Starcie lidera Bundesligi z zespołem broniącym tytułu mistrzowskiego nie wymagało większej rekomendacji. Dodatkowo, Bayern Monachium w przerwie reprezentacyjnej zdecydował o zwolnieniu Juliana Nagelsmanna i zatrudnieniu Thomasa Tuchela — byłego szkoleniowca Borussii Dortmund. Mogliśmy rozpisywać się o tym spotkaniu jeszcze przed pierwszym gwizdkiem i wskazywać na wiele „smaczków” związanych z rywalizacją. Przede wszystkim, miało być to starcie dwóch najlepszych niemieckich drużyn, które biją się o mistrzostwo.
Borussia początkowo wyglądała dobrze
Kibice z Dortmundu przez chwilę mogli wierzyć w szansę wywiezienia korzystnego wyniku z Monachium. Szansę, której brutalnie pozbawił ich Gregor Kobel. Bramkarz uznawany za jednego z najlepszych w Bundeslidze, zaliczył kompromitującą wpadkę, przepuszczając pod nogami długie podanie Dayota Upamecano do Leroya Sane. Bayern otrzymał prezent, którego nikt się nie spodziewał. Borussia dostała brutalny cios, po którym wyraźnie zachwiała się na nogach, gotowa na przyjmowanie kolejnych uderzeń. W 23. minucie było już bowiem 3:0. Po rzucie rożnym futbolówkę do bramki wpakował z bliska Thomas Müller, ten sam zawodnik dobił futbolówkę po uderzeniu Sane i niepewnej interwencji Kobela. Tak jak goście mieli ambitne pierwsze 11-12 minut, tak w jednej chwili stali się tłem dla Bayernu Monachium.
Goście byli bezradni. Bayern zagrał dokładnie to, co lubi i umie grać. Bezwzględne wykorzystywali słabości przeciwnika. Absolutnie nieuczciwe byłoby przypisywanie tego sukcesu wyłącznie Thomasowi Tuchelowi — zaryzykujemy stwierdzeniem, że dziś jego osoba nie miała większego znaczenia dla wyniku. Zadecydował fatalny błąd Kobela oraz wyrachowanie zawodników Bayernu Monachium. Mecz tak naprawdę zamknął się w mniej niż pół godziny. Po zmianie stron, gola na 4:0 dorzucił jeszcze Kinglsey Coman, a BVB nie walczyło już o nic więcej, niż uniknięcie kompromitacji. To było kopanie leżącego.
Wspomniany leżący postanowił jednak pokazać, że ma swoje atuty
Najpierw Borussia pokusiła się trafienie z rzutu karnego, po tym jak sfaulowany został Jude Bellingham. Jedenastką wykorzystał Emre Can, co miało zamknąć wynik rywalizacji. W 90. minucie swojego gola dorzucił jednak Donyell Malen. Rezultat 2:4 nie oddaje przebiegu spotkania i zdecydowanej dominacji Bayernu Monachium, kibice Borussii Dortmund mogą jednak głowić się, jak potoczyłby się pojedynek, gdyby nie katastrofalna wpadka Kobela. Dortmund przebłyski swojego potencjału pokazał w momencie, gdy dawno było już po meczu. Bawarczycy wracają na fotel lidera, jednak wyścig wciąż trwa. Obie drużyny nie mogą sobie pozwolić na straty punktów, bowiem różnica to tylko 2 „oczka”. Dziś jednak BVB na własne życzenie poległo w Monachium.