Co posypało się we współpracy Wojciecha Łobodzińskiego z Arką?

Nie tak dawno temu pozycja Wojciecha Łobodzińskiego była w Arce Gdynia bardzo mocna. Klub znajdował się na najlepszej drodze do bezpośredniego awansu do Ekstraklasy, trener otrzymał nową umowę. Później jednak wszystko legło jak domek z kart…

Wojciech Łobodziński przybył do Gdyni, w której od razu napotkał sporo problemów

Zacznijmy od tego, że Wojciech Łobodziński objął Arkę w bardzo ciekawym punkcie jej istnienia. Właścicielem oraz prezesem był wówczas Michał Kołakowski, skonfliktowany z lokalnym środowiskiem, które wspierało Marcina Gruchałę w drodze do przejęcia klubu. Zespół był zaś całkowicie rozbity. Tak naprawdę był w nim tylko zlepek piłkarzy. To przełożyło się również na nieudany początek kampanii 2023/24. W analogicznym momencie do obecnego, czyli po siedmiu kolejkach, żółto-niebiescy posiadali 8 punktów. Obecnie mają o jeden więcej i są o trzy lokaty wyżej w tabeli, na ósmym miejscu.

REKLAMA

Udało mu się jednak poukładać drużynę, czym zyskał sporą sympatię kibiców

Od 26 września do 24 listopada 2023 roku Arka wygrała dziewięć spotkań z rzędu, kończąc rok w roli lidera pierwszej ligi. Początek kolejnej rundy podopieczni trenera Łobodzińskiego rozpoczęli równie udanie. Trzy zwycięstwa z rzędu, 17 punktów w siedmiu wiosennych meczach. 4 kwietnia wspomniany wcześniej Gruchałą, odkupił od Kołakowskiego 75% udziałów akcji Arki. Tym samym został większościowym udziałowcem klubu. Jego pierwszą decyzją było przedłużenie kontraktu – w pełni zasłużenie – z trenerem do czerwca 2026 roku. Arkowcy ogłosili to już 10 kwietnia.

Cieszę się na perspektywę dłuższej współpracy z trenerem Łobodzińskim. Obrana przez niego filozofia prowadzenia Arki przynosi wymierne efekty, stąd decyzja o przedłużeniu kontraktu jeszcze przed rozstrzygnięciem zasadniczej kwestii awansu do Ekstraklasy – deklarował wówczas Marcin Gruchała.

Pierwszy poważny kryzys Łobodzińskiego w Gdyni

Sama Arka dopiero 24 kwietnia przegrała swój pierwszy mecz w 2024 roku. W Pruszkowie uległa 2:0 Zniczowi, na pięć kolejek przed końcem sezonu, utrzymując drugie miejsce w lidze, z przewagą siedmiu punktów nad trzecim GKS-em Tychy. Gdy do końca sezonu były już tylko dwie kolejki zespół cały czas je zajmował. Nad GKS-em Katowice gdynianie mieli sześć punktów przewagi, a do awansu potrzebowali tylko punktu.

Drużyna jednak została całkowicie rozbita podczas derbów Trójmiasta. W Gdańsku mimo przewagi liczebnej oraz pierwszego w historii Polsat Plus Areny wsparcia kibiców z Gdyni, nie udało się zdobyć nawet jednego punktu. Później Arka uległa u siebie GKS-owi Katowice. To oznaczało jedno – drużyna musi zagrać w barażach do Ekstraklasy. Kibice jednak wiernie wspierali żółto-niebieskich w barażach, do których podeszli dwukrotnie we własnym mieście. Najpierw udało się przekonująco odbudować morale wygrywając z Odrą Opole. A później… przyjechał Motor Lublin. Nic nie zwiastowało katastrofy. Arka pewnie prowadziła od 13 minuty, ale jednak. Błędy piłkarzy i trenera, do których sobie przejdziemy, zadecydowały o porażce w tym jakże ważnym spotkaniu.

Prezes Gruchała postanowił nie dokonywać drastycznych zmian, a ulepszyć drużynę

Minął jeden dzień od porażki z Motorem, a prezes Gruchała wystosował oświadczenie do kibiców, w którym zadeklarował pełne poparcie dla trenera Łobodzińskiego. Kilka dni później dokonano pierwszego wzmocnienia w postaci ściągnięcia do klubu Damiana Węglarza. Udało się także zatrudnić do klubu nowego dyrektora sportowego, Veljko Nikitovicia. Zmiany wyglądały bardzo dobrze. Zaplanowano także letnie zgrupowanie w Danii, które miało bardzo dobre warunki dla klubu. Także dokonano wielu bardzo jakościowych wzmocnień. Z wąskiej kadry zbudowano bardzo szeroką.

Spójrzmy tylko na rezerwowych Arki w starciu z Motorem. Bramkarz Paweł Depka (M) – aktualnie wypożyczony młodzieżowiec. Sebastian Milewski – pracuś i walczak, po którym kibice na pewno zatęsknili. Hubert Adamczyk – obecnie nie łapał się często do kadry meczowej i klub go puścił do Zagłębia Lubin, choć sporo mówiło się o pierwszoligowych beniaminkach. Hubert Turski (M) – młodzieżowiec, który delikatnie rzecz pisząc się nie sprawdził. Skrócono jego wypożyczenie.

Kacper Skóra (M) – już bez dopisanego ,,M”. Rok temu grał regularnie, obecnie jest zmiennikiem. Abdallach Hafez – 26-letni pomocnik bez klubu. To wiele mówi o tym, jaką jakością dysponował. Kamil Górecki M – wreszcie dostał szansę, po której został odstawiony do szafy. Można się jednak spodziewać, że otrzyma dużo minut w obecnym sezonie. Marcel Predenkiewicz (M) – nazwany ”wygranym” zgrupowania. Nie otrzymał odpowiedniej ilości minut na boisku i został wypożyczony. Kasjan Lipkowski (M) – już nie młodzieżowiec. Może zagrać wszędzie, traktowany jako ”zapchajdziura”.

A więc spójrzmy – 6 na 9 rezerwowych było wtedy młodzieżowcami. Dla przykładu, w Motorze mieli jednego na boisku i jednego na ławce. Jakość na ławce wtedy nie urywała głowy, ale zawsze jacyś zmiennicy to byli.

REKLAMA

Współpraca Veljko Nikitovicia nie układała się z Łobodzińskim?

Paweł Marszałkowski w swoim tekście dla Weszło, napisał że współpraca trenera z dyrektorem sportowym miała się nie układać. Miały to potwierdzać zarówno osoby z klubu, jak i dwaj anonimowi zawodnicy. Twierdzili także, że Łobo gubił się w dziwnych decyzjach. Te informacje zdementował jednak sam Nikitović na portalu X, chociaż kto wie, czy nie ma w tych plotkach ziarenka prawdy. Ciekawy jest również fakt, że nie tak dawno temu trener był wręcz pewien kontynuowania swojej pracy w Gdyni. Ba, tak mówił po spotkaniu z Górnikiem Łęczna – czyli zaledwie kilkanaście godzin przed oficjalnym komunikatem klubu.

Błędy trenera Łobodzińskiego

Zacznijmy od końcówki poprzedniego sezonu. Wśród kilku opinii dziennikarzy ze środowiska gdyńskiego z którymi rozmawiałem, mieli oni za złe kilka rzeczy trenerowi. Przede wszystkim ten zbyt długo zwlekał ze zmianami. Niekiedy widać było, że któryś z zawodników całkowicie nie dojeżdża, bądź nie ma siły na dalszą grę. Idealnym tego przykładem ponownie będzie finał baraży z Motorem Lublin. Grający wtedy na skrzydle Olaf Kobacki i Tornike Gaprindaszwili opadali już z braku sił. I faktycznie, na ławce nie było dla nich jakościowych zmienników. Choć w zasadzie to nie. Był jeden – Kacper Skóra. On i Lipkowski rozgrzewali już się i byli gotowi do wejścia. Szkoleniowiec jednak ich przetrzymywał… aż okazało się, że dokonał tylko jednej zmiany w spotkaniu.

Pod tym względem faktycznie – gdy trener dostał do użytku dużo szerszą kadrę, to zaczął nią rotować. Problemem jednak się wręcz stał nadmiar wyborów. W defensywie tylko trzej piłkarze byli pewni swojej pozycji. Zawsze przynajmniej stabilny, a zazwyczaj mocny Dawid Gojny. Michał Marcjanik, który od kwietnia tego roku nie wygląda najlepiej i wraz ze strzelaniem bramek, często przyczynia się do ich tracenia. Oraz Paweł Lenarcik, który powinien być ostatnią ostoją Arki. A nią niestety nie był. Tutaj dużym zarzutem był fakt, że nieważne jakich błędów by nie popełnił i tak Damian Węglarz nie otrzymywał swojej szansy. A nie po to się ściąga drugiego najlepszego bramkarza w lidze, aby go później przyspawać do ławki.

Problemem więc stało się zbyt częste rotowanie. Na środku zaczynał Przemysław Stolc. Później przez dłuższy czas grał młodzieżowiec Górecki (solidnie), ale po gorszym spotkaniu ze Zniczem został odstawiony. Wtedy po kontuzji wrócił na dwa spotkania Martin Dobrotka. Słowak jednak nie dojeżdżał i z Górnikiem zagrał Kike Hermoso, który dotychczas miewał tylko epizody z ławki. Na prawej obronie faworytem zaś był Marc Navarro z przeszłością w LaLidze i Premier League. CV jednak nie oddaje jego umiejętności boiskowych. Hiszpan absolutnie nie potrafi kryć rywali, co udowodniał w poprzednim sezonie m.in. przeciwko Motorowi, jak i w obecnym przeciwko Ruchowi Chorzów. W ofensywie jednak również nie jest topowym zawodnikiem i można się zastanawiać, czy nie lepszy byłby solidny Stolc.

Dziwne decyzje trenera

Na inagurację sezonu Arka wyszła w ustawieniu 4-4-2 wystawiając dwóch podobnych do siebie napastników w wyjściowej jedenastce. No cóż, nie wyszło to najlepiej ponieważ młody zespół Stali Rzeszów wygrał z jednym z faworytów ligi, a kibice w mediach społecznościowych przejechali się po zespole. Ciekawe jest także to, jak szybko jednak szkoleniowiec zrezygnował z tej taktyki, mimo iż poświęcono jej zgrupowanie.

Kłopot bogactwa doprowadził do tego, że Adamczyk zagrał tylko raz – z Polonią Warszawa. Jako klasyczna dziesiątka szansę otrzymywali już Hide Vitalucci, Kamil Jakubczyk i nominalni skrzydłowi – Skóra i Joao Oliveira. Najdziwniejsze było też to, że Vitalucci w pierwszej połowie z Ruchem był motorem napędowym zespołu, a w drugiej został szybko zdjęty, aby zespół gonił wynik ustawieniem 4-4-2. Drużyna często tak goniła wynik w obecnym sezonie. Wracając zaś do Hide, to Japończyk w kolejnym spotkaniu co ciekawe znalazł się na ławce. Zmęczenie? Wystąpili Gaprindaszwili i Oliveira, którzy ostatnio grywali od dechy do dechy. Spisywali się jednak tak słabo, że trzeba było ich zdjąć. To im wtedy przydałby się odpoczynek.

W tym miejscu chciałbym się również cofnąć do poprzedniego sezonu. Gdy Dobrotka był kontuzjowany do składu wskoczył kapitan, Oleksandr Azacki. Ukrainiec jednak popełniał karygodne błędy i mocna fala krytyki spadła na niego po spotkaniach z GKS-em i Motorem. Miał on bowiem duży udział przy straconych bramkach. W obecnym sezonie jednak został całkowicie wysłany na trybuny i pozbawiony opaski kapitańskiej. Czy wtedy nie można było dać szansy Góreckiemu? To właśnie w barażach przy kontuzjach i zawieszeniach pomocników wyłoniono Jakuba Staniszewskiego. Wychowanek klubu spisał się wtedy świetnie, ale w nowym sezonie po słabym spotkaniu ze Stalą szybko został…odstawiony. Wrócił dopiero na Wisłę Kraków. Zagrał słabo, ale na szczęście otrzymał szansę do naprawienia swoich błędów i zagrał niezły mecz z Ruchem. Z przyjezdnymi z Łęcznej wystąpił zaś Jakubczyk, wychowanek Pogoni. I no właśnie, ciekawą rzeczą jest to, że mimo posiadania zdolnej młodzieży trener bał się dać dwóm młodym graczom szansę w pierwszym zespole.

Czy Arkę czeka lepsze jutro?

Przeciwko Miedzi Legnica Arkę poprowadzi dotychczasowy asystent Łobodzińskiego, Tomasz Grzegorczyk. Zdaniem mediów klub jednak rozgląda się za fachowcem, który odbudowałby drużynę i która ma ambicję powrotu do Ekstraklasy. Może być to m.in. Adam Nocoń będący specjalistą od wykonywania powierzonych mu zadań. Ten profesjonalny trener wykonywał wyniki ponad stan w Olimpii Elbląg oraz Odrze Opole, z obiema drużynami meldując się do baraży. Przede wszystkim szkoleniowiec preferuje ustawienie 4-2-3-1 dzięki czemu mógłby szybko się w Gdyni odnaleźć. Ja sam osobiście uważam, że byłby on najlepszym wyborem dla żółto-niebieskich.

Jak pisze Mateusz Hawrot dla meczyki.pl, klub bardzo naciska na Karola Czubaka, aby napastnik przedłużył z klubem nową umowę. Co dla kibiców najlepsze – formalności są już bardzo blisko. Także blisko powrotu jest Alassane Sidibe, ponownie w ramach wypożyczenia. Piłkarz Atalanty Bergamo ma w obie bardzo dużo jakości i mógłby być bardzo mocnym wzmocnieniem dla klubu, zwłaszcza iż Michał Rzuchowski póki co nie najlepiej się w nim odnajduje.

Nie umniejszajmy też trenerowi – Wojciech Łobodziński to świetny fachowiec, który prawie osiągnął w Gdyni sukces

Na pewno w Gdyni nikt nie ma o trenerze nadmiernie złej opinii. Oczywiście – są tutaj też jego krytycy, do których wbrew pozorom po tym tekście można byłoby odnieść wrażenie, że się zaliczam. Szkoleniowiec zbudował tutaj bardzo ciekawe fundamenty i gdyby awansował do Ekstraklasy byłby jednym z najlepszych, jacy pracowali w Arce w XXI wieku. Niestety, ale jak to bywa w tym świecie, po prostu się pogubił. Zaczął popełniać dziwne, często niezrozumiałe decyzję, które przyniosły następujący rezultat. Pozostaje mu jednak życzyć wszystkiego co najlepsze i wcale nie będę zdziwiony, jeśli prędko wróci on na karuzelę trenerską. Kto wie, ale może nawet szybciej wyląduje w Ekstraklasie, niż sama Arka.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,721FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ