Arsenal za wszelką cenę dążył do utrzymania fotelu lidera Premier League, na którym zasiadł po wygranej 1:0 z Brentford. Później przyszło zwycięstwo 6:0 w Champions League z Lens. „Kanonierzy” w starciu z Francuzami utrzymali trzecie czyste konto w ostatnich czterech meczach we wszystkich rozgrywkach. Piłkarze Mikela Artety są w formie i starali się to potwierdzić w meczu z Wolves. „Wilki” pokazały w tym sezonie, że potrafią zagrozić tym najmocniejszym, dlatego Arsenal musiał się mieć dzisiaj na baczności od samego początku spotkania.
Przejęcie kontroli od samego początku
Mecz od pierwszych minut wyglądał tak, jak każdy kibic Premier League się spodziewał. Arsenal dominował i przejął kontrolę nad spotkaniem. Goście dość szybko zostali zepchnięci do niskiej obrony. Czekali na swoje okazje, lecz tak naprawdę ich nie dostawali. Bardzo trudno było odebrać piłkę piłkarzom Mikela Artety. Gdy mają ją w swoim posiadaniu, czują się jak ryba w wodzie. Chcieli swoimi podaniami zamęczyć swojego rywala i w odpowiednim momencie wcisnąć mocniej pedał gazu.
Taki moment przyszedł już w 6. minucie. Znakomitą akcją popisał się Bukayo Saka i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Dzięki tej bramce „Kanonierzy” mogli już tylko zdobywać kolejne gole. Często w takich spotkaniach problemem jest znalezienie tego pierwszego trafienia. Bardzo szybko udało się złamać mur, jaki próbowali postawić od samego początku rywalizacji piłkarze Gary’ego O’Neila. Na kolejną składną akcję nie trzeba było długo czekać. W 13. minucie takową wykończył Martin Odegaard.
Zapowiadało się na bardzo długie popołudnie dla obrońców Wolverhampton. Arsenal na boisku się dzisiaj po prostu bawił i robił, co chciał. Goście nie mieli nic do powiedzenia. Na tak dobrze działającą maszynę ciężko znaleźć sposób. Do 30. minuty spotkania piłkarze Wolves nie zaliczył żadnego kontaktu z piłką w polu karnym „Kanonierów”. Absolutna dominacja i mecz do jednej bramki.
Dążenie do kolejnych goli połączone z kontrolą?
Arsenal wyglądał na pewną siebie drużynę, której nikt i nic nie jest w stanie zagrozić. Nawet jeśli goście byli w stanie przeprowadzić jakąkolwiek groźną akcję to „Kanonierzy” wychodzili z tego obronną ręką. „Wilki” były dzisiaj po prostu za sprawę. W drugiej części spotkania piłkarze Mikela Artety nawet nie musieli wciskać do końca pedału gazu. Wystarczyło, że nie dopuszczali swoich rywali do posiadania piłki. Reszta sama przychodziła. Szukali okazji, lecz wiedzieli, że jeśli one nie przyjdą to tak naprawdę nic się nie stanie. Po prostu zabijali mecz i czekali na jego zakończenie. W sumie to obie ekipy wyczekiwały końcowego gwizdka. Goście chcieli ten mecz mieć po prostu za sobą.
Wyglądało to tak, jakby w pewnym momencie piłkarze „Wilków” zdali sobie sprawę, że nic w tym meczu nie osiągną i chcieliby skupić się na kolejnej potyczce ligowej. Natomiast Arsenal ewidentnie w drugiej połowie włączył tryb ekonomiczny. Chcieli gospodarze ten mecz wygrać jak najmniejszym nakładem sił. Troszkę się na tym w pewnym momencie przeliczyli. Zaczęło to wyglądać zbyt „sielankowo” i goście postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Przeprowadzili jedną groźniejszą akcję i w 86. minucie gola kontaktowego dla Wolves strzelił Matheus Cunha.
Co by nie mówić to podopiecznym Mikela Artety się to udało. „Kanonierzy” pozostają na pierwszym miejscu i powiększają swoją przewagę nad Manchesterem City do 4. punktów. Taki stan rzeczy utrzyma się do jutrzejszego meczu „Obywateli” z Tottenhamem. Wolverhampton wciąż zajmuje 13. miejsce.