Hitem 8. kolejki Premier League było starcie na Anfield pomiędzy Liverpoolem, a Chelsea. Liverpool październikową przerwę na kadrę spędził na fotelu lidera tabeli, natomiast podopieczni Enzo Mareski po porażce na inaugurację sezonu z Manchesterem City nie przegrali już żadnego spotkania.
Goście zagrali nieco inaczej niż można było się spodziewać
Najgroźniejszą bronią Chelsea w obecnym sezonie są szybkie ataki i można było się spodziewać, że w ten sposób będą chcieli również szukać swoich szans na Anfield. The Blues chcieli jednak przejąć posiadanie piłki, budować ataki pozycyjne i mieć nad tym spotkaniem kontrolę. Jeśli chodzi o ten aspekt – spisywali się nieźle. Potrafili wyjść z akcją od środkowych obrońców, przez pomocników, aż po formację ofensywną, natomiast pod polem karnym pojawiały się już schody, których nie byli w stanie pokonać i w efekcie nie tworzyli sobie wielu sytuacji.
Z szybkich ataków korzystał natomiast Liverpool. Bardzo często – nie tylko po przejęciu piłki, ale też pod wysokim pressingiem Chelsea – szukali dalekiego podania w stronę Mohameda Salaha, który miał za zadanie ją opanować i przyspieszyć atak. W pierwszej połowie gospodarze też nie mieli wielu dogodnych okazji… poza rzutem karnym. Po faulu Colwilla na Curtisie Jonesie prowadzenie po strzale z jedenastu metrów dał Liverpoolowi Mohamed Salah.
Po zmianie stron emocje poszły w górę
Już w 48. minucie Chelsea doprowadziła do wyrównania. Tym razem Chelsea po znalezieniu środkowego pomocnika nie szukała rozszerzenia gry na skrzydło, a Caicedo zagrał na wolne pole do Jacksona, który pokonał Kellehera. Z wyrównania goście cieszyli się jednak zaledwie 180 sekund. Znakomitym podaniem w pole karne do wbiegającego Curtisa Jonesa popisał się Mohamed Salah, a Anglik ponownie wyprowadził Liverpool na prowadzenie. Ten duet znów okazał się kluczowy przy bramce The Reds.
Od tego momentu gra zrobiła się trochę bardziej nerwowa i chaotyczna. Enzo Maresca po stracie bramki dokonał potrójnej zmiany (wcześniej jeszcze w przerwie Neto zastąpił Sancho), ale ich potencjał, jakby zmalał. Roszady były po części wymuszone, ponieważ zakładamy, że wracający po urazach Reece James oraz Romeo Lavia – a Belg spisywał się naprawdę dobrze – nie byli gotowi na grę w większym wymiarze czasowym. Cole Palmer nie mógł przypomnieć o swojej jakości, trochę wiatru robił Neto, ale im bliżej było do ostatniego gwizdka sędziego, tym bardziej z Chelsea schodziło powietrze. Liverpool odpowiedział zarzutom, że miejsce lidera zawdzięczają korzystnemu terminarzowi wygrywając także spotkanie z rywalem znajdującym się w czołówce ligowej tabeli.
Liverpool 2:1 Chelsea (29′ Salah [k.], 51′ Jones – 48′ Jackson)
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej