Joao Amaral odpłaca się za podarowane mu przez szkoleniowca Macieja Skorżę zaufanie, ba. Robi to ze sporą nawiązką. Bezdyskusyjny MVP Lecha Poznań w obecnej batalii rozgrywek, a może i nawet całej ligi w rundzie jesiennej? Mimo wszystko droga Amarala do miejsca, w którym się teraz znajduje, wcale nie była usłana różami. Raczej jest to historia z rodzaju tych romantycznych, pełna wzlotów i upadków, ale zdecydowanie z większą ilością upadków. Grunt, że nastały dobre czasy, zarówno dla niego, jak i dla samego klubu z Poznania.
Zaskakujący zwrot w historii Amarala, czyli piłkarski renesans Portugalczyka
Wróćmy trochę pamięcią, najlepiej do lipca 2018 roku, kiedy to niejaki Joao Amaral podpisał kontrakt z Lechem Poznań. Gość był mocno anonimową postacią dla naszej rodzimej piłki. Nic dziwnego, skoro chwilę po wyżej wymienionym wydarzeniu doszły nas słuchy o tym, że dwa lata przed transferem do Polski w piłkę grał jeszcze na poziomie amatorskim, chodząc przy tym do normalnej pracy jako kelner, czy dorabiając sobie w fabryce etykiet do wina. Ktoś jednak zdołał poznać się na jego talencie, przez co udało mu się nawet trafić do tak zasłużonego klubu piłkarskiego, jakim jest Benfica Lizbona.
Media sugerowały wówczas, że „Kolejorz” w huczny sposób pobił transferowy rekord Ekstraklasy — sprowadzenie Portugalczyka łącznie z bonusami miało kosztować około 1,5 miliona euro, co jak na nasze realia jest niemałą sumką. Do dziś ta „plotka” nie została jednak potwierdzona (Amaral najprawdopodobniej kosztował zdecydowanie mniej).
Zaliczył świetny debiut w niebiesko-białych barwach podczas eliminacji do Ligi Europy, kiedy to w pierwszym meczu przeciwko drużynie Shakhtjor Soligorsk udało mu się uratować remis (1:1) poprzez zdobycz bramkową. Przypomnijmy, że wszedł wtedy z ławki rezerwowych na zaledwie 20 minut gry. W rewanżu natomiast dwukrotnie obsłużył swoich kolegów ostatnimi podaniami, przez co Lech Poznań wygrał 3:1 i ostatecznie awansował do następnej rundy. Już wtedy była z niego niezła pociecha, a zachwytom z kolei nie było końca.
Kilka miesięcy później (w grudniu 2019 roku) Amaral ustrzelił natomiast dublet przeciwko Zagłębiu Sosnowiec. W tamtym momencie miał już na swoim koncie 6 trafień i 5 asyst. Wszystko wskazywało na to, że jegomość będzie jednym z liderów Kolejorza.
Na wiosnę (kwiecień 2019) ofensywny pomocnik Kolejorza wybiegł na murawę w meczu z Legią. Lech wygrał ten szlagier 1:0, ale Joao stracił przy tym swoje miejsce w pierwszym składzie.
Pod koniec 2019 roku (grudzień) Joao był używany głównie w rotacji. Gdy pojawiał się na murawie — broniły go statystyki. Mimo że w pierwszym składzie wybiegał ledwie 10 razy, brał udział w 7 trafieniach zespołu.
Niedługo później dość niespodziewanie odszedł na wypożyczenie do portugalskiego Pacos de Ferreira. Piłkarz w rozmowie z mediami przyznał, że jego narzeczona jest w ciąży, przez co nie może skoncentrować się na grze — stąd chęć powrotu do ojczyzny.
Przy finiszu sezonu (czerwiec 2019) Amaral grał już regularnie w lidze portugalskiej, ale wielkiego szału tam nie zrobił. Co więcej, przed portugalskimi dziennikarzami skarżył się na niechęć trenera Dariusza Żurawia do jego osoby. Wydawało się, że w ten sposób został spalony most między zawodnikiem a Lechem Poznań.
Przed sezonem 19/20 Amaral przedłużył swoje wypożyczenie na kolejny rok. W lipcu 2020 roku przeprowadziliśmy wywiad z Dariuszem Żurawiem. Ówczesny szkoleniowiec Kolejorza skwitował wtedy wypowiedź swojego podopiecznego (Amaral formalnie w dalszym ciągu był przecież piłkarzem Lecha Poznań) słowami — absolutnie nie mam do niego żalu. Joao przesiedział kolejny rok w Portugalii, a kariera Żurawia miała największy wybuch po awansie do Ligi Europy. Następnie już tylko pikowała w dół, aż do zwolnienia.
I przychodzi dzień obecny, w który Amaral dostał sygnał od nowego-starego trenera Lecha, Macieja Skorży, że ten na niego liczy. Portugalczyk otrzymał swoją szansę i w aktualnym sezonie stał się pierwszoplanową postacią Kolejorza. Joao Amaral ma po 15. kolejkach Ekstraklasy aż 12 pkt w klasyfikacji kanadyjskiej – 7 bramek & 5 asyst. Co więcej, pokuszę się o stwierdzenie, że 30-letni piłkarz nie ma sobie równych w naszej lidze na ten moment. To na nim Lech opiera swoją grę w ofensywnie. Skutek? Najwięcej zdobytych bramek w Ekstraklasie, a przy tym pozycja na fotelu lidera w liczbie zdobytych punktów.
Cała otoczka historii związanej z Joao Amaralem i Lechem to pomysł na niezłą telenowelę. Taką z rodzaju hiszpańskich (a w tym przypadku raczej portugalskich) oper mydlanych. Sam czasami nie dowierzam i przecieram oczy ze zdumienia, jak widzę kolejne popisy Amarala na boisku. Wtedy przypominam sobie jego najgorsze momenty, które przecież nie tak dawno wydawały się sytuacjami bez wyjścia. Nie pomylę się bardzo, jeśli napiszę, że to chyba największa przemiana, która miała miejsce w ostatnich latach w polskiej lidze.
Ekstraklasa robi się dla niego zbyt ciasna
Powiedzieć, że Amaral przewyższa umiejętnościami ligowych rywali, to jak nic nie powiedzieć. Za dobrymi wynikami idzie natomiast rosnące zainteresowanie wokół jego osoby. Całkiem szczerze, obawiałem się, że Lechowi będzie naprawdę trudno zatrzymać go zimą przy sobie. Jeżeli jednak wierzyć Gazecie Wyborczej, to miały już miejsce pierwsze rozmowy na temat przyszłości Joao w poznańskim klubie. Podobno Portugalczyk czuje się tu dobrze i nie widzi powodów, by z tego rezygnować. Sam wyciąga rękę do zarządu w celu podpisania nowej umowy. Jeśli rzeczywiście taka jest prawda, to sympatycy Kolejorza będą mieli niedługo kolejne powody do radości.
Graphic: zt.graphics