9! Tyle żółtych kartek pokazał w pierwszej połowie portugalskiego klasyka sędzia Joao Pinherio. A mógł pokazać ich jeszcze więcej, lecz postanowił oszczędzić takich graczy jak Bah czy Uribe. Kto więc stawiał na ilość kartek ten się obłowił i to wcale nie na nadwrażliwości głównego arbitra – na placu gry po prostu kipiało z emocji.
Co do samej gry to jej początek toczył się pod dyktando FC Porto
Przez pierwszy kwadrans Benfica w zasadzie nie opuszczała swojej połowy, mając problem z wymienieniem kilku celnych podań w kierunku bramki strzeżonej przez Diogo Costę. Za to po drugiej stronie boiska bardzo czujny musiał być Odisseas Vlachodimos, który błysnął interwencją po mocnej główce Taremiego.
Benfica miała problemy z dokładnością, ale z każdą minutą co raz mocniej dochodziła do głosu. Można powiedzieć, że przeczekała szturm Porto, a w późniejszej fazie pierwszej połowy wskoczyła już na odpowiednie obroty. Pomogła w tym czerwona kartka dla Stephena Eustaquio, która była efektem obejrzenia dwóch,w pełni zasłużonych żółtych kartek w krótkim odstępie czasu. Kanadyjczyk „spalił” się chyba emocjonalnie, gdyż jego przewinienia nie były nawet istotne z taktycznego punktu widzenia.
Po zmianie stron wydarzenia boiskowe przybrały inny bieg. Dobrym impulsem okazały się zmiany, jakich w przerwie dokonał Roger Schmidt. Na ławkę powędrowali mający na swoim koncie kartki Enzo Fernandez, bezbarwny Joao Mario i bardzo elektryczny Alexander Bah. W ich miejsce pojawili się David Neres, Gilberto i Julian Draxler, jednak ostatni z nich już po chwili musiał opuścić murawę z powodu kontuzji.
Do około 60. minuty przewaga jednego zawodnika zdawała się przybierać na znaczeniu
Na pewien moment Os Encarnados udało się stłamsić Porto. Bardzo dobrze funkcjonowała współpraca na linii Grimaldo – Rafa, zaś w środku pola dużo jakości dawał też Frederik Aursnes. Jednak w końcu w szeregi przyjezdnych wdarło się rozluźnienie. Za sprawą prostych błędów Benfica przywróciła Smoki do życia. Jednak kiedy wydawało się, że mecz na nowo stanie się wyrównany, szybka kontra przyjezdnych zakończyła się golem. Rafa Silva umieścił piłkę w siatce a na boisku mieliśmy kolejne spięcia, po których sędzia zmuszony był pokazać kolejne kartki.
Po bramce na 0-1 gospodarze rzucili się do odrabiania strat, ale byli za mało konkretni. Benfica dobrze postawiła szyki obronne i straszyła kontrami, zaś w atakach pozycyjnych Porto brakowało albo ostatniego podania albo wyczucia odpowiedniego tempa. Zespół z Lizbony łapał rywali na offside, zaś kolejne solidne zawody na tyłach zaliczył 18-letni Antonio Silva.
Seria 36 spotkań bez porażki na Estadio Dragao została przerwana
Benfica po brutalnym widowisku umacnia swoją przewagę w lidze, która urosła już do 6 punktów. Jeszcze kilka dni temu As Aguias w bólach uporali się z trzecioligowym Caldas w 1/32 Taca de Portugal. Teraz w komfortowej sytuacji mogą oczekiwać rewanżowych pojedynków z Juventusem i Maccabi w Champions League. Co by nie mówić Benfica to aktualnie jedna z najlepszych drużyn w Europie i pod batutą niemieckiego sztabu może wcielić się w rolę czarnego konia Ligi Mistrzów.
Porto? Cóż, podobno prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym jak kończą. Dziś podopieczni szalonego Conceicao rozpoczęli wybornie, ale przez czerwoną kartkę spuścili z tonu. Otavio dwoił się i troił, ale nie zdołał odmienić losów spotkania. Jak mówi klasyk: sam meczu nie wygrasz. Zwłaszcza jeśli kończysz w 10.