Za każdym razem, kiedy Pep Guardiola odpada z Manchesterem City z Ligi Mistrzów rozpoczyna się debata. Jedni kwestionują jego umiejętności trenerskie, inni zaciekle bronią Hiszpana. Ci pierwsi zawsze podnoszą temat przekombinowania. Przykładów na to jest mnóstwo. A to wystawienie Fernandinho na lewej obronie z Monaco, a to posadzenie na ławce Kevina De Bruyne w meczu z Tottenhamem, a to zagranie bez klasycznego defensywnego pomocnika w finale poprzedniej edycji przeciwko Chelsea. Z Realem Guardiola nie zaskoczył niczym, jednak zarzuca mu się złe zmiany. Czy rzeczywiście tak było?
Plan wyjściowy
Zacznijmy od decyzji Pepa Guardioli, które podjął jeszcze przed spotkaniem. Hiszpan nie przygotował nic, co mogłoby zaskoczyć Real Madryt. Zagrał tak, jak można było się spodziewać, co jest jak najbardziej zrozumiałe. Przygotował zespół na granie swojej gry. Na stworzenie jak najbardziej komfortowych warunków swoim piłkarzom. Manchester City to obecnie jedna z najlepszych drużyn na świecie, więc Guardiola słusznie uznał, że grając „swoje” powinni pokonać Real. To podejście, którego Hiszpanowi często brakowało. Słynne „przekombinowywanie” było efektem planu reaktywnego. Dostosowywaniem się do rywala, przez co zespół również tracił swoje atuty.
Manchester City przez większość spotkania na Santiago Bernabeu wyglądał dobrze. Może nie miał wielu okazji, ale też nie dopuszczał do nich rywali, co przy jednobramkowej przewadze było kluczowe do odniesienia sukcesu. Do 90. minuty Real nie oddał żadnego celnego strzału i nie wyglądał na zespół, który zaraz ma przeprowadzić remontadę. No ale cóż, taki jest futbol.
Pierwsze zmiany
Jeśli już Guardiola chciał zneutralizować słabe punkty Realu to raczej odbywało się to w naturalny sposób. Na prawej obronie, czyli swojej nominalnej pozycji zagrał Kyle Walker, który wrócił po kontuzji i świetnie radził sobie z Viniciusem. W okolicach 70. minuty, po zderzeniu z Brazylijczykiem jasnym stało się, że Anglik nie będzie w stanie kontynuować meczu, więc potrzebne były zmiany. Szkoleniowiec Man City od razu zdecydował się na podwójną roszadę. Na boisko wpuścił Zinchenko (Cancelo przeszedł na prawą obronę) i Gundogana, a oprócz Walkera przedwcześnie mecz zakończył Kevin De Bruyne. Tutaj pojawia się pierwszy zarzut – czy w takim spotkaniu Belg jako najlepszy piłkarz zespołu w ostatnich miesiącach nie powinien zostać do końca?
Nie oszukujmy się, to nie był dzień Kevina De Bruyne. Pomocnik Man City zagrał bodajże najgorsze spotkanie w obecnym roku kalendarzowym. Nie potrafił napędzać akcji tak, jak nas do tego przyzwyczaił. W momencie, w którym schodził z boiska miał najmniej kontaktów z piłką wśród pomocników Obywateli i żaden zawodnik nie zaliczył więcej strat od Belga. To nie był po prostu jego wieczór. Guardiolę zadowalał remis w tym spotkaniu, więc chciał zagrać na utrzymanie wyniku. Wiemy, że jego filozofia w takich sytuacjach polega na kontrolowaniu meczu przez posiadanie piłki. W drugiej połowie jego zespół miał kłopoty z pressingiem Realu Madryt, więc logicznym posunięciem było wprowadzenie zawodników, którzy będą temu przeciwdziałać. Chwilę po wejściu na boisko to właśnie Zinchenko i Gundogan okazali się kluczowi w ominięciu pressingu rywali przy akcji, która zakończyła się golem.
Ponadto od momentu pojawienia się Zinchenko i Gundogana na boisku to właśnie oni spośród Obywateli mieli najwięcej kontaktów z piłką i najwięcej podań. Skutecznie realizowali zadania, dla których weszli na plac gry. Mieli pomóc w utrzymywaniu się przy piłce i to robili. Dodatkowy udział w fazie budowania akcji przy golu powinien tylko umocnić nas w przekonaniu, że te zmiany trzeba zapisać Guardioli na plus.
Wejście Grealisha i Fernandinho
Trzecią zmianą, jakiej dokonał Pep Guardiola było wejście Jacka Grealisha za Gabriela Jesusa. Tutaj celem Guardioli również było zyskanie większej kontroli, ale także zwiększenie siły ofensywnej w szybkich atakach. Grealish to jeden z najlepszych piłkarzy, jeśli chodzi o kontrolę piłki. Odebrać mu ją jest niezwykle trudno. Świetnie gra jeden na jeden i wywalcza mnóstwo fauli, co w końcówkach meczów – przy korzystnym wyniku – jest nieocenione.
Choć wiele osób odnosi się krytycznie do występu byłego piłkarza Aston Villi, bo zmarnował dwie dogodne sytuacje, którymi mógł przypieczętować awans The Citizens to moim zdaniem dał dobrą zmianę. Anglik ożywił lewą stronę boiska i w niespełna kwadrans, kiedy Obywatele byli na prowadzeniu sprawił mnóstwo kłopotów Realowi. Podobnie, jak Zinchenko i Gundogan – Anglik również często brał ciężar gry na siebie i dawał zespołowi oddech. Gdyby wykorzystał choć jedną z tych sytuacji, które miał zostałby jednym z bohaterów meczu. Niemniej jednak, raz piłkę z linii wybił Ferland Mendy, a następnie kapitalną interwencją popisał się Thibaut Courtois.
Następna zmiana, czyli wejście Fernandinho za Mahreza w 85. minucie to już typowa gra na utrzymanie wyniku. Zagęszczenie środka pola i zwiększenie doświadczenia w zespole. Ciężko tu o jakąś większą analizę. Wprawdzie tutaj też pojawiają się zarzuty do Pepa o ściągnięcie Mahreza, ale – pomimo zdobycia bramki – Algierczyk zaliczał raczej anonimowy występ. Na pewno nie był zawodnikiem, którego nie mogłeś zmienić
Czy Guardiola popełnił błąd?
Jeśli miałbym wskazać jeden błąd Guardioli w zarządzaniu meczem byłoby to wejście w dogrywkę tym samym składem, którym kończył spotkanie w regulaminowym czasie gry. Wprawdzie wykorzystanie już piątej zmiany na 30 minut przed końcem meczu mogłoby odbić się czkawką, ale zestawienie personalne Manchesteru City w tamtym momencie było okropnie niezbalansowane. Na boisku było siedmiu zawodników, którzy mogliby spokojnie zagrać w środku pomocy (Zinchenko, Fernandinho, Rodri, Gundogan, Bernardo, Grealish, Foden), co dobitnie pokazuje, w jaki sposób na utrzymanie wyniku grał Pep Guardiola. W dogrywce Obywatele szybko stracili bramkę i dopiero wtedy Rodriego zmienił Sterling. Szczerze mówiąc, wątpię, czy przy ciągle żywym momentum Realu zrobienie tej roszady wcześniej cokolwiek by dało, ale jeśli miałbym wskazać, co Guardiola mógłby zrobić lepiej to byłby to właśnie ten moment meczu.
Sztuka oceniania trenera
W dyskusji o futbolu bardzo często narrację kreuje wynik. Jeśli zespół A wygrał z zespołem, bo to po meczu najczęściej przeczytacie, że trener drużyny A ograł taktycznie szkoleniowca drużyny B. Nie zawsze to jednak tak działa. Piłka nożna to sport na tyle „niskowynikowy”, że często o losach meczu decyduje przypadek. Są rzeczy, na które trener podczas meczu ma wpływ, ale są też czynniki niezależne od niego. Oceniając plan na spotkanie danego trenera ważne, aby odsiać te elementy, na które wpływu nie miał. O ile wcześniejsze porażki Guardioli w Lidze Mistrzów często szły na jego konto tak wczoraj niewiele mógł zrobić lepiej. Zabrakło mu kilku minut, aby w oczach tłumu być postrzeganym zupełnie inaczej.
Jestem fanem Pepa Guardioli i uważam go za najlepszego trenera na świecie, co już niejednokrotnie pisałem w swoich tekstach, ale nie zawsze ślepo go bronię. Nie uważam go za nieomylnego. W ćwierćfinale z Atletico to Diego Simeone bardziej zaimponował mi jako trener, ale City udało się awansować. Po półfinałowym dwumeczu z Realem ciężko mieć jednak do Guardioli jakiekolwiek zastrzeżenia. Manchester City był w tym dwumeczu na prowadzeniu przez 178 minut, sprawiał wrażenie zespołu lepszego i wydawało się, że pewnym krokiem zmierza do finału. Ale Królewskim wystarczył doliczony czas gry, aby wszystko wywrócić do góry nogami. Real Madryt w tym sezonie Ligi Mistrzów to po prostu zjawisko nadprzyrodzone, coś czego ludzki umysł nie jest w stanie ogarnąć. A na takie rzeczy nie ma ratunku.