Francja Didiera Deschampsa wygrała w podstawowym czasie gry 5 z 6 meczów na mundialu w Katarze. Jedyny, który przegrali to ostatnie starcie fazy grupowej z Tunezją, kiedy mieli już pewny awans i selekcjoner posłał w bój drugi garnitur pozwalając naładować baterie kluczowym piłkarzom przed fazą pucharową. W niej Francuzi wygrali wszystko po kolei, ale cały czas wyglądają, jakby stać ich było na więcej. To tylko mylne wrażenie czy Francja rzeczywiście swoje najlepsze oblicze zostawia na finał?
Problemy przed meczem
Przed półfinałowym meczem z Marokiem obaj selekcjonerzy musieli kombinować, jak rozwiązać problemy zdrowotne swoich zawodników. O ile dla Didiera Deschampsa zastąpienie Dayota Upamecano nie było trudne, bo Ibrahima Konate jest klasowym obrońcą, także na scenie reprezentacyjnej, co pokazał w dwóch grupowych meczach, tak brak Rabiota nieco komplikował sprawy. Zawodnik Juventusu bardzo dobrze spisywał się w roli pomocnika box-to-box w ofensywie, a w fazie bronienia asekurował Kyliana Mbappe po lewej stronie, który jest zwolniony z obowiązków defensywnych, kiedy rywal znajdzie się z piłką już wyżej. Selekcjoner Les Blues nie robił żadnych roszad taktycznych, a powierzył „rolę Rabiota” Youssoufowi Fofanie.
Inaczej do sprawy podszedł selekcjoner Maroka, Walid Regragui. Z dobrze funkcjonującego systemu 4-1-4-1 przeszedł na 5-4-1, aby jeszcze bardziej wzmocnić defensywę. Po rozgrzewce okazało się, że Nayef Aguerd nie da rady zagrać, a Romain Saiss nie był w stanie kontynuować gry już w 21. minucie. Wtedy Maroko powróciło do „swojego” ustawienia i wróciło do gry. Na papierze ustawienie z piątką obrońców miało sens, aby nie zostawiać miejsca dobrze dryblującym skrzydłowym reprezentacji Francji. Ustawienie Maroka nie było jednak tak kompaktowe i Francja potrafiła to wykorzystać.
Francja naznaczona pragmatyzmem
Didier Deschamps nie ukrywa, że jego zespół gra pragmatycznie, czasem nawet minimalistycznie. Na konferencji prasowej przed półfinałowym starciem mówił, że choć Maroko na turnieju ma bardzo niskie posiadanie piłki to jego podopieczni pozwolą im dłuższymi fragmentami się przy niej utrzymywać. I tak też było, bo Maroko miało 61% posiadania piłki, jednak trzeba też zaznaczyć, że zmusił ich do tego stan meczu, bowiem od 5. minuty musieli już gonić wynik. W pierwszej połowie Francja broniła się pewnie, ale kłopoty zaczęły się w drugiej odsłonie. Maroko wyszło na nią z jasnym planem – atakować prawą stroną. To dotychczas był ich najmocniejszy punkt, a z kolei lewa strona defensywy była najsłabszym ogniwem francuskiej defensywy. Maroko tworzyło tam przewagę liczebną (kilkukrotnie w prawy sektor schodził nawet nominalny lewy pomocnik Boufal) i z każdą kolejną minutą coraz bardziej pachniało golem wyrównującym.
Didier Deschamps w porę jednak zareagował. W 65. minucie zdjął z boiska Oliviera Giroud i wprowadził Marcusa Thurama zmieniając ustawienie w fazie bronienia z 4-4-2 na 4-5-1 z Thuramem ustawionym po lewej stronie drugiej linii i Mbappe z przodu. Dzięki dodatkowemu pomocnikowi Les Blues zneutralizowali prawą stronę Marokańczyków, a wprowadzony Thuram przyczynił się także do drugiego gola, który zamknął spotkanie. To był drugi celny strzał podopiecznych Deschampsa i druga bramka. Oglądając Francuzów przez długi czas można odnieść wrażenie, że zupełnie nie wykorzystują swojego ofensywnego potencjału oddając inicjatywę rywalowi i pozwalając mu swobodnie rozgrywać piłkę, jednak kiedy trzeba – wciskają gaz do dechy i w momencie potrafią odjechać.
Gra momentów
Francuzi grają zrywami. Jak mało która drużyna potrafią wykorzystywać swoje momenty sprzyjające i przetrzymywać napór rywala. Jeśli chcielibyśmy każdej reprezentacji na mundialu znaleźć odpowiednik w piłce klubowej – pierwszą myślą w przypadku Francji byłby Real Madryt. Wspomniane wykorzystywanie swojego momentum, mentalność gigantów i sztuka cierpienia. O ile jednak Real grając z najsilniejszymi często wygląda na zespół, który jest słabszy od rywala, ale finalnie wygrywa, tak Francja sprawia wrażenie drużyny, która wie, że jest niewiarygodnie mocna i nawet jeśli stanie się coś złego – oni i tak odrobią. Robi tyle ile musi i nic więcej. Nie wrzuca piątego biegu, jeśli może wygrać na czwartym.
Czy Francja stosuje tak energooszczędny tryb gry, aby skumulować wszystkie siły na finał? Tego nie wiemy. Skoro jednak przez cały mundial grają w tak minimalistycznym stylu to z Argentyną będzie pewnie podobnie. W trakcie obecnego turnieju Francja pokazała już, że kontuzje największych gwiazd tej reprezentacji nie oznaczają, że zespół musi być słabszy, a w niedzielę Didier Deschamps może udowodnić, że aby wygrywać wielkie turnieje wcale nie trzeba w każdym meczu dominować rywala, wciskać gaz do dechy i pokazywać światu jaką siłę mają w ofensywie. Można zrobić to bardziej na chłodno, jeśli efekty również są zadowalajace. W końcu finalnie liczy się tylko jedno – Puchar Świata.