Raków Częstochowa poszedł w ślady Górnika Zabrze i też (choć bez pomocy arbitrów) ograł maszynę Adriana Siemieńca. Jagiellonia Białystok po świetnej serii bez porażki notuje drugą utratę punktów, a przed nią przecież mecz Ligi Konferencji, a następnie wyjazd do Szczecina. Marek Papszun i jego zawodnicy fantastycznie „wyłączyli” ofensywę rywala.
Bo gra w destrukcji była tu kluczową sprawą. Oczywiście zaraz po skuteczności Oskara Repki pod bramką Miłosza Piekutowskiego. Były pomocnik GKS-u Katowice przed przerwą najlepiej wykorzystał swoje warunki fizyczne oraz brak krycia, a zaraz po niej wykorzystał ping-pong w polu karnym i strzałem przy słupku podwyższył prowadzenie.
Okazji Medaliki miały oczywiście więcej, ale lepiej skupić się na grze defensywnej. Wrażenie wywierała obrona własnego pola karnego, która skutkowała, że jeśli Jagiellonia Białystok dochodziła do sytuacji strzeleckich, to te nie były dogodne. A piłka po uderzeniach zazwyczaj przyjmowana była na ciało któregoś z defensorów częstochowian.
Mało miejsca mieli do gry piłkarze z Białegostoku. Umiejętnie wyłączany był Oskar Pietuszewski, któremu nie pozwalano rozwinąć skrzydeł. Czarować nie mógł też Jesus Imaz, a Afimico Pululu był notorycznie podwajany. Marek Papszun postawił na indywidualne wyłączanie najważniejszych piłkarzy ofensywnych rywala, co było trafioną decyzją.
Przerwany mecz i pogoń Jagiellonii
Dopiero w drugiej połowie coś zaczęło się dziać pod bramką Oliwiera Zycha. W świetnej sytuacji Kamil Jóźwiak – jakby zaskoczony, że piłka do niego dotarła – trafił w słupek. Później Pietuszewski niecelnie uderzał po dobrym zejściu na prawą nogę. Pudłował też Imaz, ale nie zawiódł Pululu, który dał kontakt po wrzutce z rzutu wolnego.
Ciekawie działo się także poza boiskiem. Około 60. minuty na trybunie zajmowanej przez ultrasów Jagiellonii pojawiły się banery obrażające sędziego Bartosza Frankowskiego oraz ogólnie uderzające w sędziów. Arbiter Paweł Raczkowski postanowił, że wstrzyma z tego powodu całe spotkanie. Kibice ani myśleli ściągać banerów, ale po groźbie walkowera i mediacjach Tarasa Romanczuka zdjęli je z płotu (później ponownie je wywiesili). Efektem tej przerwy było aż 20 minut doliczonego czasu.
Raków po straconym golu skupiał się już przede wszystkim na obronie. To Jaga się obudziła i przejęła kontrolę nad spotkaniem. Mimo wielu minut dodatkowych dogonić Rakowa się nie udało. A szanse były – strzał z dystansu Pietuszewskiego odbijał Zych, później po próbie z bliska znów lepszy był bramkarz Rakowa. Punkty powędrowały do Częstochowy.
