Czy Raków Częstochowa był gotowy na fazę grupową Ligi Mistrzów? Kilka tygodni temu, po kontuzji Iviego Lopeza, większość opinii wskazywała na to, że zespół Dawida Szwargi jest po prostu za słaby, by grać w elicie. Awans do decydującej fazy kwalifikacji podbudował opinie o potencjale mistrza Polski. Ba! Z pewnością nie brakuje dziś osób, które niepowodzenie w dwumeczu przeciwko Kopenhadze uznają za wielką klęskę. Czy rzeczywiście „spadek” do fazy grupowej Ligi Europy powinniśmy rozpatrywać w takich kategoriach?
Czas wracać na ziemię
Piłkarze Rakowa Częstochowa mierzyli wysoko, ale to Kopenhaga wygrała dwumecz. Dalej będą grać w europejskich pucharach, ale Champions League obejrzą jedynie w telewizji. Oczywiście, pozostaje także walka o obronę tytułu w Ekstraklasie. Raków w teorii ma na tyle silną kadrę, by stawiać sobie jak najodważniejsze cele. Kluczowy problem — znalezienie motywacji zawodników. Nie bez podstaw powtarza się bowiem tezę o „pocałunku śmierci” drużyn, które grają w europejskich pucharach.
Historia pokazuje, że niepowodzenie w Europie bardzo często odbija się na pogorszeniu wyników w lidze. Weźmy taką Pogoń Szczecin. To nie jest tak, że jej piłkarze nagle zapomnieli jak się gra w piłkę. Raczej — wierzyli, że są mocnym zespołem zdolnym awansu do fazy grupowej Ligi Konferencji Europy. Na własne życzenie odpadli w kwalifikacjach, a motywacja walki w lidze jest obecnie wręcz znikoma. Lech Poznań po niepowodzeniu ze Spartakiem Trnava zamiast determinacji, by skupić się na lidze, w słabym stylu przegrał ze Śląskiem Wrocław. Jedna wpadka rodzi kolejne.
Trenerzy rodzimych drużyn nie potrafią poradzić sobie z utrzymaniem pełni koncentracji zawodników. Wygląda to trochę tak, jakby piłkarze, grając w europejskich pucharach, tak bardzo koncentrowali się na stawianych celach, że zaczynają wierzyć, że w Polsce właściwie nie mają konkurencji. Brakuje woli walki, a to w prostej drodze przekłada się na fatalną postawę na murawie.
Dawid Szwarga będzie musiał zresetować głowy swoich piłkarzy
Sprowadzić ich na ziemię, przekonać, że następne podejście do Ligi Mistrzów jest możliwe, ale najpierw trzeba zdobyć kolejny tytuł mistrzowski. Dwumecz z Kopenhagą okazał się niepowodzeniem, ale jeśli przygoda w kwalifikacjach LM odbije się na mentalu zawodników, stanie się wręcz klęską. Raków Częstochowa poczuł swój sufit. Stracił dwa mocno pechowe gole, jednak zarazem brakowało mu siły w ofensywie, by odrobić straty. Paradoksalnie jednak, trafienie Zwolińskiego może być niezwykle ważne z psychologicznego punktu widzenia. Piłkarze mają prawo czuć wkurzenie, że zabrakło im niewiele do wyrównania stanu rywalizacji. Rolą trenera, by wkurzenie przekuć w motywację do dalszej pracy, a nie „rozleniwienie” przed mniejszymi celami. Faza grupowa Ligi Europy to przecież nie rozgrywki pocieszenia, a sukces, jakiego w klubie z Częstochowy nigdy dotąd nie było!
Raków w jeden wieczór nie stał się gorszym zespołem, ale bezradność względem niekorzystnego wyniku pokazała, że nie jest tak mocny, jak wierzono jeszcze niedawno. Jasne, swoje zrobiły kontuzje ważnych graczy. W klubie muszą zrozumieć, że porażka w dwumeczu z Kopenhagą to nie koniec świata, a cenna lekcja. Utrzymać skład, wyeliminować słabe ogniwa, poszukać usprawnień. Skoncentrować siły na Lidze Europy, a przede wszystkim PKO BP Ekstraklasie. Zdobycie szczytu było blisko, ale tym razem się nie udało. Warto przygotować się do kolejnego podejścia i ponownie podjąć próbę. Po prostu. By utrzymać się na obranej drodze, trzeba regularnej gry w europejskich pucharach — mieliśmy w końcu już wiele przypadków rodzimych klubów, które miały wielkie plany, a potem były sprowadzanie na ziemię nawet na ekstraklasowych boiskach. Nie dlatego, że piłkarze nagle zapominali, jak się gra w piłkę, ale ze względu na rozkojarzenie i drastyczny spadek determinacji.