Kolejny weekend i kolejne hity w Serie A. Jednym z takich było spotkanie AS Romy z Interem. Będący ostatnio w bardzo dobrej formie zespół Simone Inzaghiego przyjechał na Stadio Olimpico, aby w przeciągu tygodnia odprawić drugą drużynę z Rzymu i zapewnić sobie poprawę nastrojów przed meczem półfinałowym w Champions League z AC Milanem. Z kolei „Rzymianie” też walczyli o swoje. Praktycznie o to samo, bo drużynę Jose Mourinho również czeka starcie półfinałowe, lecz w Lidze Europy z Bayerem Leverkusen. Jeśli chodzi o ligową tabelę, to obie drużyny walczyły o zapewnienie sobie miejsca w przyszłym sezonie w Champions League. Porażka Romy bardzo by ją od tego oddaliła i wprowadziła wręcz pogodzenie się z wyższością konkurencji. Z kolei Inter, wygrywając, jeszcze bardziej by odskoczył rywalom i zadomowił się na dobre w top4. Było o co grać i było to widać na boisku.
Sposób na Romę?
Drużyna Jose Mourinho w swoim stylu zabijała mecz. Kolejny hit i kolejne pragmatyczne podejście „Giallorossich”. Cofnięta, wyrachowana gra w obronie to za mało na rozpędzoną drużynę Interu. Trzeba jednak czasem zaatakować rywala, a tego Roma nie robiła i wyglądało tak, jakby nie chciała robić. Natomiast goście z minuty na minutę coraz bardziej się napędzali. Na początku spotkania nie mogli znaleźć zbytnio sposobu na sforsowanie obrony drużyny z Wiecznego Miasta. Ataki stawały się natarczywe i szybsze. Aż wreszcie akcja wahadłowych dała bramkę drużynie Simone Inzaghiego. Denzel Dumfries podał wzdłuż pola karnego do Federico Dimarco. Włoch wpakował piłkę do siatki i w 33. minucie to przyjezdni wyszli na prowadzenie. Inter bardziej chciał, potrafił i zasłużenie schodził do szatni prowadząc. Przyjeżdżając na Stadio Olimpico do królestwa Jose Mourinho trzeba mieć plan. W pierwszych 45. minutach przyjezdni na mecz z Romą ten plan posiadali.
Inne nastawienie
Druga połowa i od razu inna gra gospodarzy. Tak jakby portugalski szkoleniowiec powiedział swoim piłkarzom w przerwie, że czas zakończyć zabawę i pora ruszyć na przeciwnika. Roma niestety na przestrzeni ostatnich meczów strasznie kuleje w formacji ofensywnej. Nie kreuje sobie zbyt dużej ilości klarownych sytuacji. Jest to spowodowane chociażby brakiem Paulo Dybali, czyli piłkarza niezbędnego w obecnym sezonie Romy. „Giallorossi” ruszyli i mecz w żadnym stopniu nie przypominał widowiska z pierwszej połowy. W pierwszej połowie oglądaliśmy widowisko przeznaczone do oglądania przed snem, a druga połowa dała nam spektakl w każdym aspekcie. Większe tempo i intensywność z obu stron. Pojawiła się chęć i ryzyko w Romie, a Inter tylko na to czekał. Wiedział, że kiedy gospodarze się otworzą, to również dla nich pojawią się okazje. Na Romę trzeba mieć plan i powtórzę się, ale drużyna Simone Inzaghiego go miała.
Inter pod koniec spotkania cofnął się pod swoją bramkę. Jedyne co robił, to liczył na kontrataki i na dowiezienie wyniku przy jak najmniejszym nakładzie sił, z racji na derbowe starcie w półfinale Champions League. I tak też się stało. W 74. minucie Roger Ibanez popełnił błąd. Lautaro Martinez podał do Romelu Lukaku, a ten wykorzystał z zimną krwią swoją okazję. Tak zwana bramka z niczego, którą aż żal z perspektywy Interu nie wykorzystać. Była zbrodnia brazylijskiego obrońcy, był też wyrok belgijskiego snajpera. Na takie coś Inter liczył i wykorzystał to. Roma na własne życzenie straciła drugą bramkę. Mediolańczycy dzięki wygranej umacniają się w tabeli i tracą tylko punkt do Lazio i Juventusu. Roma natomiast zajmuje 7. pozycję i bardzo utrudnia sobie sprawę w kontekście awansu do Champions League. Pozostaje jedynie walka w Lidze Europy. Tam wciąż można wygrać bilet do tych elitarnych rozgrywek.