Po domowej wygranej z Aston Villą, w 2. kolejce Legia Warszawa przegrała na wyjeździe z wiceliderem Eredivisie, holenderskim AZ Alkmaar. Wicemistrzom Polski nie udało się choćby doprowadzić do remisu, mimo że od 66. minuty grała w przewadze jednego zawodnika.
Legioniści nie przestraszyli się wyżej notowanych rywali
Co prawda początkowo to gospodarze częściej operowali piłką na połowie rywali, ale wraz z upływającymi minutami coraz bardziej się to wyrównywało. Legia grała swoje, starając się budować ataki pozycyjne od własnej bramki. Pierwszą groźną okazję wykreował Juergen Elitim i Patryk Kun. Strzał Marca Guala został jednak zblokowany, a dobitka Tomasa Pekharta – chociaż celna – była już uderzona z pozycji spalonej.
Przyjezdni z Warszawy często podchodzili wysokim pressingiem. Zdecydowanie częściej niż podopieczni Pascala Jansena, którzy zaskakiwali swoim nieco zachowawczym podejściem. Widocznie jednak Holendrzy dokładnie przestudiowali starcie w ramach 1. kolejki i wygraną wicemistrzów Polski nad Villą. Właściwie jedyne groźne sytuacje Alkmaar wykreowało sobie wskutek błędów Ribeiro czy Jędrzejczyka.
Nie sposób w tym miejscu nie porównać postawy „Wojskowych” do Rakowa. Częstochowianie zanotowali drugą porażkę w Lidze Europy, przegrywając u siebie ze Sturmem Graz. Nie o wynik jednak chodzi – a o styl, który był… marny. „Medaliki” wyglądały na przestraszone, brakowało iskry z przodu. Tego samego na szczęście nie można powiedzieć o Legionistach, którzy na holenderskiego przeciwnika wyszli z werwą i animuszem.
Po przerwie Legia ruszyła z szybkimi wyjściami
Oba dogrania Pawła Wszołka nie trafiły jednak do adresata Pekharta. Gdy wydawało się, że to zwiastuny dobrej drugiej odsłony dla gości, gola nieoczekiwanie strzelił Vangelis Pavlidis. Grecki napastnik wykorzystał sytuacyjne zgranie Daniego de Vita, wyprowadzając swój zespół na prowadzenie.
Dopiero wtedy, po zdobytej bramce, można było usłyszeć na krótko kibiców Czerwono-Białych. Wcześniej bowiem cały czas górowali fani z Polski, którzy swoim dopingiem sprawiali, że Legia mogła się realnie poczuć jak na Łazienkowskiej 3.
AZ mogło spokojnie kontrolować przebieg gry
Inne plany miał jednak Mayckel Lahdo. Szwed brutalnie sfaulował Yuriego Ribeiro, trafiając Portugalczyka wysoko uniesioną nogą. Sędzia Nenad Minaković nie miał żadnych wątpliwości i błyskawicznie wyciągnął czerwony kartonik. Trener Kosta Runjaić dał wyraźny sygnał z ławki, by ruszyć do odrabiania strat, wpuszczając świeże siły do ataku – Blaza Kramera, Maćka Rosołka i Gila Diasa. Nieco wcześniej na murawie zameldował się Ernest Muci.
Albańczyk wniósł powiew nowej energii w ofensywne szeregi stołecznych. Dryblował, dogrywał, strzelał. Przede wszystkim zaś znacznie przyspieszył grę, która momentami stawała się już bardzo powolna. Legia próbowała, nie odpuszczała i ciągle próbowała swoich sił z przodu. Widać było, że warszawscy zawodnicy nie chcą wracać do Warszawy z zerowym dorobkiem punktowym. Brakowało jednak ostatniego podania i kropki nad „i” w polu karnym Ryana.