogo. To doprowadziło do zatrudnienia go w tym klubie w roli trenera. Saldanha jako żółtodziób poradził sobie świetnie doprowadzając zespół do mistrzostwa Rio De Janeiro. Dwa lata później zrezygnował jednak z posady z powodu konfliktu z kierownictwem klubu, które sprzedało dwóch najlepszych zawodników (Didiego i Paula Valentima). Ówczesny 42-latek wrócił do zawodu dziennikarza. Nie szukał kolejnych wyzwań jako szkoleniowiec. Ale okazja znowu pojawiła się samoistnie.

Joao Saldanha na problemy

Po Mistrzostwach Świata w 1966 roku, podczas których Brazylia pożegnała się z turniejem już na etapie fazy grupowej kadra narodowa była w rozsypce. Zespół objął Aymore Moreira, który niemiłosiernie eksperymentował ze składem testując mnóstwo nazwisk. Za tym jednak nie szły wyniki. Reprezentacja Brazylii oczywiście była krytykowana w kraju, a prym wiódł w tym właśnie Joao Saldanha.

Na krótko przed startem eliminacji na Mistrzostwa Świata w 1970 roku prezes brazylijskiej federacji, Joao Havelange wpadł na szalony pomysł. Zaprosił do siebie na rozmowę Saldanhę, podczas której miał mu powiedzieć: „skoro pan wie jak najlepiej ta drużyna ma wyglądać, to niech pan ją obejmie i poprowadzi do zwycięstwa”. Saldanha „znał zapach szatni”, ponieważ był piłkarzem, miał skromne doświadczenie trenerskie i osiągnął w tym fachu jeden duży sukces, ale uczynienie go najważniejszym trenerem w kraju w momencie, gdy kadra Canarinhos szorowała o dno było zwariowaną decyzją. Podejrzewano, że zatrudniając kogoś ze środowiska dziennikarskiego prezes chciał uspokoić napiętą atmosferę wokół kadry i ograniczyć krytykę w stronę reprezentacji (liczył, że dziennikarze będą bardziej wyrozumiali wobec kolegi po fachu).

Wejście smoka

Joao Saldanha zaliczył wejście smoka. W roli selekcjonera nie porzucił cech, które sprawiły, że był jednym z najbardziej cenionych dziennikarzy – dalej miał cięty język, był bardzo stanowczy i nie unikał kontrowersji. Taki styl spodobał się piłkarzom. Zanim prowadzona przez niego reprezentacja rozpoczęła eliminacje na MŚ Saldanha dostał trzy mecze towarzyskie – dwa z Peru i jeden z Anglią. Wszystkie spotkania Brazylia wygrała. Grupę eliminacyjną także przeszła jak burza. Sześć meczów, sześć zwycięstw, 5 czystych kont. 23 gole strzelone i zaledwie dwa stracone. Nowy selekcjoner dokonał kilku zmian taktycznych. Z ustawienia 4-2-4 przeszedł na 4-3-3, co wówczas było nowatorskim pomysłem.

Joao Saldanha wciąż jednak chciał doskonalić zespół. W trakcie wyprawy do Europy, podczas której obserwował tamtejsze reprezentacje w celu bardziej starannego przygotowania się do mundialu selekcjoner Canarinhos zauważył, że na Starym Kontynencie gra się piłkę bardzo fizyczną, a zespoły z reguły nastawione są defensywnie i grają brutalnie. – Jeśli nie zachowamy czujności finały przeistoczą się w bijatykę, w której górą będą zespoły europejskie mające najlepszych bokserów i zapaśników – przestrzegał Joao Saldanha, kiedy los przydzielił mu grupę z Anglią, Czechosłowacją i Jugosławią.

W obawie przed fizycznym futbolem

Joao Saldanha, jak na dziennikarza przystało, dobrze znał historię brazylijskiej piłki i pamiętał, że brak pragmatyzmu i zamiłowanie do swojego sposobu gry w latach trzydziestych przyniosło pasmo rozczarowań. Ostatnie miesiące przed turniejem, które mu zostały postanowił poświęcić więc na przygotowanie zespołu do fizycznej gry, której spodziewał się w Meksyku. Saldanha wymienił poszczególnych zawodników w taki sposób, że średnia wzrostu linii obrony poszła w górę o 7,5 cm, a wagi – o 2 kg. Tego typu zmiany przyniosły pierwszą porażkę selekcjonera. Na niecałe 3 miesiące przed startem mundialu Brazylia przegrała w towarzyskim meczu z Argentyną 0:2, która nie zakwalifikowała się na turniej, a obrońca Albicelestes, Roberto Perfumo powiedział, że to najsłabsza Brazylia, przeciwko której grał.

Selekcjoner mógł się tłumaczyć, że szykuje zespół na bardziej intensywną europejską piłkę, jednak zamiast tego swoimi słowami tylko pogarszał sytuację. Za porażkę obwinił Pelego, ponieważ jego zdaniem ten nie wspomagał pomocników w defensywie. Takie wymagania wobec największej gwiazdy były w oczach społeczeństwa kuriozalne. Porywczy charakter Joao Saldanhii nie pomagał w tej sytuacji. Pewnego razu, gdy trener Flamengo Yustrich nazwał go w wywiadzie tchórzem, Saldanha wpadł do hotelowego baru z rewolwerem, ale swojego celu tam nie zastał. – Nie potrafił przyjąć krytyki, a relacje pomiędzy nim, a jego kolegami z prasy się pogorszyły – wspominał Pele. Kilka dni po porażce tym razem Canarinhos pokonali Argentyńczyków, ale nie uchroniło to posady selekcjonera, który publicznie przyznał, że rozważa rezygnację z Pelego.

Drugie dno zwolnienia

Joao Saldanha nie został jednak zwolniony tylko z powodów sportowych. W październiku 1969 roku, już po wygranych eliminacjach do MŚ przez zespół Saldanhii władzę w Brazylii przejął generał Emilio Medici, który rządził w autorytarny sposób. Jak wielu przywodców – chciał wykorzystać futbol do zyskania poparcia wśród społeczeństwa. Joao Saldanha w młodości natomiast należał do partii komunistycznej, więc miał zupełnie inne poglądy niż obecna władza. A, jako że selekcjoner z natury był szczery, daleko mu było do dyplomaty i nie miał zamiaru nikomu się podporządkowywać to szybko stał się wrogiem Mediciego. Po porażce z Argentyną jeden z dziennikarzy zadał pytanie o Dario, którego Saldanha pominął w powołaniach, a napastnik ten był ulubieńcem generała. Medici później, w 1973 roku, brał udział w sprowadzeniu go z Atletico Mineiro do Flamengo – klubu, któremu prywatnie kibicował. – Ja nie wybieram prezydentowi ministrów, a on nie wybiera mi napastników – skomentował ówczesny selekcjoner tylko ukręcając na siebie bat.

REKLAMA

Następcą Joao Saldanhii został Mario Zagallo, mistrz świata z 1958 i 1962 roku. Pod jego wodzą kadra narodowa wygrała Mistrzostwa Świata w 1970 roku grając – jak twierdzą Brazylijczycy – najlepszą piłkę w historii tej reprezentacji. Ofensywa z Pele, Tostao, Jairzinho i Rivelino miażdżyła kolejnych rywali, którzy nawet brutalną grą nie byli w stanie powstrzymać ich kunsztu technicznego i artyzmu. Ulubieniec generała, napastnik Dario oczywiście pojechał na mundial, ale cały turniej przesiedział na ławce rezerwowych.

Joao Saldanha się nie pomylił

Spostrzeżenia Joao Saldanhii o tym, że futbol zmierza w kierunku coraz bardziej nastawionym na fizyczność były celne, ale nie potwierdziły się akurat na Mistrzostwach Świata w 1970 roku. Dlaczego? W Meksyku nie dość, że grano przy dużych temperaturach to dodatkowo na wysokościach, które nie sprzyjają wysiłkowi fizycznemu. W takich warunkach techniczny kunszt Brazylijczyków górował nad europejską intensywnością. Wygrany 4:1 finał z Włochami, który przeszedł do historii jako wybitne dzieło sztuki w wykonaniu Canarinhos był rozgrywany – ze względu na europejską widownię przed telewizorami – w samo południe miejscowego czasu. Przy takim upale nastawionym na defensywę Włochom było o wiele trudniej realizować swój plan.

Mundial w 1970 roku zakończył jednak epokę artyzmu w futbolu, a rozpoczął erę, w której dobre przygotowanie fizyczne było niezbędne do osiągania sukcesów. Na następnych Mistrzostwach Świata serca kibiców podbiła reprezentacja Holandii (choć musieli zadowolić się tylko srebrnym medalem), która – owszem – grała widowiskową piłkę, ale jednocześnie stosowała niespotykany dotąd pressing, do czego piłkarze musieli być odpowiednio przygotowani fizycznie. Wnioski Joao Saldanhii z podróży do Europy były więc trafne, aczkolwiek zastosował je kilka miesięcy za wcześnie. Gdyby nie to być może Joao Saldanha – w perspektywie całej historii futbolu – nie byłby tylko dziennikarsko-selekcjonerską ciekawostką, a zostałby zapamiętany jako jedna z najbardziej wpływowych osób na zmianę trendów piłce nożnej.

***

W przygotowaniu tekstu korzystałem z książki „Odwrócona Piramida” autorstwa Jonathana Wilsona

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,606FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ