Minionej noc w NBA Brooklyn Nets podejmowali u siebie Milwaukee Bucks. Nie trzeba chyba mówić, że to spotkanie nosi miano absolutnego hitu — zarówno Konferencji Wschodniej, jak i całej ligi. Obecni mistrzowie po raz kolejny pokonali drużynę Steve’a Nasha. Zastanawiamy się, czy Nets, którzy przed sezonem byli pretendentami do tytułu, dadzą radę sprostać oczekiwaniom.
Nad Brooklynem czarne chmury
Brooklyn Nets przegrali aż 3 z 4 ostatnich spotkań w NBA i dalej śrubują niechlubną passę. Tym samym spadli ostatnio na drugie miejsce w konferencji, tuż po tym, jak wyprzedziło ich Chicago Bulls. Pojedyncze zwycięstwo Nets miało miejsce z Indianą Pacers, gdy na parkiet wrócił Kyrie Irving i Big 3 (Kevin Durant, James Harden i Kyrie) znowu mieli okazję grać razem. Tylko że Irving dalej jest ograniczony pod tym względem, że nie może brać udział w meczach domowych. Właśnie z tego powodu znalazł się poza kadrą meczową na mecz z Bucks.
Ostatnie spotkania na tej linii to istna dominacja drużyny z Milwaukee. W ubiegłorocznych finałach Bucks pokonali Nets, a następnie sięgnęli po puchar. Jeśli mnie pamięć nie myli, to w preseasonie również byli górą. Na inaugurację tego sezonu także wygrali. Nic się nie zmienia, minionej nocy Giannis i spółka odnieśli kolejne zwycięstwo nad koszykarzami z Brooklynu. Jeśli jednak spojrzymy na porażki Nets z tego sezonu to łatwo zauważymy, że Ci nie radzą sobie z silnymi drużynami jak: Golden State Warriors, Memphis Grizzlies, Milwaukee Bucks, 76ers, czy Phoenix Suns.
Na pewno nie pomaga chimeryczna forma „The Beard”. James Harden robił świetne liczby w okresie świąteczno-noworocznym i potrafił pociągnąć zespół nawet bez Kevina Duranta, notując przy tym prawie 40 pkt i liczby w okolicach triple-double. Teraz wrócił ten gorszy Harden, który z Bucks rzucił zaledwie 16 pkt. Dwa punkty mniej od Claxtona (który w większości czai się tylko na efektowne wsady) oraz rookie Nets — Thomasa Cama. W takim momencie graczowi pokroju Jamesa występy tego typu zwyczajnie nie przystoją.
A co z mistrzowskim Milwaukee?
Rywalizacja Milwaukee Bucks z Brooklyn Nets w ostatnich playoffs była absolutnie fantastyczna. W tym sezonie obie ekipy również będą walczyć o najwyższe cele, dlatego też ich kolejne spotkanie w ramach regularnego sezonu było dla każdego fana NBA godne uwagi.
Dotychczas obie ekipy spotkały się w ramach obecnej kampanii tylko raz i górą wówczas była ekipa z Milwaukee. Mistrzowie wygrali na inaugurację 127:104.
Tak jak to było w przypadku ostatniego meczu pomiędzy tymi drużynami, tak i tym razem na parkiecie miał królować Giannis Antetokounmpo. MVP zeszłego sezonu zaliczył linijkę 31/7/9 grając na najlepszej w zespole skuteczności wynoszącej 64.7%.
Bucks to oczywiście nie tylko Greak Freak. Cała pierwsza piątka zaliczyła przeciwko Nets dwucyfrową zdobycz. Poza Grekiem najwięcej punktów w zespole zanotowali Khris Middleton (20 pkt) i Bobby Portis. Co prawda ten ostatni zanotował w tym meczu zagranie idealnie pasujące do Shaqtin’ a Fool (gdy nie trafił wsadu na pusty kosz), lecz poza tym spisał się znakomicie. Zaliczył double-double z 25 punktami i 12 zbiórkami.
Milwaukee tym zwycięstwem przerwało passę dwóch porażek (przegrane z Pistons i Raptors) i zbliżyło się do Nets w tabeli Konferencji Wschodniej. Co prawda do najważniejszych rozstrzygnięć tego sezonu daleka droga, ale Nets będą musieli poszukać jakiegoś remedium na Giannisa i spółkę. W bezpośrednich pojedynkach na razie mocniejsi wydają się Bucks.
Tekst powstał we współpracy z Mikołajem Wójcikiem.