Droga donikąd. Czy John van den Brom panuje nad sytuacją w Lechu?

Po udanym poprzednim sezonie, w którym Lech dotarł do ćwierćfinału Conference League i zajął 3. miejsce w lidze, w obecnych rozgrywkach oczekiwano jeszcze więcej. Jednak najpierw przyszło kompromitujące odpadnięcie z pucharów ze Spartakiem Trnawa, a następnie brak pozytywnych wyników. Lech aktualnie dalej jest w czołówce tabeli, ale — powiedzmy sobie szczerze — tylko ze względu na słabość rywali. „Kolejorz” powinien pewnie kroczyć po mistrzostwo Polski, a boryka się ze swoimi słabościami. Co tak naprawdę się nie zgadza w grze Lecha?

REKLAMA

Rozwój poszczególnych piłkarzy

Zanim zaczniemy zwalniać Johna van den Broma, przypomnijmy sobie, jak potrafił zbudować kilku kluczowych piłkarzy Lecha. Pierwszy na myśl przychodzi Filip Marchwiński. Holenderski szkoleniowiec jako pierwszy znalazł dla niego właściwe miejsce na boisku. Od lat mówiło się, że „Marchewa” jest nie lada talentem. Czekaliśmy, czekaliśmy i nie mogliśmy się doczekać. W jego grze brakowało niemal wszystkiego, a gdy tylko trafił pod skrzydła Johna van den Broma — stał się piłkarzem co najmniej bardzo dobrym. Strzelał gole na zawołanie.

Jednak, żeby nie było tak kolorowo, to w ostatnim czasie Filip przeżywa kolejny kryzys. Jest on spowodowany powrotem Mikalea Ishaka. Najwidoczniej Marchwiński najlepiej się czuje w roli fałszywej „9”. Tam bowiem był najbardziej przydatny dla drużyny. Gdy gra za plecami napastnika, nie do końca wie, jak się odnaleźć na boisku. Szkoda, że van den Brom tego nie widzi i nie stara się szukać jakiegoś innego rozwiązania.

Cierpliwość i spokój

Drugim takim zawodnikiem jest Kristoffer Velde. Norweg ma ciężki charakter i wie o tym każdy w Poznaniu. Nie raz schodził z boiska i pokazywał swoje fochy. Kolokwialnie mówiąc, John van den Brom go utemperował. Dał mu czas na pogodzenie się z pewnymi faktami i trafił do jego głowy. Przez to norweski skrzydłowy stał się nie tylko lepszym zawodnikiem, ale i piłkarzem, bez którego lepiej nie zaczynać spotkania.

Trzecim takim zawodnikiem jest Adriel Ba Loua. Oczekiwania wobec niego były olbrzymie. Nie potrafił jednak ich zaspokoić i ciągle sprawiał wrażenie człowieka, który nie do końca wie, jak znalazł się w stolicy Wielkopolski. Po tym, jak sprowadzono Dino Hotica, wydawało się, że kariera reprezentanta WKS w Polsce nie potrwa zbyt długo. Jednak Bośniak doznał kontuzji i Adriel musiał grać. Wtedy w końcu grał na miarę transferu za ponad milion euro. Lepiej późno niż wcale.

A co z obroną?

Wszyscy wymienieni wyżej zawodnicy to piłkarze ofensywni. W takim razie tylko ofensywnych graczy John van den Brom rozwija? Oczywiście, że nie. Jednak o tych, którzy mają bronić… zapomina. Nie skupia się na nich i liczy na to, że nie zejdą z pewnego poziomu. Lech nie broni i takie są fakty. Wystarczy rzut oka na tabelę i jak na dłoni widać, że tylko 5 ekstraklasowych drużyn straciło w tym sezonie więcej bramek. Trzy z tych drużyn znajdują się w strefie spadkowej. Mało tego — są beniaminkami ligi. „Kolejorz” zachował w tym sezonie tylko czterokrotnie czyste konto, wygrał tylko jedno spotkanie w delegacji. Można dodać do tego z pozoru „wyjazdowe” spotkanie z Wartą, lecz doskonale wiemy, że było one rozgrywane na stadionie Lecha Poznań.

Są to statystyki, którymi nie wypada się chwalić. Te braki w defensywie w poprzednim sezonie i na początku tego przykrywała świetnie funkcjonująca ofensywa. Jak nie Marchwiński, to Velde, Ishak czy Ba Loua. Zawsze któryś z tych zawodników miał swój moment i brał sprawy w swoje ręce. Jak każdy z nich jest pod formą, to gra Lecha zwyczajnie nie istnieje.

Bardzo dobrze pokazał to mecz z Widzewem. Pomysłem na ataki Lecha była gra po obwodzie i mało skuteczne dośrodkowania. Wyglądało to tak, jakby „Kolejorz” nie miał żadnego planu i liczył na indywidualności. Takiego nie było, dlatego rywalizacja zakończył się porażką Lechitów. Widzew przyjechał do Poznania grać otwartą piłkę i z tym podopieczni Johna van den Broma nie potrafili sobie poradzić. Wystarczy, że Lech nie ma przy sobie piłki i nie wie, co zrobić na boisku. Tak ma grać drużyna, która celuje w mistrzostwo Polski i rozgrywa jeden mecz w tygodniu? No nie do końca wszystko się spina.

Niewykorzystywany brak gry w europejskich pucharach

Skoro Lech Poznań nie gra w europejskich pucharach, to wydawało się, że powinni całkowicie zdominować polskie podwórko. Gdy spojrzymy na tabelę, widzimy w niej poznaniaków na trzecim miejscu. To w takim razie skąd te narzekania? Dlatego że John van den Brom ma w swoich rękach jedną z najlepszych — o ile nie najlepszą — kadrę w historii tego klubu. Nie gra dwóch meczów w tygodniu, do zdrowia wracają kontuzjowani piłkarze. Ma wszystko, żeby zrobić to, co Raków w zeszłym sezonie. Zbudować taką przewagę, której nikt nie będzie w stanie odrobić.

Raków i Legia grają jeszcze w pucharach. Gubią punkty. Jagiellonia i Śląsk to wielkie niewiadome, a Pogoń w swoim stylu gra w kratkę. Lech jest dalej na trzecim miejscu tylko dlatego, że rywale też mają swoje problemy i nie punktują regularnie. A spotkania z Jagiellonią, Pogonią czy Legią są wielkim kamyczkiem do ogródka holenderskiego szkoleniowca. Pierwsze z nich zostało zremisowane — mimo prowadzenia 3:0 w 51. minucie. Drugie jest jedną z największych porażek Lecha w historii (0:5). A trzecie to pokaz skrajnego minimalizmu. Nie da się myśleć o mistrzostwie, gdy przyjeżdża się na Łazienkowską z zamiarem zremisowania. A, co ciekawe, trener po meczu był względnie zadowolony, zwracając uwagę na to, że jego drużyna wywozi cenny punkt z Warszawy.

REKLAMA

Czy ten związek ma jeszcze sens?

Widać, że ta drużyna przestała się rozwijać. Coraz bardziej widoczne są schematy, które niczego nie wnoszą. Czasem nawet ich brak. John van den Brom pokazuje, że jest ograniczonym taktycznie coachem. To szkoleniowiec, który świetnie dba o atmosferę w zespole i potrafi na chwilę zaspokoić jego potrzeby. Tak to na ten moment wygląda. Dlatego rozstanie z nim miałoby sens, jednak nie w takim momencie sezonu.

Tym bardziej że na rynku nie ma ciekawych opcji. Maciej Skorża wróciłby po to, żeby po roku znowu rozwiązać kontrakt. Nenad Bjelica właśnie został trenerem Unionu Berlin, a Marek Papszun? Jakoś ciężko nam sobie to wyobrazić. Holender ma kontrakt do końca sezonu. Wygląda na to, że go wypełni i wtedy działacze będą myśleć co dalej. Chyba że jakimś magicznym sposobem „Kolejorz” nagle zacznie grać lepiej i sięgnie po mistrzostwo Polski oraz krajowy puchar. Paradoksalnie szanse na to jak najbardziej są. Tyle że w Poznaniu coraz bardziej się w to wątpi. Van den Brom wyciąga wnioski na chwilę. Są zapewniania o poprawie, ale jej zbytnio nie widać. Pozostaje wiara, że Salamon z marszu poprawi grę obronną, a sinusoida formy Velde, Marchwińskiego czy Ba Loua’y znów pójdzie w górę.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,601FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ