Przed startem sezonu Brentford wskazywany był jako jeden z kandydatów do spadku. Latem The Bees stracili dwóch najlepszych strzelców zespołu – Bryana Mbeumo i Yoanne’a Wissę, którzy łącznie w lidze zdobyli 39 goli. Z klubu odeszli również Mark Flekken oraz Christian Norgaard, którzy w ostatnich sezonach regularnie grali w podstawowym składzie. Najważniejszym ubytkiem było jednak rozstanie z Thomasem Frankiem, który został nowym trenerem Tottenhamu. Duńczyk był architektem awansu Brentfordu do Premier League, a następnie – mimo jednego z najmniejszych budżetów – konsekwentnego rozwijania zespołu i utrzymywania go w szeregach elity. Powierzenie roli pierwszego trenera Keithowi Andrewsowi, dotychczasowemu specjaliście od stałych fragmentów gry, naturalnie musiało budzić wątpliwości.
Słabsza kadra niż w zeszłym sezonie
Nowy szkoleniowiec Brentfordu obejmując zespół, podjął się nie lada wyzwaniu. Nie dość, że była to dla niego pierwsza praca w roli pierwszego trenera, to jeszcze musiał załatać luki po odejściach wspomnianych na wstępie piłkarzy. O ile Flekkena oraz Norgaarda zastąpiono odpowiednio Caoimhinem Kelleherem i Jordanem Hendersonem, tak w przypadku ofensywy nie jest tak kolorowo. Do klubu sprowadzono Dango Ouattarę i Antoniego Milambo oraz wypożyczono Reissa Nelsona. Jak na razie jednak jedynie ten pierwszy zdołał wywalczyć sobie miejsce w podstawowej jedenastce. Odpowiedzialność za strzelanie goli ma wziąć na siebie przede wszystkim Igor Thiago, który większą część poprzedniego sezonu opuścił z powodu problemów z kontuzjami.
Nie ma więc wątpliwości, że kadra Brentfordu jest słabsza niż w zeszłym sezonie. Oczywiście nie można nic ujmować Thomasowi Frankowi, ponieważ to dzięki jego pracy Mbeumo i Wissa wznieśli się na taki poziom. To samo zresztą tyczy się innych byłych zawodników Brentfordu, jak Ivan Toney, Ollie Watkins lub David Raya, którzy wypromowali się do większych klubów czy też reprezentacji. Duńczyk przez lata potrafił wyciągać maksimum potencjału z kadry, którą posiadał i tym samym rozwijać zawodników. W obecnym sezonie misja ta została powierzona Keithowi Andrewsowi. Irlandczyk – podobnie jak wcześniej Frank – ma za zadanie stworzyć zespół, który będzie czymś więcej niż sumą indywidualnych umiejętności poszczególnych zawodników.
Brentford ma patent na silniejszych
Biorąc te wszystkie czynniki pod uwagę obawy co do spokojnego sezonu Brentford były jak najbardziej uzasadnione. Mimo wszystko, po pierwszych ośmiu kolejkach wyniki bronią Andrewsa. Brentford jest na 13. miejscu w tabeli z dorobkiem dziesięciu punktów, co daje pięć „oczek” przewagi nad strefą spadkową. Co prawda, nie jest to rezultat, po którym moglibyśmy mówić o The Bees jako o rewelacji początku rozgrywek, jednak nie jest też tak źle, jak prognozowała większość kibiców i ekspertów. Według modelu punktów oczekiwanych – ze strony Understat – ekipa Andrewsa zasłużyła na dwa „oczka” więcej. W tabeli sporządzonej na podstawie tej statystyki Pszczoły zajmują dziewiąte miejsce, wyprzedzając m.in. Chelsea czy Tottenham.
U progu obecnego sezonu Brentford najbardziej imponuje w meczach z czołówką. Podopieczni Andrewsa ograli Manchester United (3:1) i Aston Villę (1:0) oraz zremisowali z Chelsea (2:2). Jedyną ekipą z Big Six, która ograła Pszczoły, jest jak dotąd Manchester City. Znacznie gorzej The Bees radzą sobie w spotkaniach z zespołami o podobnym potencjale kadrowym. W trwającej kampanii przegrywali już z Nottingham, Sunderlandem oraz Fulham.
Keith Andrews wiele wyciągnął z roku wspólnej pracy z Thomasem Frankiem. Jedną z cech charakterystycznych Brentfordu za kadencji Duńczyka była umiejętność dostosowania się do rywala i wykorzystania jego słabych stron. Pod wodzą Irlandczyka jest podobnie. The Bees nadal bazują na tym samym, co było ich cechą charakterystyczną za kadencji poprzedniego szkoleniowca. Dużą wagę przykładają do stałych fragmentów gry i starają się wykorzystać swoją przewagę w fizyczności czy walce w powietrzu. Być może nie jest to najbardziej widowiskowy sposób gry, jednak w starciach z silniejszymi przynosi efekty.
Najlepszy ofensywny występ
Znacznie większe problemy The Bees mieli w konfrontacjach z rywalami będącymi na podobnym poziomie. Występ przeciwko West Hamowi jest jednak tego zaprzeczeniem. Był to jeden z najlepszych meczów Brentfordu pod kątem ofensywnym od momentu awansu do Premier League. Mimo tylko dwóch strzelonych goli The Bees od początku do końca kontrolowali to spotkanie. Ich współczynnik xG wyniósł aż 3,47. Co więcej, Brentford oddał 22 strzały, w tym 20 z pola karnego oraz miał pięć „dużych szans”. Ponadto zanotowali aż 42 kontakty z piłką w „szesnastce” rywala. Gdyby byli bardziej skuteczni, zwycięstwo byłoby o wiele bardziej okazałe.
Abstrahując już od bardzo słabej postawy West Hamu, Brentford tym występem pokazał, że w spotkaniach, w których przeciwnik ustawi się niżej i nie zostawi im wolnej przestrzeni, również potrafią kreować sytuacje. Zespół Andrewsa znacznie rzadziej niż zwykle zagrywał dalekie podania. Zamiast tego starał się rozgrywać akcje krótko od bramkarza. W drugiej połowie, gdy Młoty były zmuszone podejść wyżej, potrafili wciągnąć rywala do pressingu i wykorzystać wolne przestrzenie pomiędzy formacjami. Brentford nadal korzystał z tego, co robi najlepiej, czyli dośrodkowań, stałych fragmentów gry czy skutecznej walki w powietrzu (71% wygranych pojedynków główkowych), jednak dołożył do tego też inne elementy.
Brentford gra bardziej bezpośrednio
Za kadencji Thomasa Franka Brentford rozwijał się z roku na rok. Gdy wchodzili do Premier League, podstawowym celem było utrzymanie, kosztem bardziej atrakcyjnego stylu gry. Z każdym kolejnym sezonem Pszczoły dokładały do swojego repertuaru coś więcej. W poprzednich rozgrywkach coraz częściej oglądaliśmy Brentford budujący akcje od bramkarza, wciągający rywala do pressingu i wykorzystujący przestrzenie za linią obrony. Obecnie zespół wrócił do bardziej bezpośredniej gry, gdy zagrywali wiele dalekich podań do Ivana Toneya. Na ten moment podobną rolę pełni Igor Thiago. Więcej pojedynków powietrznych od Brazylijczyka w całej Premier League stoczył jedynie Beto. Ponadto procent otwarć gry dalekim podaniem wzrósł z 51,7% w poprzednim sezonie do 65,5% w obecnym. Z kolei odsetek dalekich podań bramkarza z 36,3% do 39,5%.
Ogólny trend w obecnym sezonie jest taki, że coraz więcej zespołów gra bardziej bezpośrednio. Niemniej jednak, po kilku miesiącach pracy Andrewsa można się zastanawiać, czy jego zespół nie zrobił kroku w tył pod kątem stylu gry. Obecny Brentford bardziej przypomina ten sprzed kilku lat, kiedy wchodził do Premier League niż ten sprzed roku, gdy miał już ugruntowaną pozycję. Z drugiej strony, nowy trener po prostu stara się dopasować styl gry do charakterystyki piłkarzy oraz uwypuklić ich mocne strony. Skoro Brentford ma przewagę wzrostu oraz fizyczności nad resztą ligi, to dlaczego ma z tego nie korzystać? A jeżeli uda im się to połączyć z bardziej widowiskową grą jak w meczu z West Hamem, wówczas kibice mogą być spokojni o pozostanie w lidze na kolejny sezon.