Tydzień temu polscy kibice byli w siódmym niebie. Komplet zwycięstw dawał ogromnego boosta w rankingu UEFA. W mediach społecznościowych już żegnano się z czasami, gdy zespoły z naszego kraju potykały się w eliminacjach europejskich pucharów na lichych przeszkodach. Teraz przeciwnicy zdecydowanie nie byli z dolnej półki, jednakże można by było oczekiwać trochę lepszych wyników. Zapraszamy na cotygodniowy raport z pucharów.
Już po samym losowaniu było wiadome, że poziom trudności wzrasta. Lech trafił na pompowaną krajowymi i zagranicznymi pieniędzmi Crvene zvezde Belgrad, Legia na cypryjski AEK Larnaka, który przed tygodniem zrzucił szczebel niżej ćwierćfinalistę zeszłej edycji LK – NK Celje – zaś Jagiellonia i Raków dostały po prostu niebezpiecznych rywali. Power ranking Opty pokazywał wyraźnie, że są to zespoły o podobnej klasie do naszych, więc można mówić o małym pechu. Mimo wszystko polska delegacja powinna wyciągnąć trochę więcej, niż jedno zwycięstwo.
Doświadczona Zvezda wykorzystała błędy Lecha
Najtrudniejsze zadanie czekało w środę, kiedy to na Bułgarskiej Lech Poznań podejmował serbskiego hegemona. Od momentu wylosowania ten pojedynek budził mnóstwo emocji. Aspekty kibicowskie, polityczne i boiskowe były przyczynami wielu dyskusji w mediach. Raz poznaniaków skazywano na pożarcie, raz mówiono, że Serbowie są w zasięgu. Zvezda przed dwumeczem zdążyła ogłosić parę transferów, które z perspektywy polskich zespołów byłby nieosiągalne finansowo. Marko Arnautović nawet wszedł z ławki w środowym meczu.
Jednakże Austriak na boisku zameldował się w momencie, gdy wynik był już rozstrzygnięty. Lech przegrywał 1:3 i nie miał pary, aby powalczyć jeszcze o choćby jednego gola. Tej nie brakowało w pierwszej połowie, gdy Kolejorz po prostu siadł na rywalu i nie dawał mu pola do popisu. W tym czasie poznaniacy co chwilę gościli pod polem karnym gości, strzelając przy tym gola. Celną wrzutkę w kapitalny sposób wykończył Mikael Ishak, a niemalże wypełniony po brzegi obiekt popadł w ekstazę. Będąc na trybunach, można było ogłuchnąć. Blisko gola był też Ali Gholizadeh, jednakże jego strzał sprzed pola karnego odbił bramkarz. W tego typu meczach musisz być bardzo skuteczny, bo nie będziesz miał wielu okazji. My nie byliśmy. Wykreowaliśmy parę szans w pierwszej i drugiej połowie, pewnie mogliśmy zdobyć więcej bramek, ale to nie był mecz z dużą liczbą klarownych sytuacji – zwracał uwagę po meczu Niels Frederiksen.
Gra Lecha mogła się naprawdę podobać. Piłkarze nie byli bojaźliwi, nie bali się rozgrywać od tyłu i tworzyli sobie sytuacje poprzez grę piłką. Nie byli jednak tak skuteczni, jak Zvezda. A Serbowie skorzystali z okazji, które im się nadarzyły. Najpierw z dystansu po wrzucie połki z autu przyłożył Rade Krunić, później Bośniak jeszcze wykorzystał tłok po rzucie rożnym. Kapitan rywali dwa razy dawał swojej drużynie prowadzenie. A w końcówce wynik ustalił Bruno Duarte, który wykorzystał błąd w rozegraniu Joela Pereiry. W końcówce kontaktowego gola mógł zdobyć Gisli Thordarson, jednakże w czystej sytuacji trafił w bramkarza.
Czasami po prostu musimy być uczciwi. Graliśmy przeciwko drużynie na wyższym poziomie niż rywale, z którymi zazwyczaj gramy w lidze. W pierwszej połowie graliśmy najlepiej, jak potrafimy, byliśmy w stanie rywalizować z Crveną zvezdą, ale musimy sobie powiedzieć, że jeszcze nie mamy możliwości, by utrzymać ten poziom przez 90 minut. A to jest potrzebne, by pokonać przeciwnika tej klasy. Nie powiem, że rozegraliśmy złe spotkanie. Po prostu graliśmy przeciwko lepszej drużynie – tłumaczył po meczu trener Lecha. Dwubramkowa strata będzie trudna do odrobienia, ale nie niemożliwa. Mateusz Skrzypczak mówił po meczu otwarcie – Cały czas wierzymy w odwrócenie losów tego dwumeczu. Mamy dwie bramki do odrobienia i damy z siebie wszystko, żeby tak było.
Cypryjski łomot
W kolejności chronologicznej, następna do boju stawała Legia Warszawa. Na gorącym Cyprze podejmowała AEK Larnaka, w którego składzie mogliśmy zobaczyć znajome twarze z Ekstraklasy. Dostępu do bramki strzegł Zlatan Alomerović, w ataku szalał Karol Angielski, a w środku obrony czuwał Angel Garcia. Niestety, polski napastnik był jednym z zawodników, którzy wpisali się na listę strzelców tego dnia. Jednym z czterech, którzy trafili do bramki Legii.
Bo Kacpra Tobiasza pokonywali kolejno Pere Pons (0:1), Karol Angielski (1:2), Yerson Chacon (1:3) i Mileta Rajović (1:4). Można by napisać, że nowy nabytek Wojskowych zaliczył wejście smoka i strzelił gola, ale nie będziemy się tu pastwić. To, co wydarzyło się w drugiej połowie tego meczu, trudno wytłumaczyć. Po przerwie stało się coś, co musimy dokładnie przeanalizować. Kontrola zbyt szybko wymknęła nam się z rąk. Nie można być tak naiwnym na tym poziomie. Czasem nie wygrasz, ale musisz zarządzać meczem odpowiednio, unikać strat goli. Przepraszam kibiców, a teraz będziemy musieli pokazać charakter – mówił na konferencji pomeczowej Edward Iordanescu.
Jego podopieczni po bramce na 1:2 stanęli i uszło z nich całkowicie powietrze. Przestali wygrywać pojedynki, nie potrafili zabrać rywalowi piłki – tak jakby nie było ich na boisku mentalnie. Gdzieś przeczytałem trafne stwierdzenie, że Legia myślami była już przy rewanżu i myślała, jak odrobić tę jedną bramkę. A tu mecz trwał i strata powiększyła się do trzech goli. Na Łazienkowskiej potrzebna będzie prawdziwa walka od pierwszej minuty meczu. Z pewnością pomóc może Jean-Pierre Nsame, który na Cyprze dwukrotnie trafiał do siatki – niestety, za pierwszym razem był na spalonym. Kameruńczyk jest w formie strzeleckiej i to on może być najważniejszą postacią rewanżu. Reszta drużyny musi się obudzić, bo mając takie problemy w meczu, w którym wcale nie grali źle do czasu, trudno oczekiwać sukcesów. Wystarczyło mocniej docisnąć pedał gazu w pierwszej części meczu, gdy AEK musiał się bronić przed wyprowadzanymi co chwilę atakami Legii.
Jagiellonia wróciła z Danii z zaliczką
O Jagiellonii Białystok mówiło się stosunkowo mało przed meczami III rundy eliminacji. Ani duński Silkeborg nie robił ogromnego wrażenia, ani białostoczanie nie byli przed meczem w formie, w której można było być pewnym zwycięstwa. Klub taktycznie – jako jedyny – przełożył swój mecz ligowy, aby na spokojnie przygotować się do pojedynku w Europie. Wyszło dobrze, bo jako jedyny odniósł zwycięstwo w tym tygodniu.
Bohaterem ekipy Adriana Siemieńca niewątpliwie może się czuć Bernardo Vital. Portugalski stoper dał prowadzenie i zwycięstwo swojej drużynie, strzelając naprawdę pięknego gola już w pierwszej połowie. Bramka Vitala była momentem zwrotnym w meczu, o czym na konferencji prasowej przekonywał trener białostoczan. Dziś do bramki zdobytej z Silkeborgiem było ok, bo mieliśmy kontrolę nad meczem. Po bramce daliśmy za bardzo przejąć inicjatywę. Musieliśmy pracować za dużo bez piłki. Konsekwencją tego było to, że gdy odbieraliśmy piłkę, to brakowało nam trochę intensywności i decyzji oraz jakości w podaniu. Gubiliśmy się, przez co nasz przeciwnik się napędzał. Pozwoliliśmy na zbyt wiele okazji strzeleckich Duńczykom. Na nasze szczęście nie były to celne uderzenia.
Łącznie Duńczycy oddali na bramkę Sławomira Abramowicza cztery celne strzały. Żaden z nich do siatki jednak nie trafił. Jagiellonia także uderzała w stronę celu cztery razy, jednak prócz jednego gola nie udało się nic więcej ugrać. Do rewanżu Jagiellonia podejdzie więc z uprzywilejowanej pozycji. Będzie grała u siebie, a dodatkowo w pamięci trzeba mieć bramkę przewagi. Sprawa awansu pozostaje jednak otwarta, przed czym przestrzegał po meczu Adrian Siemieniec – Ta zaliczka jest bardzo dla nas ważna, choć jest mała. Natomiast musimy uważać, bo sprawa awansu nadal jest otwarta. Nie ma w nas jednak niedosytu, bo rywal też miał dobre okazje do strzelenia gola. Bardzo szanujemy to zwycięstwo.
Nieskuteczny Raków
W Częstochowie we znaki dał się brak Jonatana Brauta Brunesa. Tomasz Pieńko i Patryk Makuch we dwóch nie dali takiej jakości pod bramką przeciwnika, jak Norweg. Wielokrotnie brakowało w polu karnym rywali „finishera” z krwi i kości, bo wiele dośrodkowań było naprawdę dobrych. Nie było tylko kogoś, kto przeciąłby wrzutkę i skierował do bramki.
Raków próbował grać ofensywnie i subiektywnie – wyglądał na boisku po prostu lepiej. Zdanie to podziela kapitan Medalików – Zoran Arsenić – który po meczu mówił dla TVP Sport tak – Myślę, że wyglądaliśmy tak, jak Raków powinien wyglądać. Wysoki pressing, pojedynki, szybkie ataki. Stworzyliśmy sporo groźnych sytuacji. Straciliśmy gola po czymś, co trudno nazwać sytuacją bramkową. Druga strona nie stworzyła tylu okazji, co my. Niestety taka jest piłka nożna, taki jest sport i takie mecze się zdarzają. Trzeba przygotować się na kolejne starcie.
Bo prócz tej ofensywnej niemocy, którą w wykonaniu Rakowa oglądamy od paru spotkań, to zespół prezentował się solidnie. Defensywa stanowiła zgrany monolit, a środek pola był zdominowany przez częstochowian, co było zasługą Oskara Repki i Petera Baratha. Maccabi Hajfa strzeliło gola z niczego. Mówił o tym także Marek Papszun – Boli na pewno stracona bramka, w dodatku w dziwnych okolicznościach, kiedy jesteśmy w niskiej obronie. Piłka przeleciała pod nogami, rywal zachował się w tej sytuacji z dużą łatwością. Oprócz tego oddali jeden strzał, który był potencjalnym zagrożeniem. Na pewno mecze wyjazdowe są trudniejsze, ale potrafimy sobie tam radzić. Nie obawiamy się tego meczu, nie mamy nic do stracenia.
Pozostało więc tylko wybrać na Węgry, bo tam swoje mecze w eliminacjach rozgrywa izrealska drużyna. Do Debreczyna Raków musi więc pojechać jak po swoje. Z taką grą, jak w czwartkowym meczu, nie powinniśmy mieć obaw. Poprawić trzeba będzie jedynie skuteczność.