Perfekcyjni w defensywie, skuteczni w ataku, kontrolujący spotkanie w środku pola. Kiedy oddasz im piłkę i się zamurujesz, możesz długo nie wyjść z własnej połowy. Kiedy spróbujesz ich zdominować, dostaniesz kontrę. Manchester City w dyspozycji z wczorajszego półfinałowego meczu Ligi Mistrzów z PSG jest znakomity na każdej płaszczyźnie. Guardiola nie musi już myśleć, jak dostosować się do przeciwnika. Jego zespół gra swoje i odprawia z kwitkiem kolejnych rywali.
Mniej zmian
Wszyscy pamiętamy, jak było z Manchesterem City w ostatnich edycjach Ligi Mistrzów. O przesadnym majsterkowaniu w składzie przez Pepa Guardiolę przed najważniejszymi meczami w tych rozgrywkach napisano już wszystko. Zmiany formacji i wystawianie poszczególnych zawodników na nieswoich pozycjach. Katalończyk chciał przechytrzać rywali, a w efekcie ogrywał sam siebie. Ale wyciągnął wnioski. Od rewanżowego meczu z Borussią Moenchengladbach Guaridola na każdy mecz Ligi Mistrzów stosował to samo ustawienie. Zmiany personalne wykonywał tylko na jednej pozycji – lewej obronie, gdzie raz grał Cancelo, a raz Zinchenko. Dopiero przed wczorajszym meczem dokonał pierwszej roszady w innym miejscu. Za Rodriego do środka pola wskoczył Fernandinho.
W kontekście Manchesteru City panuje przekonanie, że tam nikt nie może być pewny pierwszego składu, ale to nieprawda. Na najważniejsze mecze Guardiola desygnuje do gry podobny zestaw zawodników. Ederson, Ruben Dias, Stones, Walker, Gundogan, Bernardo Silva, Mahrez, Foden, De Bruyne. To zawodnicy, którzy obecnie zawsze wychodzą w meczach o najwyższą stawkę. Warto jeszcze tu zwrócić na jedną rzecz – zmiany. Kiedy losy dwumeczu nie są jeszcze przesądzone Guardiola praktycznie nie korzysta z ławki, a przecież ma tam wielu jakościowych zawodników. W pierwszym meczu z Borussią Dortmund na ostatnie pół godziny zameldował się Gabriel Jesus w miejsce Bernardo Silvy. W rewanżu dopiero w 88 minucie trener Obywateli przeprowadził pierwszą zmianę wprowadzając Sterlinga. Pierwszy mecz z PSG? Również jedna zmiana – na ostatnie pół godziny Zinchenko zmienił Cancelo. Nawet wczoraj, mimo, że od 63 minuty jedną nogą byli w finale graczy rezerwowych zaczął wprowadzać dopiero po 80 minucie.
Lekkie modyfikacje zamiast niespodziewanek
Czy Guardiola nie ma zaufania do rezerwowych? Nie wydaje mi się. Raczej jest po prostu tak zadowolony z podstawowej jedenastki, że nie chce nic zmieniać na siłę. Zwłaszcza kiedy mecz toczy się pod ich dyktando. Tydzień temu z PSG wyczuł ich słaby punkt w postaci Cancelo, zastąpił go Zinchenko i Ukrainiec ożywił lewą stronę, a zespół szybko zdobył dwie bramki. Niewykluczone, że gdyby City dalej biło głową w mur Pep zdecydowałby się chwilę później na kolejne zmiany. Ale nie musiał, bo wynik znów był po ich stronie.
Jedyną rzeczą, jaką modyfikuje Guardiola jest nastawienie w trakcie meczu. We wczorajszym meczu przez wiele fragmentów oddawali piłkę przeciwnikowi i czekali w średnim pressingu mądrze się przesuwając. Efekt był taki, że PSG nie oddało żadnego celnego strzału i miało spore problemy w przedostaniu się pod bramkę Edersona. Tydzień temu, w pierwszym spotkaniu na Parc des Princes po zmianie stron Manchester City zaczął grać odważniej, skrzydłowi zaczęli bardziej angażować się w grę kombinacyjną i tworzyć korytarze dla bocznych obrońców. W pressingu Bernardo Silva poszedł pięterko wyżej i z 4-3-3 zrobiło się 4-4-2.
Zamiast wymyślania kolejnych niespodzianek w składzie i zaskakiwania nawet samych zawodników szkoleniowiec The Citizens wprowadza tylko lekkie korekty taktyczne w zależności od przebiegu spotkania nie naruszając przy tym podstawowej koncepcji gry. Być może to efekt zmiany, jaka zaszła w głowie Pepa Guardioli, a być może świadomość, jak wszechstronni są jego zawodnicy. Znamienne były słowa Katalończyka po pierwszym spotkaniu z PSG, kiedy mówił, że pierwsza połowa nie była dobra, ale nie chcieli ryzykować, ponieważ dwumecz trwa 180 minut i mieli czas na odrobienie strat.
Indywidualności wkomponowane w zespół
Wczorajsza frustracja PSG nie wynikała tylko z kruchej mentalności zespołu Mauricio Pochettino. Wynikała także z tego, że Manchester City nie pozwolił im na nic. Pełna kontrola od początku do końca, co z każdą kolejną minutą potęgowało złość wynikającą z bezradności u Paryżan. Jeszcze w trakcie meczu trafiłem na idealne podsumowanie tej końcówki – był to mecz w FIFĘ, gdzie jedna drużyna chce strzelić, jak najwięcej bramek, a druga stara się dostać tyle czerwonych kartek, aby był walkowek. Nawet osoby grające od święta w tą grę na pewno spotkały się z taką sytuacją.
Niezależnie od wyniku rewanżowego spotkania pomiędzy Chelsea, a Realem to Manchester City będzie faworytem. Obywatele na ten moment są półkę wyżej od wszystkich pozostałych klubów w Europie i jeśli zagrają tak, jak wczoraj to powinni zapisać się na kartach historii klubu z Etihad jako pierwsi zdobywcy Ligi Mistrzów. Kluczowa będzie tu jednak dyspozycja poszczególnych piłkarzy. Z PSG Ruben Dias zagrał, jak prawdziwy profesor. Fernandinho, obchodzący wczoraj 36-te urodziny świetnie grał w destrukcji i wykazywał się ogromnym boiskowym cwaniactwem. Mahrez imponował dryblingami, Foden i De Bruyne napędzali akcje, a Zinchenko został cichym bohaterem grając w gruncie rzeczy prostą piłkę. Gra zespołowa była tak efektywna także dlatego, że poszczególni zawodnicy wspięli się na wyżyny swoich umiejętności.