Dortmund czekał na ten dzień 11 lat. Gdy Borussia po raz ostatni zdobywała mistrzostwo Niemiec, w jej składzie grali tacy piłkarze jak Jakub Błaszczykowski, Robert Lewandowski, Ilkay Gündogan czy Łukasz Piszczek, a zespół prowadził Jürgen Klopp. Kolejne sezony były absolutną dominacją Bayernu Monachium. W obecnym miało być podobnie, a przynajmniej tak wydawało się jeszcze jesienią. Wiosną piłkarze Edina Terzicia zaczęli świetnie punktować, a Bayern szokująco notował kolejne wpadki. Na kolejkę przed końcem, BVB było o krok od tytułu mistrzowskiego. Wszystkie lata niepowodzeń miały odejść w zapomnienie, przyćmione spektakularnym powrotem na niemiecki tron.
Borussia miała przywilej walki „sama ze sobą”. Bayern musiał czekać na potknięcie BVB
Pokonanie Mainz w ostatniej kolejce dawało tytuł niezależnie od wyniku spotkania Bayernu Monachium, który grał wyjazdowy mecz przeciwko Kolonii. Bawarczycy potrzebowali jednak ledwie 8 minut, by Kingsley Coman popisał się efektownym uderzeniem z linii pola karnego. Bayern wyszedł na prowadzenie i… oddał inicjatywę rywalom. Najważniejsze jednak, że w takim momencie, jeszcze większa presja spadała na BVB. Musieli po prostu pokonać ostatniego rywala, który nie był jednak najtrudniejszym bossem w tej grze (a przynajmniej tak się wydawało).
Kilka minut później fani Borussii Dortmund zamarli. Rzut rożny na gola zamienił Andreas Hanche-Olsen, wykorzystując bierną postawę Emre Cana. Misja pokonania Mainz stała się skomplikowana, a Borussia musiała w tym momencie strzelić aż dwa gole, by wywalczyć upragniony tytuł. Chwilę później BVB wywalczyło karnego. Fatalnie zmarnował go jednak Sebastien Haller, a po kolejnych 5 minutach Karim Onisiwo wykorzystał kompletny chaos w defensywie Borussii i podwyższył wynik na 2:0. Dortmund prezentował się katastrofalnie źle. Umówmy się — Bayern nie zachwycał, ale przynajmniej kontrolował wynik. Przed przerwą gola na 2:0 dorzucił jeszcze Leroy Sane — sędzia po analizie sytuacji dostrzegł jednak zagranie ręką i ostatecznie zdecydował się nie uznawać trafienia. Na przestrzeni pierwszej połowy, Bayern robił swoje. Borussia przeżywała piekło, zszokowana dramatycznym przebiegiem własnego meczu.
Po zmianie stron, piłkarze Terzicia musieli zagrać idealne 45 minut, by strzelić 3 gole
Po 20 minutach Dortmund wciąż przegrywał 0:2, co więcej — w tym czasie oddał ledwie 1 celny strzał. Borussia nie dźwigała presji, a szkoleniowiec nie miał wyboru, nakazując rzucenie wszystkich sił do ataku. Czas upływał nieubłaganie. Fani BVB w pewnym momencie bardziej niż na swój mecz, mogli modlić się za piłkarzy Kolonii, którzy mieliby zaskoczyć Bayern. Różnicę zrobił dopiero Raphaël Guerreiro, który dał nadzieję, że wielkie święto w Dortmundzie nie musi zmienić się stypę. To był jednak jedynie gol kontaktowy, który w praktyce niczego przecież nie zmieniał.
Borussia miała tytuł na wyciągnięcie ręki, ale frajersko go wypuszczała. Co mógł zrobić Bayern? Oczywiście, zamiast zamykać mecz, ZNOWU czekał, co zrobi przeciwnik i to ZNOWU się zemściło. W 81. minucie Kolonia wywalczyła rzut karny, który na wyrównujące trafienie zamienił Dejan Ljubičić. Ten gol dawał ponownie tytuł Borussii Dortmund! Bawarczycy mieli jednak Jamala Musialę, który w decydującym momencie odzyskał prowadzenie w meczu i ligowej tabeli. Oczywiście, BVB walczyło do końca i zdołało nawet „wyrwać” remis — bramka Niklasa Sule. Na strzelenie zwycięskiego gola zabrakło czasu.
Zespół Thomasa Tuchela był bliski spektakularnej klęski, ale uratował się rzutem na taśmę. Scenariusz miał miejsce w meczu z Kolonią, ale i w całym sezonie Bundesligi. Borussia Dortmund pokazała, że nie jest gotowa, by zdobywać tytuł. Mieli jedno zadanie i będąc o krok od tronu, boleśnie się potknęli.