W poniedziałek świat futbolu obiegła sensacyjna plotka łącząca Sadio Mane z Bayernem Monachium. Senegalczyk miałby być głównym celem transferowym drużyny Mistrza Niemiec, która chciałaby wykorzystać trudne rozmowy zawodnika z jego aktualnym klubem – Liverpoolem. Podłoże tematu wydawało się całkiem logiczne – Mane miałby odmówić przedłużenia umowy z „The Reds”, a Bayern wykorzystać szansę i zapłacić pieniądze niższe niż cena rynkowa. Jednocześnie, wśród niemieckich kibiców tego typu informacja wywołała więcej śmiechu niż zaintrygowania. Dlaczego?
Bayern od wielu lat próbuje zdefiniować swoją pozycję w europejskim futbolu
Zespół w nowożytnej historii zawsze był potęgą na skalę ligi niemieckiej. W swoich szeregach miał wielu kapitalnych zawodników, ale zazwyczaj byli oni albo Niemcami, albo osobami wypromowanymi nad Renem. Działacze przez lata przekonywali, że taka polityka jest efektywna i rzeczywiście – Bayern co kilka lat potrafi sięgać po trofeum Ligi Mistrzów. Wówczas wątpliwości są rozwiewane, a osoby zarządzające klubem chwalone za rozsądną polityką transferową. Kto dał drużynie trofeum w sezonie 2019/20? Wychowanek Muller, Alaba sprowadzony za 150 tys. euro. Kimmich, który kosztował 8.5 miliona euro, Gnabry tańszy o pół miliona. Goretzka i Lewandowski ściągnięci bez kwoty odstępnego. „Bawarczycy” z politowaniem mogli spoglądać na kluby, które wydają setki milionów euro, a nie potrafią zaliczyć żadnego poważniejszego sukcesu.
Wygrana w Champions League w 2020 roku była dowodem na to, że klub nie musi włączać się do walki o supergwiazdy światowego futbolu. Prezes rady nadzorczej Bayernu – Herbert Hainer otwarcie deklarował, że sprowadzenie takich piłkarzy jak Cristiano Ronaldo nie wchodzi w grę. „Bawarczycy” wolą stawiać na młodszych graczy, mających „normalniejsze” oczekiwania finansowe. Zespół nie chciał angażować się w rywalizację o np. Kyliana Mbappe czy Jacka Grealisha, uznając, że oczekiwania finansowe obu Panów i ich wcześniejszych pracodawców psują rynek. Tymczasem Bayern od wielu lat daje jasny sygnał – ma spore możliwości finansowe, ale nie zamierza przepłacać.
Co świadczy o potędze klubu piłkarskiego?
Logiczną odpowiedzią powinny być wyniki na murawie. Seryjnie odnosisz sukcesy – jesteś topowym zespołem. W takim wypadku który z zespołów – Ajax czy PSG powinien być bliżej miana potęgi? Mimo, że Holendrzy od kilku lat są najlepszą drużyną Holandii, a w obecnym sezonie zdobyli więcej punktów do rankingu klubowego UEFA niż zespół z Francji, nijak nie mogą równać się „wielkości” PSG. Wielkość ta nie wynika z przewagi sportowej – prawdopodobnie starcie obu zespołów byłoby wyrównanym meczem. Gdy jednak Ajax opiera się na wielu graczach, dla których Amsterdam jest pierwszym przystankiem w poważnej karierze, PSG przebiera w supergwiazdach rozpoznawalnych na całym świecie.
Działacze Bayernu zdają sobie sprawę, że polityka francuskiego klubu jest nieskuteczna i nie gwarantuje sukcesu. Niemcom zdecydowanie bliżej do Ajaxu – z jednym, oczywistym zastrzeżeniem. Bawarczyków stać, by zatrzymać większość piłkarzy do końca ich karier. Bayern nie musi sprzedawać zawodników, ale jednocześnie stawia klarowne ramy współpracy, unikając płacenia pieniędzy nieadekwatnych do poziomu sportowego. Przykładowo – Robert Lewandowski najprawdopodobniej nigdy nie otrzyma oferty zarobków na poziomie tego, co w Paryżu w ciemno dostał Sergio Ramos – zawodnik mający problemy zdrowotne, ale i znane nazwisko.
Trudno zatrzymać gwiazdy
Wydaje się, że taka zdroworozsądkowa polityka będzie… problemem dla Bayernu. Dochodzimy bowiem do sytuacji, w której coraz więcej klubów będzie w stanie przelicytować „Bawarczyków”. W drużynie mogą liczyć, że Jamal Musiala to piłkarz, który za kilka lat będzie gwiazdą światowego futbolu, ale zarazem dla większości drużyn Premier League nie byłoby problemu, by zaoferować mu dwukrotnie wyższe zarobki niż w Monachium. Trudno negocjuje się nowe umowy, gdy funkcjonuje mnóstwo drużyn, dla których nie ma limitu wydatków. W czasach pandemicznych wydawało się, że pompowany balon zarobków pęknie, a Bayern skorzysta. Dziś jednak, arabskie i katarskie pieniądze znów robią różnicę.
Zagadkowa wydaje się przyszłość Roberta Lewandowskiego, któremu w czerwcu 2023 roku skończy się kontrakt. Czyżby Bayern miał stracić kolejnego zawodnika „za darmo? „Lewy” to absolutnie największa gwiazda drużyny, której odejście będzie potężnym ciosem. Również dlatego, że wątek Erlinga Haalanda został boleśnie urwany przez Manchester City. Norwego pokazuje, że Bayern nie ma monopolu na piłkarzy Bundesligi, a kluby innych lig są czujne na niemieckim rynku.
Wzmocnienia z Ajaxu
Niemalże przesądzone, że nowymi zawodnikami Bayernu zostaną Noussair Mazraoui a także Ryan Gravenberch. Dwaj gracze Ajaxu wydają się wartościowymi inwestycjami, ale daleko im do statusu gwiazd. Umówmy się, nie są to nazwiska, które będą elektryzować fanów z całej Europy. Co ciekawe, w tym samym czasie media łączą klub ze wspomnianym Sadio Mane (co akurat już zostało zdementowane) ale i Paulem Pogbą.
Bayern od wielu okienek łączony jest z gwiazdami futbolu, a ostatecznie sprowadza zawodników o zdecydowanie mniejszej renomie. Dlatego właśnie łączenie Mane czy Pogby z „Bawarczykami” wydaje się komiczne – to nie jest klub, który nagle stworzy kominy płacowe, albo zacznie szastać pieniędzmi. Obecna polityka transferowa ekipy z Monachium nie gwarantuje sukcesów, bowiem ciężko wyrokować jak rozwiną się Mazraoui czy Gravenberch. Jednego trzeba mieć jednak świadomość. Polityka transferowa PSG czy nawet Manchesteru City również nie gwarantują sukcesów.