Wczorajsza porażka 0:7 z Liverpoolem to dla fanów Czerwonych Diabłów cios prosto w serce. Mecz, o którym będzie się pamiętać przez lata, do którego zawsze będzie się wracać wspomnieniami przy okazji następnych potyczek i po którym kibice będą musieli wiele razy przełknąć gorzką pigułkę słuchając żartów na ten temat. Fani powinni jednak zachować spokój i zastosować się do rady bohatera Miodowych Lat, Karola Krawczyka i jego słynnego „nie panikuj!”. Bo jeden zły mecz nie może zamazać postępu jaki robi Manchester United.
Wynik kreuje narrację
Wysokie porażki (lub zwycięstwa – zależy z której strony patrzeć) mają to do siebie, że rzadko kiedy wynik dokładnie odzwierciedla to, co działo się na boisku. Nie inaczej było na Anfield. Liverpool był bezlitosny, a każda bramka jeszcze bardziej ich napędzała. Weszli na taki poziom pewności siebie i zaufania do swoich umiejętności, że wychodziło im wszystko. Z 8 celnych strzałów strzelili aż 7 goli. Ciężko przypomnieć sobie jakikolwiek mecz, w którym jeden zespół byłby aż tak skuteczny. Każdy rykoszet, każda przbitka szła na korzyść Liverpoolu. Gracze FIFY powiedzieliby, że handicap działał na ich korzyść. Wskaźnik xG (goli oczekiwanych) The Reds wyniósł 3,35 (choć niektóre algorytmy wskazują mniej niż 3), a sporo nabili sobie pod koniec, kiedy rywale leżeli już na deskach.
W pierwszej połowie Liverpool grał dobrze, ale dopiero kiedy rywale się otworzyli to gospodarze dali kibicom show. Zaczęli skutecznie wykorzystywać wolną przestrzeń przy szybkich atakach. Do pierwszej bramki Liverpool nie był zespołem wyraźnie lepszym. Miał lekką przewagę, wyższe posiadanie piłki i oddał więcej strzałów, ale to nie była dominacja. W podobnym tonie wypowiadał się Erik ten Hag. – Myślę, że zagraliśmy przyzwoitą pierwszą połowę. Popełniliśmy jeden błąd w organizacji tuż przed przerwą. Druga połowa to po prostu nie my. To nie były nasze standardy. Nie graliśmy jako zespół. To było nieprofesjonalne – podsumował trener Manchesteru United.
Magia Anfield
Dlaczego więc Manchester United rozsypał się w drugiej połowie? Rozmiary porażki i powiększającą się bezradność Manchesteru United z każdym kolejnym golem można ująć w jednym słowie – Anfield. – Jest taki wyraz, którego używamy w Hiszpanii podczas jazdy na rowerze, kiedy kolarz jedzie w górę i wygląda niesamowicie, a na jednym kilometrze opada z sił. To słowo nazywamy „pajara”. Miałem to raz, na Anfield, że mecz się tam odbywał i nagle widziałem tylko latające czerwone koszulki, gra toczyła się wokół mnie, a ja nie mogłem zareagować. Wszyscy myśleli „co on robi?” Nie mogłem zareagować emocjonalnie i fizycznie, nie mogłem sobie poradzić, wszystko działo się za szybko. Takie uczucie miałem tylko raz w mojej karierze i było to na Anfield – w ten sposób magię Anfield charakteryzował Mikel Arteta.
Gdyby spytać piłkarzy Barcelony o rewanż w półfinale Ligi Mistrzów w 2019 roku czy wielu ligowców grających tam mecze – pewnie podpisaliby się pod słowami obecnego trenera Arsenalu. Tylko Real Madryt niedawno zdołał wyjść z 0:2 na 5:2 na tym stadionie, ale ten zespół w rozgrywkach Ligi Mistrzów to zjawisko nadprzyrodzone.
Manchester United nadal jest tym samym zespołem
Nieprzypadkowo zahaczyliśmy o Real Madryt, ponieważ Królewscy pokazali, w jaki sposób można odwrócić losy spotkania na Anfield. Zespół Carlo Ancelottiego powracał do meczu starając się jak najdłużej utrzymać się przy piłce. Z każdym dokładnym podaniem nabierali pewności siebie. Zamiast nakręcać Liverpool i tłum kibiców zgromadzony na Anfield – schładzali atmosferę. Manchester United nie ma jednak pomocników o takiej charakterystyce, aby wygrać walkę o środek pola na poziomie technicznym z silnymi rywalami. Niemniej jednak, pod nieobecność Eriksena widzieliśmy to również w poprzednich spotkaniach. Erik ten Hag często nastawiał swój zespół na walkę w środku pola i zbieranie drugich piłek. Tak było też z Liverpoolem, jednak akurat w tym spotkaniu bezpańskie piłki zazwyczaj padały łupem gospodarzy.
Manchester United po porażce 0:7 z Liverpoolem nadal jest tym samym zespołem, co przed pierwszym gwizdkiem spotkania na Anfield. Drużyną bardzo silną, co pokazują wyniki po Mistrzostwach Świata, ale jeszcze nie na tyle, aby walczyć o mistrzostwo Anglii. Nawet jeśli w ostatnich tygodniach pojawiały się głosy ekspertów, że Czerwone Diabły po MŚ są najlepszym zespołem w Premier League to patrząc chłodnym okiem nie trudno było dostrzec, że w wielu meczach mieli oni słabsze momenty. Nie potrafili – tak jak Arsenal i Manchester City – przez 90 minut dyktować warunków i mieć wszystkiego pod kontrolą. „Manchester United nie jest zespołem, który przejmuje inicjatywę nad meczem przez pełne 90 minut i dominuje nad przeciwnikiem. (…) Obecnie nie ma jeszcze tak dobrych technicznie piłkarzy, aby zamknąć rywala na własnej połowie„. – pisaliśmy przed tygodniem w tekście po zwycięstwie w Carabao Cup. Manchester United ciągle jest na wczesnym etapie budowy.
Manchester United zmierza w dobrym kierunku
Będąc fanem Manchesteru United po tak wysokiej porażce łatwo się załamać i kreślić czarne scenariusze – to normalna część kibicowskiego żywota. Osobiście nie wyciągałbym jednak daleko idących wniosków po jednym spotkaniu, a spojrzał na szerszy obrazek, który jasno wskazuje, że zespół Erika ten Haga robi postępy. Przypomnijcie sobie mecz na Anfield w poprzednim sezonie. Tam też była wysoka porażka (0:4), ale jej odbiór był kompletnie inny. Wówczas dla Liverpoolu był to po prostu kolejny dzień w biurze, a wczorajsze 0:7 to jeden z najbardziej zaskakujących wyników w tym sezonie w całej Premier League. To już unaocznia, jaki progres zrobił Manchester United przez ostatnie miesiące. Arsenal w poprzednich rozgrywkach jesienią też poniósł dotkliwą porażkę na Anfield (0:4), a zobaczcie gdzie są dzisiaj.
Oczywiście, dziś Liverpool nie jest już tak silny, jak przed rokiem, kiedy walczył o mistrzostwo, ale przesłanie jest podobne. Porażki (także – a może przede wszystkim – te wysokie) też są częścią procesu. Guardiola w pierwszym sezonie przegrał z Evertonem na Goodison Park 0:4, a Jurgen Klopp – 0:3 w wyjazdowym starciu z Watfordem. Erik ten Hag pokazał też już, że potrafi uczyć się na błędach. Po 0:4 z Brentford przyszła natychmiastowa odpowiedź w postaci zwycięstwa z… Liverpoolem, a po 3:6 z Manchesterem City wygrali 9 z 12 następnych meczów zanim nadeszła przerwa na mundial.
Teraz też nie powinno być nagłego załamania. Ostatnie tygodnie sugerują, że Manchester United zmierza w dobrym kierunku. Dlatego nie ma co przesadnie reagować po wczorajszym meczu. Najgorszy dla Man United w tej porażce jest jej wygląd na tablicy wyników. Jej skutki znacznie gorsze będą w Internecie niż w rzeczywistości.
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej