Arsenal potrzebował czterech strzałów w światło bramki w serii rzutów karnych, aby zapewnić sobie pierwszy od 14 lat awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Dokładnie tyle samo celnych uderzeń oddali przez 210 minut dwumeczu, w którym do momentu konkursu jedenastek ani przez moment nie znajdowali się na pozycji dającej awans. Ciągle musieli gonić wynik. Kanonierzy mogą odetchnąć z ulgą, bo rywalizacja z Porto była dla nich męczarnią, której na pewno nie chcieliby drugi raz przeżywać. Zespół Sergio Conceicao dał następnym przeciwnikom Arsenalu kilka wskazówek jak można zneutralizować ogromną siłę tego zespołu.
Antyfutbol był dodatkiem, nie podstawą
Przeglądając pomeczowe opinie często – zwłaszcza wśród fanów Arsenalu – możemy natrafić na głosy, że Porto antyfutbolem chciało prześlizgnąć się do ćwierćfinału. – Arsenal chciał grać, my chcieliśmy wygrać – powiedział po pierwszym spotkaniu na Estadio do Dragao trener portugalskiego zespołu. Te słowa trochę mylnie podrasowały przekonanie, że Porto nie było zainteresowane grą w piłkę, a jedynie przeszkadzaniem, faulowaniem i próbami kradzieży czasu przy każdej możliwej okazji. Oczywiście, stosowali sztuczki nie do końca zgodne z zasadami Fair Play, natomiast to był tylko dodatek do bardzo dobrej organizacji taktycznej, która stanowiła fundament gry Porto. Samym antyfutbolem nie mieliby szans zagrać w miarę wyrównanego dwumeczu i doprowadzić do karnych z jednym z najlepszych zespołów na świecie.
W jaki sposób Porto sprawiało problemy Arsenalowi? Zacytujemy tutaj fragment z naszej wczorajszej relacji pomeczowej: „Zespół Sergio Conceicao był świetnie zorganizowany w defensywie. Podchodził do wysokiego pressingu w momentach, kiedy Arsenal tego nie chciał. Zostawał w średnim bloku, gdy rywale chcieli wyciągnąć ich ze strefy. Kanonierzy są mistrzami w spychaniu rywali we własne pole karne, a z Porto – już po raz drugi – mieli problemy, aby to zrobić. Portugalczycy przez długi czas skutecznie realizowali plan nakreślony przez ich trenera. Nie oddali Arsenalowi kontroli nad meczem. Potrafili przenieść grę na połowę rywala, wywalczyć stały fragment, zabrać trochę czasu. Generalnie rzecz ujmując – frustrować Arsenal. Porto dawało bardzo dobry wykład z gry na utrzymanie wyniku przeciwko silniejszemu zespołowi”.
Arsenal poza strefą komfortu
Arsenal w dwumeczu z Porto zupełnie nie był sobą. Nie byli w stanie narzucić warunków, wejść w swoją strefę komfortu. Mikel Arteta chce dominować, a przez 210 minut rywalizacji w 1/8 finału Ligi Mistrzów jego zespół robił to może przez kilkanaście minut (końcówka podstawowego czasu gry oraz początek dogrywki). Przez resztę spotkania mecz był bardzo wyrównany. Porto nie przyjechało na Emirates jedynie się bronić. W pierwszej połowie posiadanie piłki było równe dla obu stron, a zakończyła się z nieznaczną przewagę gospodarzy (55% do 45%). Przez 210 minut Kanonierzy oddali 4 celne strzały, a łączny współczynnik goli oczekiwanych (xG) wyniósł 1,8 (0,77 w pierwszym meczu; 1,03 w rewanżu). Z 12 meczów rozegranych w 2024 roku to właśnie oba z Porto są na samym końcu pod względem wartości xG.
Kanonierzy w tym sezonie mierzyli się z wieloma wymagającymi przeciwnikami, ale chyba z żadnym nie mieli takich problemów ze złapaniem odpowiedniego rytmu w ofensywie, jak z Porto.
Arsenal na papierze ma wszystko, aby wygrać z każdym rywalem. Potrafi zdominować rywali pod kątem technicznym – czyli utrzymywaniem się przy piłce i szybkim wymienianiem podań. Jest przygotowany także na walkę fizyczną – ma zawodników dobrze grających w powietrzu, a także wygrywających pojedynki na ziemi i piłki stykowe. Jest znakomicie zorganizowany bez piłki, a wysoki pressing w wielu meczach był najlepszym rozgrywającym Kanonierów. Dodatkowym atutem są jeszcze świetnie egzekwowane stałe fragmenty gry. Porto, mimo mniejszej jakości indywidualnej, potrafiło skutecznie zneutralizować Arsenal. Skutecznie bronili się przed stałymi fragmentami, rzadko tracili posiadanie piłki w niebezpiecznych strefach i rzadko okazywali się gorsi w indywidualnych pojedynkach.
Arsenal nie ma doświadczenia z Ligi Mistrzów
Przy pochwałach Porto warto jednak zastanowić się nad jedną rzeczą: jak duży wpływ na słabszy dwumecz Arsenalu miał brak doświadczenia tego zespołu w Lidze Mistrzów? Po piłkarzach Kanonierów było widać nerwowość w posiadaniu piłki. To nie był zespół, który pamiętamy z ostatnich meczów w Premier League – bez problemu wychodzący spod pressingu, grający z dużą swobodą i nie popełniający błędów w podaniu, czy przyjęciu. Tym razem presja trochę sparaliżowała piłkarzy Artety.
Od samego trenera również mogliśmy wymagać więcej. Jego vis-a-vis, Sergio Conceicao znakomicie rozczytał mocne strony Kanonierów i zdołał je zneutralizować. W takich momentach po stronie trenera leży, aby dodał od siebie kilka procent, które pomogą drużynie wejść na właściwe tory. Zmienił obraz meczu drobnymi korektami taktycznymi, zmianą ustawienia, czy wprowadzeniem konkretnego gracza. Arteta przez długi czas nawet nie próbował reagować. Być może wierzył, że wypracowany niemal do perfekcji system gry prędzej, czy później przyniesie korzyści, ale ostatecznie doszło do rzutów karnych. A celem Arsenalu, jako faworyta, powinno być rozstrzygnięcie dwumeczu wcześniej. O ile Arteta ma już doświadczenie rozgrywania dwumeczów, tak jest to dopiero pierwszy sezon przygody z Ligą Mistrzów. Trenerowi – tak jak i piłkarzom – również brakuje doświadczenia w najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywkach.
Jeden z faworytów
Mimo słabego dwumeczu z Porto Arsenal nadal pozostaje jednym z głównych kandydatów do zdobycia Ligi Mistrzów. Wprawdzie skupiliśmy się na bolączkach zespołu Mikela Artety pod bramką przeciwnika, tak trzeba zaznaczyć, że Kanonierzy ponownie nie pozwolili rywalom rozwinąć skrzydeł. Arsenal jest w tym niezwykle konsekwentny. Porto w obu spotkaniach nie przekroczyło wartości 1 xG. Nawet przy gorszej dyspozycji niż zazwyczaj objawiającej się w niepotrzebnej nerwowości Porto potrzebowało fantastycznego strzału zza pola karnego, aby w ogóle zdobyć bramkę.
Po obu spotkaniach z Porto możemy postawić tezę, że Mikel Arteta podchodzi do meczów Ligi Mistrzów z większym pragmatyzmem niż do spotkań ligowych. Jego zespół nie podejmował wiele ryzyka w fazie posiadania piłki, był wyczulony na straty piłki i potencjalne kontrataki. O ile z Porto przełożyło się to na narrację w stronę obniżenia poziomu w ofensywie, o tyle w starciach z jeszcze silniejszymi przeciwnikami bardziej zachowawcze podejście może być kluczowe. System pucharowy, w którym przegrywający odpada najbardziej premiuje najlepiej broniące drużyny, a żaden zespół nie stracił w Lidze Mistrzów mniej goli od Arsenalu (u siebie jeszcze ani razu nie wyciągali piłki z siatki). Porto pokazało, że da się wsadzić kij w szprychy zespołowi Mikela Artety, ale i tak bardzo trudno wtedy z nimi wygrać. Bo Arsenal ogranicza ofensywne zapędy rywali zawsze i wszędzie.
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej