Przed sezonem trudno było znaleźć przewidywania, w których w pierwszej czwórce znajdowałyby się inne zespoły niż te, które skończyły na miejscach pucharowych poprzednie rozgrywki. Przed startem rundy wiosennej trochę się zmieniło i typowaliśmy, że wszystko rozstrzygnie się pomiędzy tą czwórką oraz Jagiellonią, oraz Śląskiem. Do tej szóstki niespodziewanie dołączył Górnik Zabrze. Walka o europejskie puchary zespołu Jana Urbana jest przykładem, jak niewiele trzeba, aby w tym sezonie Ekstraklasy włączyć się do tego wyścigu.
Górnik bardzo słabo zaczął sezon
Zabrzanie na wiosnę są najlepiej punktującym zespołem w lidze i dzięki temu włączyli się do walki o europejskie puchary (a może nawet i mistrzostwo), ale początek rozgrywek mieli bardzo słaby. Pierwszy punkt zdobyli dopiero w 3. kolejce, remisując bezbramkowo z Piastem Gliwice na własnym boisku. Na pierwszego ligowego gola musieli czekać tydzień więcej, do wyjazdowego starcia z Koroną (wygranego 1:0). 5. kolejka dopiero przyniosła wyjście ze strefy spadkowej po raz pierwszy w tym sezonie, ale Górnik jeszcze wrócił pod kreskę, a ostatni raz znajdował się tam po 10. kolejce. Wszystko zwiastowało bardzo trudny sezon dla Jana Urbana i jego podopiecznych. Górnik prezentował się na boisku nijako. Nie strzelał goli, nie tworzył sytuacji, nie miał jakości z przodu. Jedynym argumentem, że klub nawiąże do przyśpiewki kibiców i „zagra jak za dawnych lat” był fakt, że w Ekstraklasie wszystko jest możliwe.
Momentem zwrotnym w sezonie Górnika okazało się zwycięstwo przed własną publicznością z mistrzem Polski, Rakowem Częstochowa (2:1). To była 12. seria gier i od tego czasu nikt w lidze nie punktuje tak dobrze jak Górnik. Mało tego – druga Jagiellonia zdobyła aż o 8 punktów mniej. Choć Górnik większość transferów przeprowadził dość wcześnie to trener i tak potrzebował czasu, aby to wszystko sobie poukładać. Dwóch kluczowych obecnie zawodników nie grało regularnie na początku sezonu. Adrian Kapralik został wypożyczony pod koniec sierpnia i zadebiutował dopiero w 5. kolejce, a Lawrence Ennali przez większość rundy jesiennej był natomiast zmiennikiem, dopiero pod koniec zaczął grać w podstawowym składzie. Na finiszu okienka transferowego Górnik ratował się także wypożyczeniem Szymona Czyża z Rakowa, który jest ważnym ogniwem zespołu, gdy Lukas Podolski nie może grać przez problemy zdrowotne.
Prowizorka
Sytuacja, w której zespół, który rozpoczyna sezon kompletnie nieprzygotowany i przez pierwszą ćwiartkę rozgrywek kręci się w okolicach strefy spadkowej, na koniec jest w grze o europejskie puchary, jest rzadko spotykana, ale nie jest ewenementem. Wyjątkowości drodze, jaką pokonuje Górnik nadają okoliczności, w jakich ten klub musi funkcjonować. W Zabrzu nawet nie próbują ukrywać, że klub jest fatalnie zarządzany i panuje w nim prowizorka. Lukas Podolski z każdym kolejnym miesiącem spędzonym w klubie przy Roosevelta coraz szerzej otwiera usta i wynosi na światło dzienne patologiczne działania osób decyzyjnych. Od listopada Górnik funkcjonuje bez dyrektora sportowego, a od grudnia – także bez prezesa. W transfery musi angażować się Podolski (inna sprawa, że akurat zespół na tym korzysta). Ponadto klub nie płaci na czas, co wydostało się do mediów, gdy piłkarze Górnika pod koniec lutego postanowili zastrajkować, nie wychodząc na trening z powodu braku wynagrodzenia za ostatnie dwa miesiące.
W takich warunkach musi szyć Jan Urban. Zbudowanie tak dobrej atmosfery w szatni i zmotywowanie piłkarzy do gry musi być wyjątkowo trudne, a 61-letniemu trenerowi się to udało. Rafał Janicki – cytowany przez Kanał Sportowy – mówi, że nie pamięta, aby w którymś zespole w szatni była tak dobra atmosfera jak obecnie w Górniku.
Łatanie dziury budżetowej sprzedażą piłkarzy
Osoby zarządzające klubem działają w taki sposób, aby nie ułatwiać trenerowi pracy. Wszystko oczywiście z powodu niestabilnej sytuacji finansowej. Przed sezonem sprzedano do Sturmu Graz Szymona Włodarczyka, najlepszego strzelca zespołu w poprzednich rozgrywkach, a także Richarda Jensena, podstawowego środkowego obrońcę. W zimie natomiast zainkasowano gotówkę za Daisuke Yokotę. Jak może skończyć się sprzedaż kluczowego piłkarza pomiędzy rundami, gdy zespół jeszcze nieśmiało myśli o europejskich pucharach pokazała historia Wisły Płock w poprzednim sezonie, która po spieniężeniu Davo tak osunęła się w tabeli, że dzisiaj gra w 1. Lidze. Obserwatorzy Ekstraklasy chyba prędzej zakładali taki scenariusz niż to, co obecnie wyprawia zespół Jana Urbana.
61-latek kapitalnie radzi sobie z ubytkami kadrowymi i wyciska maksimum potencjału z tego, co ma. Choć zespoły Urbana zwykle charakteryzowała filozofia utrzymywania się przy piłce i gry kombinacyjnej to obecny Górnik jest tego przeciwieństwem. Lawrence Ennali i Adrian Kapralik to jedni z najszybszych zawodników w całej Ekstraklasie, więc trener tak ustawił grę, aby mogli swoje atuty wykorzystać. Górnik dobrze czuje się w kontratakach, ale ich sposób gry nie ogranicza się tylko do czekania na rywala na własnej połowie. Sami rozgrywając piłkę, potrafią wciągnąć rywala do pressingu (o ile ten chce podjąć takie ryzyko), a potem szybko przenieść futbolówkę pod bramkę rywala.
Górnik obnaża konkurencję
Obecna pozycja w tabeli Górnika to oczywiście wielka zasługa Jana Urbana oraz jego podopiecznych, natomiast także policzek dla pozostałych ekstraklasowych zespołów, które na papierze są o wiele silniejsze od zabrzan. 1,66 pkt/mecz to średnia, z którą trudno myśleć o miejscu w pierwszej trójce/czwórce w lidze z jasno ustaloną hierarchią. Niemniej jednak, w Ekstraklasie bogatsze kluby nie potrafią wykorzystać przewagi nad resztą i ustabilizować pozycję w czołówce. Co jakiś czas każdemu zdarzają się gorsze sezony, a w tym akurat każdy z kandydatów do zdobycia mistrzostwa osiąga wyniki poniżej oczekiwań.
Podsumujmy: Górnik dopiero na 7 meczów przed końcem poprzednich rozgrywek wydostał się ze strefy spadkowej. Latem sprzedał dwóch kluczowych piłkarzy (Włodarczyk, Jensen), a zimą jednego (Yokota). Zarobił na nich – według szacunków portalu Transfermarkt – 4,75 mln euro, a zastępców ściągał w ramach wolnych transferów lub wypożyczeń. Nie ma dyrektora sportowego. Nie ma prezesa. Zalega piłkarzom z wypłatami. Na dodatek przespał początek obecnego sezonu i po 10. kolejce był jeszcze w strefie spadkowej. W normalnych okolicznościach, 5 meczów przed końcem sezonu tak funkcjonujący klub nie ma prawa mieć sporych szans na kwalifikację do europejskich pucharów, ale ten sezon Ekstraklasy nie jest normalny. Górnik prawie wszystko robi nie tak, jak powinno się robić, rzuca trenerowi kłody pod nogi, a on i tak utrzymuje zespół w czołówce ligi.