W tego typu meczach nigdy nie ma jednoznacznego faworyta. Klasyki rządzą się bowiem swoimi prawami. Przed dzisiejszym starciem obie ekipy miały za sobą trzy bezpośrednie pojedynki, które kończyły się podziałem punktów. Dziś zarówno Legia, jak i Lech celowały w zwycięstwo nad odwiecznym rywalem.
Zaczęło się jednak bardzo nudno
Bez ściemy – brakowało akcji z przodu, gra toczyła się głównie w środkowej strefie. Wyraźnie było widać, że i Legia, i Lech postawiły sobie za cel spokojnie wejść w mecz, bez popełniania głupich błędów. Nie było szaleńczego rzucenia się na przeciwnika, nie było widowiska, na które można było liczyć.
Wraz z upływającymi minutami przebieg spotkania zaczynał się jednak zmieniać. Z monotonnej rywalizacji gra się podostrzyła, coraz więcej było przerw z powodu fauli czy spięć między zawodnikami. Pojawiło się więcej zaangażowania i wyjść do przodu, zwłaszcza Legionistów. Ofensywę gospodarzy nakręcali po bokach Patryk Kun i Paweł Wszołek. I to właśnie ten drugi po raz pierwszy sprawdził czujność Bartosza Mrozka między słupkami. W 18. minucie 31-latek mocno uderzył z woleja zza pola karnego, ale bramkarz Lecha udanie interweniował. Chwilę później Mrozek ponownie popisał się nie lada instynktem, broniąc strzał Kuna. Te dwie próby były jedynymi celnymi w pierwszej połowie, bo Kacper Tobiasz ani razu nie musiał się wysilać.
Po przerwie sytuacja stała się zgoła odmienna
To Lech ruszył z odsieczą, spychając stołecznych do głębokiej obrony. W parę minut Kolejorz oddał trzy strzały – dwa razy próbował Miha Blazic, raz Mikael Ishak. Żadne uderzenie nie było jednak na tyle skuteczne, by wpaść do sieci.
Niestety, po intensywnym początku drugiej odsłony mecz ponownie zaczął stawać się senny i przewidywalny. Jedynymi momentami orzeźwienia były liczne przewinienia i przerywanie gry przez sędziego Piotra Lasyka. Nawet John van den Brom i Kosta Runjaić nie ingerowali zbytnio w poczynania swoich podopiecznych, dokonując pierwszych zmian dopiero w okolicach 80. minuty.