Górnik Zabrze jest jednym z tych zespołów, których nigdy nie można lekceważyć. Potrafi zawodzić, grać poniżej oczekiwań, by za chwilę wejść na wyższy poziom i zaskoczyć rywali z ligowej czołówki. Podopieczni Jana Urbana nie wygrali żadnego z trzech ostatnich spotkań, a dziś mieli gościć na swoim terenie obrońcę tytułu mistrzowskiego — Raków Częstochowa. Goście w ostatniej kolejce pokonali co prawda Legię Warszawa, jednak chcąc utrzymać pozycję na podium PKO BP Ekstraklasy, musieli dziś wywalczyć 3 punkty. Sympatycy śląskiego klubu wierzyli, że trudne wyzwanie zmobilizuje zawodników, którzy przypomną sobie formę z końcówki ubiegłego sezonu.
Raków chciał wygrać niskim nakładem sił? Błąd!
Dawid Szwarga do boju posłał m.in. Sonny’ego Kittela, Kamila Pestkę czy Ante Crnaca. Nieco alternatywny skład miał sprawić, że piłkarze postarają się udowodnić, że warto na nich postawić w tych najważniejszych spotkaniach — chociażby w europejskich pucharach. Rotacja jest potrzebna, ale nominalni zmiennicy muszą stawać na wysokości zadania. Już w 4. minucie przed szansą stanął były piłkarz Górnika — Bartosz Nowak. Chwilę później błysnął jednak… były piłkarz Rakowa (wypożyczony do Zabrza) Szymon Czyż, który popisał się niezwykle cennym przechwytem. Piłka trafiła do Daisuke Yokoty, a Japończyk zakręcił defensorami gości, wpisując się na listę strzelców. Zwróćmy uwagę na fakt, że Raków miał przewagę liczebną we własnym polu karnym. Co z tego, skoro żaden z obrońców nie potrafił skasować szarży Japończyka? Fatalna postawa gości, bardzo dobra japońskiego pomocnika.
Niewiele potrzeba, by ograć Raków Częstochowa
Raków dostał zimny prysznic, po którym nie potrafił się przebudzić. W 22. minucie było już bowiem 2:0, ponownie drogę do siatki znalazł Yokota. Wyprzedzając fakty – 23-latek mógł skompletować klasycznego hat-tricka, ale tuż przed zmianą stron zdecydował się dogrywać futbolówkę koledze, zamiast samemu kończyć groźną kontrę. Zespół Dawida Szwargi musiał gonić wynik, ale Daniel Bielica pewnie radził sobie między słupkami, w nielicznych momentach, gdy miał cokolwiek do roboty. Nawet uraz Erika Janży nie wybił gospodarzy z koncentracji. Ujmijmy to w ten sposób, Górnik Zabrze zagrał dokładnie tak, jak chciał. Bez fajerwerków, za to z dobrą boiskową organizacją. Przykre, że nieszablonowa gra Daisuke Yokoty wystarczyła, by obnażać problemy Rakowa. W zespole gości brakowało piłkarzy, którzy mogliby zrobić różnicę. Minuty upływały bez żadnego impulsu do walki. Mistrz Polski przegrywa 0:2? Zero reakcji.
Jeśli ktoś oczekiwał, że po zmianie stron Raków rzuci się na Górnika, przeżył spore rozczarowanie. Goście nijak nie potrafili znaleźć sposobu na zabrzan, notując blisko 75% posiadania piłki, a zarazem długo czekając na pierwszy celny strzał w drugiej połowie. Taki przebieg meczu idealnie pasował gospodarzom, którzy mieli korzystny wynik, a co więcej — od czasu do czasu szukali swoich kontr. Paradoksalnie — Górnik mający za sobą mocno przeciętny początek sezonu, wyglądał niezwykle pewnie. Raków — który przecież był bliski awansu do Ligi Mistrzów, grał zbyt wolno i schematycznie. Nie potrafił niczym zaskoczyć.
O emocje w końcówce zadbał duet John Yeboah — Ante Crnac. Ten drugi w 82. minucie strzelił kontaktowego gola, jednak Raków nie potrafił pójść za ciosem. Tak naprawdę, trafienie nieco zakłamuje obraz całego spotkania i absolutnej bezradności piłkarzy Szwargi. Takimi spotkaniami można wygrać mistrzostwo, ale można sobie także niezwykle utrudnić zadanie. To Raków powinien zadać dwa ciosy i spokojnie sięgnąć po 3 punkty. Taki scenariusz rzeczywiście miał miejsce, ale w wykonaniu Górnika Zabrze.